Kodeks Synajski

 

Wiosną 1844 roku niemiecki badacz, biblista i znawca antycznych manuskryptów, wyruszył z włoskiego Livorno do Egiptu. Gdy statek przybił do brzegów Aleksandrii, podróżnik przedostał się do Kairu, skąd wykupił wycieczkę do pewnego klasztoru na Pustyni Nitryjskiej. Stamtąd droga do podnóży Synaju była już niedaleka. Gdy Konstanty von Tischendorf – bo o nim mowa – zapukał do furty klasztoru św. Katarzyny, mnisi przyjęli go z dużą życzliwością. Sam klasztor nie płonął już jednak w tym czasie – jak przez wieki – ogniem wiedzy i naukowych badań. Raczej płonęły w nim książki. Biblioteka była ponoć w opłakanym stanie. Cyryl, mnich opiekujący się woluminami, wystawił na środku sali kosz, do którego składał zniszczone i nieużywane księgi. Był maj 1844 roku. Tischendorf tak wspomina tamte wydarzenia:

Tu właśnie, u stóp Góry Synaj, w klasztorze św. Katarzyny, odnalazłem najwspanialszą perłę wszystkich mych poszukiwań. Podczas odwiedzin klasztoru w miesiącu maju roku 1844 dostrzegłem pośrodku wielkiej sali duży i szeroki kosz wypełniony starymi pergaminami. Bibliotekarz, który był człowiekiem dobrze poinformowanym, rzekł, iż dwie podobne sterty mocno nadwerężonych przez czas szpargałów już zostały oddane na pastwę płomieni. Jakimż zaskoczeniem było dla mnie, gdym wśród tej sterty spostrzegł znaczną liczbę kart z fragmentami Starego Testamentu w grece, a manuskrypt ten wydał mi się jednym z najstarszych, jakie kiedykolwiek ujrzeć mi było dane. Władze klasztorne dość łatwo zgodziły się, abym zatrzymał trzecią część tych pergaminów, czyli dokładnie czterdzieści trzy karty, zapewne z tego względu, że i tak przeznaczyły je były na spalenie. Nie potrafiłem jednak skłonić mnichów do wydania mi pozostałych fragmentów, a zbyt silna ekscytacja, jaką okazałem, wzbudziła najwyraźniej ich podejrzenia co do prawdziwej wartości manuskryptu. Przepisałem zatem stronicę tekstu Izajasza i Jeremiasza i napomniałem wszystkich w klasztorze, aby okazali należytą pieczę o wszelkie podobne temu pozostałości świętych tekstów, jakie wpadną im jeszcze w ręce.

Gdy Tischendorf opublikował te wspomnienia (a było to kilkanaście lat po odkryciu), historia o najstarszych kartach Biblii w koszu na śmieci obiegła świat lotem błyskawicy. Do dziś powtarzana jest jako jedna z najbardziej niewiarygodnych opowieści o odkryciach archeologii biblijnej. Byli uczeni, którzy oburzali się na synajskich mnichów za ich brak szacunku wobec tekstów świętych. Byli badacze, którzy szczerze wątpili w taki przebieg wydarzeń, jaki przedstawił odkrywca. Byli wreszcie i tacy, którzy wprost zwracali się przeciw niemu, twierdząc, że kreuje się na bohatera. Nawet jednak, gdyby w opowieści Tischendorfa było nieco przesady i upiększeń dodanych dla okrasy, czyż nie tak właśnie czynili wielcy podróżnicy XIX stulecia? Opowiadanie miało fascynować i pobudzać wyobraźnię, przyciągać i zachęcać do zaryzykowania przygody. Miało uczyć i zachwycać.

Po powrocie do Niemiec środowiska akademickie Saksonii szybko zorientowały się co do wartości znaleziska. Sam Tischendorf jednak nie zdradził miejsca ich pochodzenia w nadziei, że uda mu się powrócić na Synaj i wydobyć pozostałe karty kodeksu. W ramach wdzięczności za częściowe sfinansowanie podróży Konstantyn przekazał władzom Saksonii około pięćdziesięciu interesujących manuskryptów. Zostały one umieszczone w bibliotece Uniwersytetu w Lipsku, w kolekcji noszącej imię odkrywcy. Ten sam los spotkał biblijne karty przywiezione z klasztoru św. Katarzyny. Badacz nadał im miano Kodeksu Fryderyka Augusta, w dowód wdzięczności za patronat króla Saksonii nad całą wyprawą na Wschód.

