Nazaret w Galilei. To tu po raz pierwszy na kartach Biblii spotykamy postać Maryi. Za Jej czasów była to niewielka wioska położona w pobliżu Via Maris, głównego szlaku wiodącego z północy do Egiptu. Galilea jako kraina geograficzna rozciąga się od rzeki Litanii w obecnym Libanie aż do doliny Jizreel. W czasach biblijnych chętnie posługiwano się określeniem „Galilea pogan”, ze względu na fakt, że ludność żydowska zmieszana tam była z ludnością pogańską. Przysłowiowe (i biblijne) pytanie: „Czyż może być co dobrego z Nazaretu?” (J 1,46) zrodziło się z faktu, że miasteczko w dużej mierze zamieszkiwane było przez pogan, którymi Żydzi pogardzali.
Niewiele wiemy o życiu Maryi przed zwiastowaniem. Według tradycji miała przyjść na świat jako długo oczekiwane dziecko, oczekiwane przez rodziców, którym chrześcijanie pierwszych wieków nadali imiona Joachima i Anny. Mieszkać mieli w Jerozolimie, w miejscu, gdzie dziś wznosi się kościół św. Anny. Jako dziecko Maryja miała podjąć służbę w świątyni jerozolimskiej. Apokryficzna Protoewangelia Jakuba przekazuje piękną tradycję o Maryi tkającej zasłonę przybytku. Kapłani w Jerozolimie postanowili uczynić nową zasłonę dla świątyni, wybrali więc siedem dziewcząt bez skazy przed Bogiem, z pokolenia Dawida. Znalazła się wśród nich także Maryja. Dziewczęta ciągnęły losy, która jakim kolorem winna dokonywać haftu. Maryi przypadł szkarłat i purpura. Szkarłat i purpura – zdaniem autora apokryfu – są symbolem poczęcia Chrystusa i Jego godności królewskiej. Ponieważ Jezus utożsamiał się ze świątynią (uczył bowiem „o świątyni swego ciała”; J 2,19), dziewczyna o wdzięcznym imieniu Miriam tkając zasłonę świątyni, tkała szatę dla mającego się w przyszłości narodzić Jezusa.
W jaki sposób Maryja trafiła do Nazaretu, nie wiadomo. Według apokryfu udała się tam po to, by poślubić Józefa. Pod koniec VI w. nieznany z imienia pielgrzym z Piacenzy odwiedził Nazaret. W swoich zapiskach zanotował: „Żydówki są tu piękniejsze niż gdziekolwiek indziej w kraju”. Nie ma podstaw wątpić, że tak samo było sześć wieków wcześniej. Galilejczycy zasadniczo trudnili się pracą w dwóch obszarach: mieszkający w pobliżu Jeziora Genezaret zajmowali się rybołówstwem, inni zaś rolnictwem. W „Talmudzie” mówi się, że kto nie widział Jeziora Galilejskiego, nie widział w życiu niczego pięknego. Cicha muzyka trzcin poruszanych przez wiatr doskonale oddaje nazwę zbiornika. Genezaret to po hebrajsku „harfa”. Praca rybaków nie była jednak już tak romantyczna, jak nazwa jeziora. Na połowy wypływano często nocami, gdyż o świcie ponoć ryby najchętniej garnęły się do sieci. Za dnia naprawiano zniszczone niewody i handlowano rybami na brzegach jeziora i na targach większych miejscowości. Życie rolników odliczane było porami roku. Józef nie był ani rybakiem, ani rolnikiem. Ewangeliści jednym chórem mówią o nim „cieśla”.
Ewangelia Pseudo-Mateusza, utwór pochodzący prawdopodobnie z VI wieku, zawiera ciekawą notkę dotyczącą oblubieńca Maryi: „Józef pracował przy budowie w nadmorskim mieście, Kafarnaum; był bowiem cieślą. Przebywał tam przez dziewięć miesięcy, a wróciwszy do domu zastał Maryję brzemienną. Przejęty i strapiony zawołał: Panie, Panie, przyjmij ducha mego, ponieważ lepiej jest dla mnie umrzeć niż żyć!”. Chyba nikogo nie dziwi taka reakcja mężczyzny, którego Biblia nazywa „sprawiedliwym”. Nieznany z imienia autor apokryfu, powstałego prawdopodobnie w Galii, w taki właśnie sposób odniósł się do informacji zapisanej na kartach kanonicznej Ewangelii Mateusza: „Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego” (Mt 1,18).
