fot. M. Rosik
Abraham opuścił chaldejskie Ur, by powędrować do Kanaanu. Józef opuścił Kanaan, by udać się do Egiptu. Abraham bardzo długo czekał na syna, którego urodziła podeszła w latach Sara. Józef tuż po swym ślubie pieścił na kolanach Jezusa, którego poczęła młodziutka Maryja. Abraham był gotów zabić własne dziecko w dowód posłuszeństwa Bogu. Józef schronił się w Egipcie, by miecz Heroda nie dotknął Jezusa. Abraham długo i głośno spierał się z Bogiem, by kara nie dotknęła Sodomy i Gomory. Józef na kartach Biblii nie wypowiada ani słowa. Abraham stoi u początków pierwszego przymierza. Józef naznacza swą obecnością nowe przymierze. Przed nami dwie różne postacie. I dwie historie ich życia. Historie zaufania.
Abraham – między przeszłością a przyszłością
W drugim tysiącleciu przed Chr. na starożytnym Bliskim Wschodzie dominowały dwa style życia: miejski i koczowniczy. Na tych, którzy zamieszkiwali miasta, ciążył obowiązek reperacji murów, trzymania straży przy bramach, płacenia podatków na utrzymanie armii, a także konieczność pomocy przy pracach melioracyjnych. Ci, którzy decydowali się na styl życia nomadów, pozbawieni byli ochrony, jaką zapewniało miasto, ale za to zwolnieni byli ze zobowiązań podatkowych. Wędrując z miejsca na miejsce w poszukiwaniu pastwisk dla swych trzód nieraz narażeni byli na walki o dostęp do wody i paszy z innymi grupami nomadów. Żyjący w Ur chaldejskim, sumeryjskim mieście w Mezopotamii nad Zatoką Perską, Abram wyruszył z rodzinnego miasta najpierw do Charanu, a później do Kanaanu – ziemi, którą Bóg obiecał dać w posiadanie jemu i jego potomkom.
Życie Abrama – późniejszego Abrahama – to pasmo wydarzeń, z których niemal każde stanowi wyzwanie rzucone jego zaufaniu złożonemu w Bogu. Zazwyczaj, gdy mowa o Abrahamie i zaufaniu, palcem wskazujemy na fragment Biblii opowiadający o próbie, której ojciec narodu został poddany, gdy miał złożyć w ofierze swego syna Izaaka (Rdz 22,1-19). I pewnie słusznie. Jednak to wydarzenie, jak i wiele innych w Abrahamowym życiu, jest jedynie konsekwencją pierwszego i najważniejszego aktu zaufania. Było nim posłuszeństwo nakazowi: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę” (Rdz 12,1). W starożytnym Ur czczono wielu bogów, jednak na czoło wysuwał się bóg księżyca, któremu trzykondygnacyjną świątynię w formie zikkuratu wystawiono w centrum miasta. Sama metropolia zbudowana została w oddaleniu około piętnastu kilometrów od koryta Eufratu, na planie owalu o średnicy ośmiuset metrów.
Abram porzucił życie miejskie na rzecz wędrówki nomady. Porzucił wiarę w mezopotamskich bogów na rzecz Boga jedynego, który mu się objawił i dał obietnicę, iż stanie się ojcem licznego potomstwa. Z obietnicą wiąże się zmiana imienia: Abraham oznacza „ojca wielu narodów”. To właśnie Abraham uważany jest za pierwszego Żyda i patriarchę narodu wybranego. Wraz ze swą żoną Sarą i bratankiem Lotem przybył do Kanaanu, lecz z powodu głodu zmuszony był udać się dalej do Egiptu. Po powrocie z Egiptu osiadł w okolicach Hebronu, Lot natomiast powędrował bardziej na południe. Abrahamowi urodził się syn, poczęty z niewolnicą Hagar. Izmael miał dać początek ludom arabskim. Sara natomiast urodziła Abrahamowi Izaaka, którego poddany przez Boga próbie ojciec miał złożyć w ofierze na górze Moria. Cudownie ocalony Izaak dał początek narodowi żydowskiemu.
