Pocieszyciel, Rzecznik, Obrońca

Rozmowa red. Jolanty Krasnowskiej z ks. prof. Mariuszem Rosikiem dla „Echa Katolickiego”

Ojcowie Kościoła mówili, że Jezus i Duch Święty to ramiona Ojca wyciągnięte w kierunku człowieka. Pierwsze ramię, Jezus, jest znane. W końcu nawet chodził po ziemi. Natomiast o Duchu Świętym wiemy niewiele, kojarzy nam się raczej z czymś ulotnym, tajemniczym wręcz oderwanym od rzeczywistości. Kim On właściwie jest?

To pytanie przypomina mi inne. Przypomina pytanie św. Jana Pawła II, który w „Tryptyku rzymskim” zastanawiał się: „Kim On jest?”, dając lapidarną odpowiedź: „Jest jak gdyby niewysłowiona przestrzeń, która wszystko ogarnia”.

Truizmem byłoby powiedzenie, że Duch Święty to trzecia Osoba Trójcy Świętej. Ale to przecież prawda! Duch Święty jest Osobą! I – jak każda osoba – ma uczucia. Właśnie dlatego Paweł apostoł przestrzega: „nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym jesteście zapieczętowani na dzień odkupienia” (Ef 4,30).

Jezus nazywa Go Parakletem. Czyli Kim? Biblia Tysiąclecia oddaje grecki termin Parakletos rzeczownikiem „Pocieszyciel”, jednak nie wszyscy są zgodni co do trafności takiego wyboru. Tłumacz Biblii paulistów zdecydował się na „Wspomożyciela”. Przekład ekumeniczny mówi o „Orędowniku”. Inni wolą „Rzecznika” lub „Obrońcę”. Etymologia terminu nawiązuje do tego, który jest „przywołany przy boku”.

To ostatnie wyjaśnienie pokazuje właściwy trop poszukiwań. W niektórych greckich miastach, zwanych polis, paraklet odgrywał decydującą rolę w przewodach sądowych. Był to człowiek o nieposzlakowanej opinii, ktoś o tak szlachetnym charakterze, że nikt nie odważył się podważyć jego prawości. Gdy odbywał się sąd nad kimś podejrzanym o przestępstwo, oskarżyciele za wszelką cenę starali się dowieść jego winy. Wystarczyło jednak, że człowiek cieszący się mianem parakleta, a więc szanowany przez wszystkich w mieście, stanął przy boku oskarżonego, a wszelkie dyskusje natychmiast się kończyły. Paraklet nie musiał nic mówić. Sama jego obecność wskazywała na niewinność oskarżonego. Paraklet nie bronił nigdy osoby, co do której nie miał pewności, że jest niewinna. A opinii parakleta nikt nie odważył się przeciwstawić.

„Gdy jednak przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie” (J 15,26) – mówił Jezus. Duch Święty stoi nie tylko przy boku Jezusa. Gdy przyjmujemy Boże przebaczenie, zjawia się także u naszego boku, zdejmując z nas wszelką winę. A wtedy nikt już nie może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał.

Dlaczego Ducha Świętego porównujemy do ognia, wiatru lub żywej wody?

Wszystkie te metafory są na wskroś biblijne. Rozpocznijmy od wiatru. Kiedy uciekający przed królową Jezabel prorok Eliasz miał spotkać się z Bogiem, skrył się w skalnej grocie. Usłyszał wtedy wezwanie, aby wyszedł na zewnątrz, by spotkać się z Bogiem. „A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty” (1Krl 19,11-13). Bóg był obecny w szmerze łagodnego powiewu… W tę samą metaforykę wpisuje się Jezus, gdy pod rozgwieżdżonym niebem Jerozolimy tłumaczy Nikodemowi: „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha” (J 3,8). Duch Święty znowu porównany jest do wiatru. I tak też dzieje się w wieczerniku: „Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali” (Dz 2,2).

I choć do Eliasza Duch nie przyszedł w ogniu, to jednak w wieczerniku już tak: „Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden” (Dz 2,3). Właśnie dlatego ogień także symbolizuje Ducha Świętego. Zapowiada Go Jan Chrzciciel, gdy mówi o Jezusie: „Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem” (Mt 3,11). Wielu biblistów jest przekonanych, że Jezus ma na myśli Ducha Świętego, gdy mówi: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął” (Łk 12,49).