Potem Konstantyn już w spokojniejszym nastroju zabrał się za przygotowanie publikacji. Zamierzał jak najdokładniej oddać każdą literę za pomocą litografii. Technika litografii polega na tym, iż na płaski kamień nanosi się kredką lub tuszem rysunek – w tym wypadku tekst kodeksu – a następnie całą powierzchnię pokrywa się kwasem azotowym lub gumą arabską. Następnie kamień polewa się wodą i pokrywa farbą drukarską. Farba zostaje przyjęta tylko przez fragmenty pokryte gumą lub kwasem. W ten sposób, podczas mrówczej pracy powstawało dzieło, które ukazało się w Lipsku w 1846 roku pod tytułem Codex Friderico-Augustanus: sive fragmenta Veteris Testament e codice Graeco omnium qui in Europa supersunt facile antiquissimo in oriente detexit in patriam attulit ad modum codicis edidit C. Tischendorf. Zawierało ono opublikowane wszystkie 43 karty, wypełnione częścią Pierwszej Księgi Kronik, Drugiej Księgi Ezdrasza, Księgę Estery, pierwsze zdania Księgi Tobiasza, większą część Księgi Jeremiasza i fragmenty Lamentacji. W tym samym czasie badacz opublikował serię artykułów w Wiener Jahrbücher für Literatur na temat większości odkryć, których dokonał podczas swej niemal pięcioletniej nieobecności w Niemczech

Oddając się tej mozolnej pracy Tischendorf wciąż myślami był na Synaju. Postanowił poprosić jednego ze swych wpływowych przyjaciół w Egipcie o interwencję w klasztorze. Okazało się jednak, że mnisi działali szybko. „Tuż po Twoim wyjeździe zakonnicy rychło zorientowali się, z jak cennym znaleziskiem mają do czynienia i nie chcą go odstąpić za żadne skarby” – napisał w liście do Konstantyna egipski znajomy. Nieukontentowany badacz nie miał wyjścia. Jeszcze raz postanowił wyruszyć w podróż na Wschód.

Był styczeń 1853 roku, kiedy Tischendorf wyruszył z Lipska do Triestu, by stamtąd statkiem odbić do Egiptu. W klasztorze św. Katarzyny pojawił się w lutym. Ten pobyt w pewnym sensie okazał się bardziej pomyślny niż poprzedni. Poszukiwacz manuskryptów dotarł do większej ilości antycznych tekstów biblijnych niż kiedykolwiek. Nie udało mu się jednak znaleźć pozostałych kart cennego skarbu. Wyjątek stanowił niewielki skrawek zapisany z obydwu stron kilkoma zdaniami z Księgo Rodzaju. To znalezisko było niewielkie, jednak przekonało Tischendorfa, że „jego” manuskrypt był zapisem całej Biblii.

Po swojej drugiej wizycie na Synaju – wizycie, podczas której nie udało mu się odnaleźć pozostałej części kodeksu – Tischendorf opublikował facsimile jednej z kart manuskryptu odnalezionego w 1844 roku, nie podając źródła jej pochodzenia. Żywił nadzieję, że w międzyczasie któryś z naukowców odbył podróż na Synaj, odnalazł brakujące karty i przywiózł do Europy. Konstantyn sądził, że jeśli tak się stało, osoba będąca w posiadaniu znaleziska natrafi na jego publikację i niezwłocznie się z nim skontaktuje. Nic takiego jednak się nie stało. Zdesperowany faktem, iż jego sprytny pomysł nie przyniósł oczekiwanych rezultatów i zmęczony oczekiwaniem na sygnał od ewentualnego znalazcy pozostałej części kodeksu, Tischendorf powziął odważną myśl. W swych podróżach zdążył już poznać rewerencję, z jaką mnisi prawosławni odnoszą się do rządu rosyjskiego. Postanowił więc poprosić o wsparcie kolejnej wyprawy na Wschód nie kogo innego, jak właśnie rząd Rosji. Decyzja ta wzbudziła wiele kontrowersji i oburzenia. Mnisi w Petersburgu jawnie wyrażali swoje niezadowolenie. Jak protestant ośmiela w ogóle zwracać się z taką sprawą niemal do samego do cara panującego w kraju ortodoksów? W rzeczywistości prośba skierowana była do ówczesnego ministra szkolnictwa Abrahama Norowa. Szczegóły wyjaśnił Tischendorf w ustnej rozmowie, tak się bowiem szczęśliwie stało, że Narow przebywał niedługo po otrzymaniu prośby w Lipsku. Swą petycję Tischendorf wysłał jesienią 1856 roku. Zamieszanie wokół całej sprawy trwało niemal dwa lata, jednak we wrześniu 1858 roku rząd przychylił się do prośby naukowca i pieniądze, o które badacz prosił, znalazły się na jego koncie. Zachwycony takim obrotem sprawy Konstantyn postanowił szybko dokończyć siódme wydanie krytyczne Nowego Testamentu, nad którym pracował nieustannie dzień i noc przed trzy miesiące. W styczniu 1859 był gotowy do kolejnej podróży na Wschód.