Właśnie, czy cudownie ocalony? Choć tekst biblijny opisujący akedę (ofiarowanie Izaaka) wydaje się być jednoznaczny, w tradycji rabinackiej pojawiła się wątpliwość, czy aby Abraham na pewno powstrzymał się od zabicia syna. A wszystko z powodu jednego zdania, które Bóg rzekł do patriarchy: „Przysięgam na siebie, wyrocznia Pana, że ponieważ uczyniłeś to, a nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza” (Rdz 22,16-17). Forma dokonana czasownika „nie oszczędziłeś” skłoniła wielu rabinów do konkluzji, że Izaak został zabity przez ojca, a Bóg wskrzesił go z martwych. Na początku XII w. w poemacie zatytułowanym Akeda Efraim z Bonn pisał o uśmierconym pod nożem ojca Izaaku: „I spadła na niego rosa zmartwychwstania i ożył”[1]. Góra Moria miała być więc nie tylko świadkiem ofiary z Izaaka, ale także świadkiem cudu wskrzeszenia. Jak niegdyś Bóg przywrócił fizyczne życie Izaakowi, tak później – przez wieki – przywracać miał dokładnie na tym samym miejscu życie duchowe tysiącom Izraelitów. Na tej bowiem górze, górze Moria zwanej także Syjonem, Salomon postawił świątynię, do której przez wieki pielgrzymowali wyznawcy Jahwe szukając Jego współczucia i miłosierdzia. Jedna z porannych modlitw żydowskich brzmi: „Tak jak Abraham, nasz ojciec, zdusił w sobie litość wobec swego syna, aby wypełnić Twoją wolę pełnym sercem, niech Twoja litość zdusi Twój gniew wobec nas”.
Ojcowie Kościoła, wśród których przodowali Orygenes i Tertulian, szybko dostrzegli w postaci Izaaka typ Chrystusa. Chrystus jak Izaak ponieść miał ofiarę z życia. Izaak wędrował z Abrahamem trzy dni na górę Moria, Chrystus trzy dni przebywać miał w grobie. Izaak został uratowany dzięki Bożej interwencji, podobnie jak Chrystus został ocalony przez wskrzeszenie Go z martwych. Z Izaaka narodził się lud dawnego przymierza, od Chrystusa zaś bierze początek Kościół – lud nowego przymierza.
Decyzja o poświęceniu własnego syna Bogu, w którego Abraham uwierzył, była zapewne najbardziej dramatyczna w życiu ojca kochającego swe długo wyczekiwane dziecko. Czy była jednak najbardziej brzemienną w skutki decyzją w życiu patriarchy? Wydaje się, że chyba równie ważkie było wcześniej podjęte postanowienie, by porzucić wiarę w bogów mezopotamskich i zawierzyć jedynemu Bogu Jahwe. Od tego się wszystko zaczęło. Z tą decyzją wiązała się całkowita zmiana sposobu życia – z osiadłego w mieście na życie nomady poszukującego pastwisk dla swych stad. Opuszczenie Ur i długa wędrówka do Kanaanu stoi u początków historii narodu wybranego. Stosując swoisty sposób liczenia czasu, rabini uznali okres pomiędzy stworzeniem Adama a narodzinami Abrahama za sznei alafim tohu – dwoma tysiącleciami duchowej pustki i zamieszania. Duchowy ład zaczyna być zaprowadzany decyzją Abrama, by zawierzyć obietnicom Jahwe[2].
Opowieść o wymagającej zaufania wobec Boga decyzji Abrama, by wyruszyć z Charanu, rozpoczyna się słowami: Lech lecha! (Rdz 12,1). Bibliści wylali sporo atramentu, by wytłumaczyć znaczenie tego nakazu. Wystarczyłoby jedno słowo: Lech! – „Idź!”. Po co drugi termin? Średniowieczny komentator Tory, znamienity Raszi, proponuje przekład: Idź dla siebie, dla swojego dobra. Ani kierunek, ani cel podróży nie jest jeszcze jasno określony. Ostatnią próbę, jakiej Bóg poddaje Abrahama, również rozpoczyna nakaz Lech lecha! (Rdz 22,2). Patriarcha wie, że będzie musiał pójść do nieznanego sobie kraju Moria, by ofiarować Izaaka. Pierwszy nakaz dotyczy zerwania z przeszłością. Abram musi zostawić rodzinny dom, dziedzictwo swego ojca i kraj swego urodzenia. Drugi nakaz dotyczy zerwania z przyszłością obecną w synu Izaaku i jego ewentualnych potomkach[3]. I chyba tu właśnie leży sedno Abrahamowej lekcji zaufania: powierzyć Bogu całkowicie swoją przeszłość i zawierzyć Mu przyszłość, by skupić się na szlachetnym przeżyciu chwili obecnej. Trwać w bliskości Boga teraz. Żyć teraźniejszością w gotowości, by w każdej chwili podjąć Boże wezwanie Lech lecha!