Gdy anioł Gabriel pojawia się przed młodziutką Maryją, by w Nazarecie oznajmić Jej, iż Bóg wybrał Ją na Matkę swego Syna, nazywa Ją tajemniczym imieniem kecharitomene. Ten grecki termin oznacza „pełną łaski”. Ciekawe, że Biblia wielokrotnie mówi o ludziach wypełnionych Bożą łaską, jednak za każdym razem pojawia się tam fraza złożona z dwóch wyrazów. O Szczepanie mówi się w Dziejach Apostolskich, iż był pełen łaski, jednak Łukasz używa tam sformułowania złożonego z dwóch słów (pleres charitos). Tymczasem w przypadku Maryi ten sam autor sięga po termin, który przypuszczalnie sam wymyślił, aby wyraźnie odróżnić postać Matki Jezusa od innych postaci, które również obdarzone były łaską. Łukasz z pochodzenia był Grekiem, mógł więc z powodzeniem pozwolić sobie na słowotwórcze pomysły. W opisie zwiastowania warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden termin – genoito. Maryja sama określa siebie jako „służebnicę Pańską”. Jej zawołanie „niech mi się stanie!” (gr. genoito) nie jest – jak chcieliby niektórzy egzegeci – naznaczone rezygnacją czy wręcz determinacją. Maryja stawia pytanie: „jakże się to stanie?”, jednak nie jest to pytanie świadczące o braku wiary, zaufania czy powątpiewaniu. Wręcz przeciwnie, jest to poszukiwanie wiary całkowicie świadomej. Co prawda łacińskie fiat sugerować może pewien odcień zgody podjętej z rezygnacją w tonie „no dobrze, niech już tak będzie”, jednak grecka forma (a więc oryginalna) jest jak najdalsza od takiego wydźwięku zgody Maryi. Użyta tu przez Łukasza forma optativus jest niezwykle rzadka na kartach Nowego Testamentu. Greckie genoito (Łk 1,38) jest radosnym zawołaniem „niech tak będzie!”, „niech się tak stanie!”; wyraża ochocze przyjęcie woli Bożej, entuzjastyczne wręcz podjęcie współdziałania z nią. W tym właśnie wyraża się ochoczy duch służby Maryi.
Zwolennikom fabularnych filmów, ukazujących barwnie wydarzenia związane z narodzinami Jezusa, zwłaszcza oburzenie mieszkańców Nazaretu faktem, iż Maryja oczekuje Dziecka, pospieszmy od razu z wyjaśnieniem. Maryja była już zaślubiona Józefowi, a ten był Jej mężem, nikt więc z mieszkańców galilejskiego miasteczka nie powinien się dziwić Jej brzemiennemu stanowi. Raczej składano Jej gratulacje. Tylko Józef miał prawo do oburzenia, zdziwienia, niedowierzania… W Palestynie czasów Józefa i Maryi małżeństwo zawierano na dwuetapowej drodze. Etap pierwszy, zwany erusin, porównywany jest niekiedy (niezbyt szczęśliwie) do zaręczyn. Małżonkowie mieszkali po nim oddzielnie przez dwanaście miesięcy. Drugi etap zaślubin to uroczyste przeprowadzenie pani młodej do domu pana młodego. Józef i Maryja mieszkali jeszcze osobno, gdy ta zaczęła oczekiwać na narodziny poczętego Jezusa. Jednak dziecko poczęte przed wspólnym zamieszkaniem uważane było za prawowite. Dla historycznej prawdy należałoby wyciąć więc z filmów fabularne kadry ukazujące mieszkańców Nazaretu z kamieniami w rękach, wymierzonymi w Maryję.
Fakt, iż Maryja była brzemienna nie powinien dziwić nikogo ze społeczności Nazaretu, chyba że wszyscy wiedzieli, iż to nie Józef był ojcem. Jeśli ktoś miałby rzucić cień podejrzeń na Maryję, to właśnie Józef. On jednak „był człowiekiem sprawiedliwym”. Nie rozumiał całej sprawy i postanowił potajemnie oddalić Maryję. Zgodnie z Prawem, powinien Jej wręczyć get – list rozwodowy. Sprawiedliwość Józefa przejawia się najpierw w jego odpowiedzialności w podejmowaniu decyzji. Nie była to zemsta ani odwet za to, co – jak mógł sądzić – wydarzyło się w życiu Maryi. Jego decyzja o odejściu jest wyrazem sprawiedliwości uformowanej przez miłosierdzie. Gdyby pozostał przy decyzji rozstania się z Maryją, mógłby – zgodnie z żydowskim prawem – liczyć na zatrzymanie wiana małżonki, a także na odzyskanie mocharu – ceny, którą zapłacił przy zaślubinach. Względy materialne nie wchodziły jednak w grę.