Do „bram” klasztoru zapukał pod koniec miesiąca. Kiedy został wciągnięty w koszu do okna, które służyło za klasztorną furtę (faktycznie bowiem kompleks nie posiadał bram), przełożony przywitał go bardzo ciepło, wyrażając nadzieję, że tym razem jego misja odniesie sukces i posłuży Prawdzie. Mnisi przywitali badacza jak swojego. Życzliwe przyjęcie wynikało oczywiście z faktu osobistego zaangażowania ministra szkolnictwa Rosji, a

pośrednio samego cara, w całe przedsięwzięcie. Konstantyn natychmiast zabrał się do pracy. Dużo przyjaźni okazał mu bibliotekarz Cyryl. Wykazywał wiele cierpliwości, gdy Tischendorf przeszukiwał biblioteczne zbiory, zawsze służył pomocą i udostępniał kolejne manuskrypty. Buszowanie po klasztornej bibliotece zajęło Konstantynowi kilka dni, jednak nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Zdesperowany badacz już 4 lutego kazał Beduinom być w gotowości z dromaderami, gdyż w każdej chwili mogła zapaść decyzja o powrocie do Kairu. Wstępnie zaplanował wyjazd na 7 lutego, z samego rana.

Całkowita zmiana sytuacji, a w związku z tym także i nastroju naukowca, przyszła całkiem niespodziewanie. Po południu 4 lutego wybrał się na spacer wokół zabudowań klasztornych wraz z mnichem, który zajmował się zaopatrzeniem. Gdy powrócili do klasztoru, właśnie zachodziło słońce. Jego czerwona głowa chowała się za horyzontem, przynosząc ziemi długie cienie pobliskich drzew i budynków. Wszystko owiane zostało czerwoną poświatą. Robiło się chłodno. Mnich zaproponował odświeżający napój w jego celi. Gdy zasiedli przy prostym stole, podejmując wcześniej przerwany temat, zakonnik powiedział: „Ja też mam Septuagintę”. Mówiąc to, z szafy w narożniku celi wyją zwój owinięty czerwonym materiałem i położył go przed Tischendorfem. Po rozwinięciu go, wypieki pojawiły się na twarzy antykwariusza. Za wszelką cenę jednak starał się je ukryć. Tak wspomina tamtą chwilę:

Owinąłem wręczony mi pakunek i ujrzałem, ku memu olbrzymiemu zdziwieniu, nie tylko te same karty, które piętnaście lat wcześniej wyciągnąłem z kosza, ale także pozostałe części Starego Testamentu, Nowy Testament w całości, a ponadto List Barnaby i część „Pasterza” Hermasa. Pełen radości, którą tym razem udało mi się skryć przed gospodarzem i resztą wspólnoty, poprosiłem, usilnie markując niedbałość, aby pozwolono mi zabrać manuskrypt do sypialni, gdzie mógłbym się mu przyjrzeć, szykując się do spoczynku.

Gdy Konstantyn wszedł do swego pokoju, zdał sobie sprawę, że trzyma w ręku nie tylko najcenniejszy manuskrypt spośród wszystkich, na jakie natrafił w swej ponad dwudziestoletniej karierze naukowej, ale w ogóle najcenniejszy kodeks biblijny na świecie! Nawet, gdy po latach wspominał tę chwilę, nie potrafił utrzymać emocji na wodzy. Mówił, że trzymał w ręku „najcenniejszą perłę” i „najdroższy diament”. Pomimo tego, że światło ledwie sączyło się z lampy, a noc była chłodna, zapalony Tischendorf zabrał się za kopiowanie Listu Barnaby. Przez ponad dwieście lat na próżno szukano greckiego oryginału tego apokryficznego pisma. Pierwsza jego część znana była jedynie w niedoskonałym tłumaczeniu łacińskim. Od połowy II aż do IV wieku List Barnaby cieszył się ogromnym autorytetem w Kościele, a wielu chrześcijan stawiało go na równi z pismami Nowego Testamentu. Podobnie zresztą rzecz miała się z Pasterzem Hermasa.