Józef – między snem a milczeniem
Jak Abraham uznawany jest przez Żydów za pierwszego przedstawiciela narodu wybranego, tak Józef stoi u początków nowego przymierza. Oblubieniec Maryi na kartach Ewangelii jawi się jako postać ogarnięta słowem Bożym. Oczekuje na nie tak bardzo, jak Izraelici oczekiwali każdego dnia na mannę na pustyni. Karmi się słowem Bożym tak, jak Izrael karmił się tajemniczym pokarmem: każdego dnia dzienną porcją, nie zaś jeden raz spożywając cały zapas. Tylko w ten sposób może nauczyć się nie gromadzenia zapasów, lecz zaufania Bogu każdego dnia. Jak manna spadała z niebios każdego dnia, tak niebiańskie słowa spadają w serce Józefa. Jak Izraelici potrzebowali manny w wędrówce pustynnej, tak Józef potrzebuje słowa Boga w ziemskiej pielgrzymce. A słowo to spada z niebios na żyzną glebę jego serca poprzez sen.
Józefowa historia zaufania to historia słuchania słowa Boga. Słowo spada w serce Józefa podczas ciszy nocy (Mt 2,14), gdy ustaje ludzka aktywność i otwiera się czas kontemplacji. Według tradycji sapiencjalnej to właśnie pod osłoną nocy słowo Boga wkracza potężnie w ludzką historię: „Gdy głęboka cisza zalegała wszystko, a noc w swoim biegu dosięgała połowy, wszechmocne Twe słowo z nieba, z królewskiej stolicy… runęło pośrodku zatraconej ziemi” (Mdr 18,14-15). Gdy słabną siły człowieka znużonego pracą i wszelka broń, którą walczy za dnia o swą codzienność idzie na bok, Bóg „zakrada się” do serca poprzez marzenia senne. Starożytni wierzyli, że poprzez sny człowiek sięga świata nadprzyrodzonego. Sam Bóg wybiera taką metodę komunikacji. Tak było w przypadku Jakuba (Rdz 31,11-24), tak było w przypadku Salomona (1Krl 3,5-15) i innego Józefa (Rdz 37,5-11). Człowiek sam z siebie nie jest jednak w stanie odczytać znaczenia snów. To Bóg trudni się ich hermeneutyką (Rdz 40,8). A jeśli Bóg nie wyjawia znaczenia snu, należy pójść za radą Jeremiasza: „Nie zwracajcie uwagi na wasze sny” (Jr 29,8).
Objawienia oniryczne mają pomóc ludziom właściwie kształtować ich codzienność (1Sam 28,6.15) lub przyszłość (Rdz 37,5-15). Sny udzielane są także poganom (Rdz 20,3; 41; Dn 2,4). Ich znaczenia nie wolno jednak przeceniać (Koh 5,2.6; Jer 23,25-32). Sny na kartach Ewangelii są tak jasne, że nie potrzebują interpretacji (Mt 2,12; 27,19). W genealogii Jezusa zapisanej przez Mateusza ojciec Józefa ma na imię Jakub (Mt 1,16). W ten sposób ewangelista odsyła do snu Jakuba, który walczył z Bogiem, przez co dał imię całemu narodowi: Izrael – walczący z Bogiem (Rdz 32,29). Także Józef z Nazaretu pozwala zwyciężyć się Słowu. Bóg poprzez sny rozszerza jego serce tak bardzo, że nie zawaha się on wziąć do siebie Maryi. Bo przecież „Pan we śnie darzy swych umiłowanych” (Ps 127,2).