Szczęśliwie boska interwencja skłoniła go do zmiany decyzji. Anielski głos przemawiający we śnie sprawił, że Józef przyjął iście ojcowską postawę. Ku zadowoleniu dzisiejszych zwolenników oniryzmu, zbudziwszy się ze snu, wziął swoją małżonkę do siebie. Tym samym Jezusa uznał za swego Syna. W starożytnym Izraelu panował piękny zwyczaj przyjęcia noworodka do grona rodziny. Ojciec tuż po narodzinach sadzał dziecko na swe kolana i tym symbolicznym gestem uznawał je za swoje. Przypuścić należy, że tak też postąpił nazaretański cieśla. Kiedy?
W około 6 roku p.n.e. małżonkowie udali się do Betlejem, rodzinnego miasta Józefa. Podróż odbyli w związku ze spisem ludności zarządzonym według Łukasza przez Kwiryniusza, wielkorządcę Syrii. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że spis odbył się za Sencjusza Saturninusa, który był u władzy w latach 8 – 6 przed Chr. Łukasz wzmiankuje Kwiryniusza prawdopodobnie dlatego, że spis przez niego zarządzony był bardziej znany. I właśnie wtedy, podczas podróży, pewnej nocy pod rozgwieżdżonym niebem w górach Judy rozegrała się ta niezwykła w swej prostocie scena, która zmieniła bieg historii świata. Bóg uśmiechnął się do człowieka i otworzył niebo. Jezus przyszedł na świat. Ciepło matczynych dłoni pokonało chłód skalnej groty. A później wszystko potoczyło się już szybko: śpiewy aniołów, pokłon pasterzy, jasna łuna na niebie i dary wędrujących mędrców. Bóg zamieszkał wśród ludzi.
Maryja była w Judei także kilka miesięcy wcześniej, jeszcze przed narodzinami Jezusa. Podczas odwiedzin Elżbiety – według apokryfów ciotki – wyśpiewała Magnifikat, hymn wzorowany na pieśni Anny, która dziękowała Bogu za narodziny Samuela (1Sm 2,1-10). Możliwe, że już w połowie I stulecia chrześcijanie chwalili Boga w liturgii słowami Maryi. Inne epizody tzw. Ewangelii Dzieciństwa skupiają się na Jezusie, choć obecność Maryi, która wszystko rozważa w swym sercu, jest przez ewangelistów skrzętnie zaznaczana. Tak jest przy pokłonie pasterzy, ucieczce i powrocie Świętej Rodziny z Egiptu oraz odnalezieniu Jezusa, przypuszczalnie tuż przed bar micwą, w jerozolimskiej świątyni. Po opisie dziecięcych lat Jezusa ewangelie wspominają Maryję zaledwie trzykrotnie: jako gościa weselnego w Kanie (J 2,1-12), słuchaczkę Jezusa pośród tłumu (Mt 12,46-50; Mk 3,33-35; Łk 8,19-20) i świadka śmierci własnego Dziecka (J 19,25-27). Na weselnym przyjęciu Maryja pojawia się nie tyle jako smakosz znakomitego wina, co raczej jako pośredniczka pomiędzy usługującymi na przyjęciu a samym Jezusem. Dzięki temu między innymi nadano Jej w historii chrześcijaństwa tytuł Pośredniczki łask. Maryja szukająca Jezusa, który naucza tłumy stała się w dziejach kaznodziejstwa wzorem doskonałego słuchacza słowa Bożego – tego, który nie tylko słucha, ale przynosi plon obfity. Pod krzyżem natomiast gdy usłyszała „Oto syn Twój”, stała się Matką Kościoła.
Ta ostatnia scena wrażliwego czytelnika ewangelii musi przyprawiać o dreszcz. Ernest Hemingway pisał kiedyś: „Życie łamie każdego, a potem niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscu złamania”. Miał rację pisząc: niektórzy. Bo nie wszyscy. Niektórych cierpienie przygniotło tak bardzo, że stracili wiarę w Boga i ludzi, popadli w rozpacz, stali się zgorzkniali. Cierpienie przeżywane bez Boga może stać się nie do uniesienia. Cierpienie przeżywane w bliskości Boga może stać się szansą na wewnętrzne umocnienie. Tę drugą opcję starał się ukazać Michał Anioł, gdy pracował nad Pietą. O rzeźbie, którą podziwiać można w watykańskiej Bazylice św. Piotra powiedziano, że jest to il più bello pezzo del marmo nel mondo – najpiękniejszy kawałek marmuru na świecie. Sam artysta twierdził, że rzeźbiąc nie czyni nic innego, jak tylko odłupuje niepotrzebne fragmenty kamienia. Gdy się ich pozbędzie, pozostaje czyste piękno od dawna zaklęte w marmurze. Może warto w ten sposób spojrzeć na samych siebie? Odłupać z własnego życia koślawe kawałki zła i grzechu, aby wydobyć – na wzór Maryi – czyste piękno szlachetnego serca…