Wczesnym rankiem 5 lutego Tischendorf zapytał mnicha, w którego celi znajdował się kodeks, czy nie mógłby zabrać go do Kairu, by tam dokończyć kopiowanie całości. Zakonnik jednak nie chciał samodzielnie podejmować decyzji, natomiast przełożony domu właśnie wyjechał do Kairu, by tam uczestniczyć w elekcji arcybiskupa, a następnie udać się do Konstantynopola. Badacz musiał działać szybko. Rankiem 7 lutego opuścił klasztor, odprowadzany przez kilku zakonników i wyruszył w stronę Kairu. Miał nadzieję zastać tam jeszcze przełożonego klasztoru. Udało się. Tischendorf został powitany w Kairze z takimi samymi honorami, jak wcześniej w klasztorze św. Katarzyny. Przełożony bez zastanowienia wyraził zgodę na prośbę Konstantyna i nawet wysłał jednego z Beduinów do klasztoru z poleceniem, by jak najszybciej przywiózł manuskrypt do Kairu. Ten dosiadł wielbłąda i po dziewięciu dniach był znów w Kairze z bezcennym znaleziskiem. 24 lutego kodeks znalazł się w rękach Tischendorfa. Badacz natychmiast zabrał się do pracy.

Bojąc się, że kodeks mógłby przepaść w klasztorze św. Katarzyny, Tischendorf podsunął mnichom pewną sugestię: zaproponował, aby ofiarowali go jako dar carowi Rosji jako protektorowi Kościoła prawosławnego. Propozycja została przyjęta z entuzjazmem. Gdy uczony był już niemal pewien powodzenia, pojawiły się nieoczekiwane przeszkody. Otóż okazało się, że nowo wybrany arcybiskup w Kairze, który miałby być ofiarodawcą, nie był jeszcze konsekrowany, a jego elekcja – niezatwierdzona. Trzeba więc było czekać. Tymczasem patriarcha Jerozolimy zaczął gwałtownie protestować przeciw zatwierdzeniu wyboru, co miało przedłużyć całą procedurę. Tischendorf postanowił niezwłocznie udać się do Jafy i Jerozolimy. W tym samym czasie Wielki Książe Rosji, nomen omen również Konstantyn, pojawił się w Jafie. Tischendorf towarzyszył mu w drodze do Jerozolimy.

Po powrocie do Kairu Tischendorfa czekało rozczarowanie. Patriarcha Jerozolimy wciąż oponował przeciw nowo wybranemu arcybiskupowi Kairu, w związku z czym w Konstantynopolu nie podjęto żadnych decyzji w tej sprawie, czekając na ewentualną interwencję sułtana. Ta jednak nie nadchodziła. Pomimo dobrej woli mnichów z Synaju, kodeks wciąż pozostawał „uwięziony” w klasztorze. Tischendorf podjął decyzję wyjazdu do Konstantynopola. Tam został przyjęty niezwykle ciepło przez księcia Lobanowa, rosyjskiego ambasadora w Turcji. Dyplomata nie tylko traktował go bardzo przyjaźnie, ale udzielił mu gościny w jego własnym domku letniskowym nad brzegami Bosforu. Dzięki dobremu położeniu domu, Tischendorf miał ułatwione zadanie, by dotrzeć na negocjacje. A te okazały się niezwykle trudne, gdyż patriarcha Jerozolimy był nieprzejednany. Ostatecznie jednak, kiedy nowo wybrany arcybiskup Kairu pojawił się osobiście w Konstantynopolu, udało się przekonać władze do akceptacji elekcji. 27 września Tischendorf wrócił do Kairu, gdzie osobiście powitał go arcybiskup elekt, a następnie wręczył kodeks z Synaju w formie pożyczki, by mógł pokazać go carowi w Petersburgu i skopiować najdokładniej, jak to możliwe. Wtedy właśnie rozpoczęła się petersburska przygoda Tischendorfa, która miała doprowadzić do ostatecznej publikacji najstarszej, zawierającej wszystkie księgi Biblii na świecie.