Józef jest także człowiekiem milczenia. Poprzez milczenie wyraża swe zaufanie wobec Boga i Jego tajemniczych planów. Na kartach Ewangelii nie zanotowano ani jednego słowa wypowiedzianego przez oblubieńca Maryi. Józef nie jest człowiekiem słowa. Jest człowiekiem czynu. Zgodnie z przestrogą Chrystusa: „Nie każdy, który mówi Mi: Panie!, Panie!, wejdzie do królestwa Bożego, lecz ten, kto spełnia wolę Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 7,21). Milczenie Józefa nie jest brakiem komunikacji. Nie jest mutyzmem. Nie jest afazją, jak w przypadku Zachariasza (Łk 1,20-22). Jest przestrzenią czynioną świadomie na słuchanie słowa Bożego. Józef nie zamyka się w milczeniu, ale otwiera serce na to milczenie, które pochodzi z niebios. Trwa w ciszy na znak gotowości pełnienia woli Bożej. W takiej samej gotowości i milczeniu trwał Jezus prowadzony na mękę. Również On „nie otworzył ust swoich” (Iz 53,7). Oblubieniec Maryi trwa w milczeniu wewnętrznym, aby wyraźniej usłyszeć Najwyższego. Trwa w milczeniu zewnętrznym, aby chronić powierzone mu perły: Jezusa i Maryję. Innymi słowy Józef w milczeniu zasłuchał się w ciszę Bożej muzyki, aby tym pełniej uczestniczyć w Bożym ojcostwie wobec Jezusa.
Choć Biblia nie wspomina ani jednego słowa, które wyszło z ust Józefa, to pierwsi chrześcijanie nie pozwolili mu całkowicie zamilknąć. Apokryficzna Legenda o świętym Józefie cieśli wkłada w usta Jezusowego opiekuna słowa pięknej modlitwy o dobrą śmierć: „Boże, Ojcze wszelkiego miłosierdzia i Boże wszelkiego istnienia! Panie mojej duszy i mojego ciała, i mojego ducha! Kiedy wypełnią się dni mojego życia, które dałeś mi na tym świecie, proszę Cię, Panie Boże, abyś mi posłał Michała Archanioła, aby był przy mnie aż do wyjścia mojej strapionej duszy z mojego ciała bez cierpienia i trwogi. Bo śmierć jest wielką bojaźnią i uciskiem dla każdego człowieka”[4]. Dlaczego dusza Józefa była „strapiona”? Można snuć wiele przypuszczeń co do przyczyn owego strapienia: troska o rodzinę, choroba, która według autora apokryfu dotknęła Józefa, przyszłość Maryi i Jezusa… A może „strapienie” duszy wynika stąd, że Józef wciąż pamięta bolesne ukłucie w sercu, gdy od dwunastoletniego Jezusa usłyszał: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w domu mojego Ojca?” (Łk 2,49)? Mówiąc o Ojcu, Jezus nie mówił przecież o Józefie… Jedno jest pewne: zaufanie Józefa wobec Boga poskutkowało tym, że musiał wyrzec się jednego z największych przywilejów żydowskich mężczyzn – fizycznego ojcostwa. Był jednak dla Jezusa ojcem w każdym innym sensie. A takiego przywileju nie dostąpił żaden z ludzi: być ziemskim ojcem Syna Bożego.
Etymologia zaufania
W Starym Testamencie termin „zaufanie” posiada ten sam rdzeń co słowo amen, wyrażające ideę „stałości” i „wierności”. Abraham okazał się „stały” w swym postanowieniu pójścia za głosem Boga, przez co stał się „wiernym” Jego przyjacielem. Na kartach Nowego Testamentu termin „zaufanie” brzmi dokładnie tak, jak słowo „wiara” – pistis. A wiara w rozumieniu autorów natchnionych nowego przymierza to osobista, głęboka, intymna więź z Bogiem. Więź taka, jaką pielęgnował w swym sercu Józef.
[1] P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2005, 133.
[2] I. Rapoport, Zasady żydowskiej egzegezy tekstu do czasów końcowej redakcji Talmudu, w: Wprowadzenie do literatury i egzegezy żydowskiej okresu biblijnego i rabinicznego, red. M. Rosik, Wrocław 2009, 165.
[3] P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, 143.
[4] T. Hergesel, Legenda o świętym Józefie cieśli, w: Apokryfy Nowego Testamentu, I/2, red. M. Starowieyski, Kraków 2003, 565.
Polub stronę na Facebook