I wreszcie symbol wody żywej. Jezus rozmawia o niej z Samarytanką. Na szczęście nie musimy gubić się w przypuszczeniach, co ma na myśli mówiąc o wodzie żywej. Ewangelista sam to wyjaśnia: „W ostatnim zaś, najbardziej uroczystym dniu święta, Jezus stojąc zawołał donośnym głosem: «Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza». A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego” (J 7,37-39).

Wszystkie trzy symbole – wiatr, ogień, woda – są w pewnym sensie nieuchwytne. Nie można złapać wiatru, nie można zamknąć w pudełku ognia, a woda przecieka przez palce. Oznacza to tyle, że Duch Święty otacza nas, przenika, wypełnia. Właściwie do Niego można odnieść Pawłowe wyznanie na ateńskim areopagu: „Bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28).

Duch Święty występuje na kartach Biblii również pod postacią gołębicy.

Potop trwał czterdzieści dni, gdy Noe postanowił sprawdzić, czy przypadkiem nie można już opuścić arki. Otworzył okno i wypuścił kruka. Ten jednak jeszcze nie znalazł miejsca, na którym mógłby przysiąść, i szybko wrócił do łodzi. Potem wypuścił gołębicę, jednak i ta szybko powróciła do arki. Po siedmiu dniach Noe powtórzył eksperyment. Wypuścił z okna gołębicę, a ta wróciła do niego dopiero pod wieczór, przynosząc w dziobie świeży listek drzewa oliwnego. To był dobry znak. Noe odczekał kolejne siedem dni i znów wypuścił gołębicę. Ta jednak nie wróciła już do arki. Na świecie zaczynało kwitnąć nowe życie. Kościół – Arka, wciąż potrzebuje Ducha Świętego – Gołębicy, która przynosi oznaki nowego życia.

Właśnie dlatego Duch Święty zstąpił na Jezusa podczas chrztu w Jordanie w postaci gołębicy. Jest to zapowiedź sakramentu chrztu, który jest źródłem nowego życia – życia wyzwolonego z grzechu. Chrzest sprawia, że stajemy się nowym stworzeniem! Duch niczym gołębica unosi się nad każdą wodą w chrzcielnicy, w której stworzony zostaje nowy chrześcijanin, tak jak Duch unosił się nad pierwszym dziełem stworzenia: „Duch Boży unosił się nad wodami” (Rdz 1,2).

Jak budować z Nim relację?

Przede wszystkim przez modlitwę. Apostoł Paweł więziony w Rzymie zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że zbliża się czas jego odejścia z tego świata. Prawdopodobnie w 67 roku pisze swój ostatni list. Jest to jego duchowy testament. Kieruje go do wieloletniego towarzysza swoich podróży i wiernego przyjaciela – Tymoteusza, którego sam ustanowił biskupem w Efezie. W tym ostatnim piśmie przypomina mu, że Bóg dał chrześcijanom Ducha Świętego: „Albowiem nie dał nam Bóg Ducha bojaźni, ale mocy, miłości i trzeźwego myślenia” (2 Tm 1,7). Ducha Świętego otrzymaliśmy najpierw podczas sakramentu chrztu świętego. To On sprawił, że staliśmy się dziećmi Boga. Zstąpił na nas także podczas sakramentu bierzmowania, czyli umocnienia. Duch Pana umacnia wierzących do mężnego wyznawania wiary i postępowania według jej zasad. Przychodzi nie tylko z siedmioma darami, które znamy z katechizmu, ale także z innymi przejawami Jego delikatnej obecności. Domeną działania Ducha Świętego są trzy sfery: moc, miłość i myślenie. Trzeba nam wciąż modlić się o to, by Duch Święty udzielał nam swojej mocy, doskonalił naszą miłość i zmieniał sposób myślenia

Jak można rozpoznać działanie Ducha Świętego i w jaki sposób odróżnić je np. od autosugestii, jakiegoś stanu psychicznego? Co np. z tzw. spoczynkiem w Duchu Świętym? Przyznam, że ostatnio dosyć często jestem tego świadkiem… 

Fenomen zwany w grupach modlitewnych związanych z Odnową Charyzmatyczną „spoczynkiem w Duchu” zdaje się mieć pewne biblijne podstawy. Co prawda Biblia nie zna określenia „spoczynek w Duchu”, opowiada jednak o zdarzeniach, które bardzo przypominają dzisiejsze upadki osób zatopionych we wspólnotowej modlitwie. Podobieństwo to wcale nie musi rozstrzygać o każdorazowym nadprzyrodzonym źródle upadku. Nie można wykluczyć, że jest to niekiedy (lub zawsze) zjawisko w pewnym sensie naturalne, wyzwalane przez religijny klimat i atmosferę modlitwy, zjawisko obecne także w innych religiach i z którym zmagać się winna psychologia. W refleksji nad nim nie można pominąć także drugiego z filarów, na którym – oprócz Pisma świętego – opiera się nasza wiara, a mianowicie wielowiekowej Tradycji Kościoła. Spojrzenie na doświadczenia mistyków i świętych może być w tym względzie bardzo ubogacające.

Biblijne wzmianki o tym, iż ani kapłani towarzyszący przeniesieniu Arki Przymierza, ani Ezechiel nie mogli ostać się wobec chwały Bożej wypełniającej świątynię charakteryzuje pewna analogia wobec przeżyć osób doświadczających upadków podczas modlitwy uwielbienia czy uzdrowienia. Osoby te często doświadczają głębokiego pokoju i odczuwają niemal namacalnie ogarniającą ich miłość Bożą. Zdarza się jednak i tak, że upadek związany jest z niepokojem, niekiedy lękiem, drganiami ciała czy wykręcaniem kończyn. Takich zjawisk z pewnością nie należy beztrosko nazywać „spoczynkiem w Duchu”, gdyż przypominają one raczej ewangeliczne uwolnienia spod wpływu złych mocy. Praktyka pokazuje, że niekiedy obie te formy upadku mogą nakładać się na siebie. Osoba doświadcza upadku pod Bożą mocą, jednak dają też znać o sobie pewne nieuporządkowane dziedziny życia związane z grzechem czy ranami zadanymi w przeszłości.

Duch Święty pociesza, broni, ale i dodaje sił do wykonywania swoich zadań. W jakich codziennych sytuacjach życiowych szczególnie warto się do Niego zwracać?

Myślę, że bardzo wskazane jest zwracanie się do Ducha Świętego o pomoc wtedy, gdy potrzebujemy owoców Jego działania. Pisze o nich św. Paweł w Liście do Galatów: „Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim cnotom nie ma Prawa” (Ga 5,22-23). Apostoł Narodów nazywa owoce działania Ducha Świętego cnotami. Cnota nie jest kazualnym, przypadkowym zachowaniem. Jest stałą dyspozycją człowieka, utrwalonym sposobem postępowania. Tak właśnie definiuje cnoty Katechizm Kościoła Katolickiego: „Cnoty ludzkie są trwałymi postawami, stałymi dyspozycjami, habitualnymi przymiotami umysłu i woli, które regulują nasze czyny, porządkują nasze uczucia i kierują naszym postępowaniem zgodnie z rozumem i wiarą. Zapewniają one łatwość, pewność i radość w prowadzeniu życia moralnie dobrego. Człowiek cnotliwy to ten, który dobrowolnie czyni dobro” (KKK 1804).

Święto Zesłania Ducha Świętego, to jakaś szczególna okazja do otrzymania Jego darów? Jak na te dary się otworzyć?

Bóg nie jest niczym ograniczony w swoim działaniu i może udzielać swoich darów w dowolnym momencie, jednak z punktu widzenia wiary są w roku liturgicznym momenty, kiedy działanie Boże jest szczególnie intensywne. Na przykład w okresie Wielkiego Postu czy Adwentu możemy spodziewać się szczególnej Bożej siły do walki z grzechem. Podobnie w dzień Pięćdziesiątnicy możemy oczekiwać potężniejszej niż na co dzień manifestacji darów Ducha Świętego. Jak się na nie otworzyć? Wystarczy spełnić trzy warunki: mieć czyste serce, modlić się o nie i resztę pozostawić Bogu.

„Pocieszyciel, Rzecznik, Obrońca”, Echo Katolickie 20 (2024) 17-18.

Tekst źródłowy: tutaj.

Polub stronę na Facebook