Dlaczego Bóg liczy się z oceną spowiednika, która może być omylna? Rozmowa Marcina Jakimowicza z ks. prof. Mariuszem Rosikiem
Czy słowa Jezusa „Synu odpuszczają ci się twoje grzechy” wywoływały u Żydów furię?
Nie u wszystkich. Jednak u uczonych w Piśmie, którzy byli świadkami uzdrowienia paralityka – z całą pewnością. Doskonale rozumieli, że grzechy przebaczać może tylko Bóg, a Jezus rości sobie do tego pretensje. Logika Jego postępowania była nie do podważenia. Retoryczne pytanie Jezusa „Cóż jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań, weź swoje łoże i chodź?”, opiera się na założeniu, że nikt z ludzi nie będzie mógł zweryfikować prawdziwości twierdzenia o odpuszczeniu grzechów, uzdrowienie natomiast jest widoczne dla otoczenia. Jezus mówi na poziomie obserwacji. Już prorocy dokonywali uzdrowień, żaden jednak nie mógł odpuszczać grzechów. Przyjęty przez Jezusa sposób rozumowania, z którym zapewne zgodzili się świadkowie wydarzenia, wydaje się być następujący: jeśli Bóg udzielił Mu władzy uzdrawiania, które łatwo zauważyć, to prawdziwa musi być także sentencja o odpuszczeniu grzechów; Bóg bowiem nie udzieliłby władzy uzdrawiania uzurpatorowi.
Dlaczego wiązał uzdrowienie z odpuszczeniem grzechów?
Był wyznawcą judaizmu. W Talmudzie czytamy: „Nie ma śmierci bez grzechu i nie ma cierpienia bez winy”; oraz „Chory nie będzie uwolniony ze swej choroby, dopóki nie będą mu odpuszczone jego grzechy”. Używany przez ewangelistów grecki czasownik sodzein oznacza „uzdrowić” i „zbawić”. Obydwie rzeczywistości nierozerwalnie wiążą się ze sobą. Zbawieni w niebie przecież nie chorują (Ap 21,4). Ostatecznie jednak w nauczaniu Jezus podważył tezę, jakoby każda dolegliwość była karą za grzechy popełnione przez chorego.
Syn Boży ma władzę odpuszczania grzechów – to zrozumiałe. Ale skąd wiadomo, że mają ją również jego uczniowie?
Oczywiście z Ewangelii. Gdy w niedzielę zmartwychwstania zjawił się w wieczerniku, udzielił apostołom – kilka dni wcześniej konsekrowanym na kapłanów – władzy absolucji: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,22–23).
Na jednym oddechu recytujemy codziennie: „Przebacz nam nasze winy tak, jak my przebaczamy, tym którzy przeciw nam zawinili”. „Tu – opowiadał mi paulin ojciec Adam Piecuch – modlę się dla siebie… o piekło. Bo ja doskonale wiem, w jaki sposób przebaczam moim bliźnim” …
Mocne stwierdzenie. Przebaczyć nie znaczy polubić kogoś, kto mnie krzywdzi. To byłaby forma jakiegoś psychicznego masochizmu! Mogę być wściekły na osobę, która wyrządza mi zło, bo emocje są neutralne moralnie, i nie ma w tym nic złego. To raczej naturalny odruch. Nie powinienem jednak odpowiadać złem za zło. Nie powinienem szukać zemsty czy odwetu.
W Dziejach Apostolskich czytamy „Przychodziło wielu wierzących wyznając i ujawniając swoje uczynki”. Było to niezwykle poważną materią, skoro Ananiasz i jego żona, Safira… padli trupem. Śmierć za zwykle kłamstwo? Czy to nie zbyt drastyczne rozwiązanie?
Mamy tu do czynienia z konfrontacją mocy Ducha Świętego z mocami zła. Apostołowie dopiero co po raz drugi (po Pięćdziesiątnicy) zostali napełnieni Duchem Świętym, i to tak potężnie, że „zadrżało miejsce, na którym byli zebrani” (Dz 4,31). Gdy do napełnionego mocą Ducha Świętego Piotra podeszli najpierw Ananiasz, a później jego żona – osoby, które żyły w grzechu kłamstwa i wcale nie miały ochoty z tego grzechu zrezygnować – zostali uśmierceni przez demona, który nie mógł się ostać wobec potęgi Ducha Bożego. Uchodząc, zabił najpierw Ananiasza, a później Safirę. Wystarczyłoby, aby małżonkowie przyznali się do grzechu i podjęli pokutę, a uniknęliby śmierci. Woleli jednak trwać w grzechu śmiertelnym, dając tym samym przystęp do siebie złemu duchowi, który przecież przyszedł, aby kraść zabijać i niszczyć. Dokładnie taką sytuację miał na myśli św. Jan, gdy polecał, aby się nie modlić nad osobą trwającą w grzechu, gdyż może to mieć złe skutki: „Istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć. W takim wypadku nie polecam, aby się modlono” (1J 5,16).
Skąd wiadomo, że należy „wyznać uczynki” wobec kapłana? A jeśli wyznam je Bogu na wieczornej modlitwie, nie zostaną odpuszczone? To problem protestantów pytających, dlaczego mam wyznawać grzechy grzesznej osobie. Potrzebujemy pośrednika?
Wszystkie grzechy powszednie wyznane bezpośrednio Bogu zostaną odpuszczone nie tylko przy wieczornej modlitwie, ale także przy wielu innych okazjach, zgodnie z zapisem Katechizmu Kościoła Katolickiego: „Czytanie Pisma świętego, Liturgia Godzin, modlitwa ‘Ojcze nasz’, każdy szczery akt kultu lub pobożności ożywia w nas ducha nawrócenia i pokuty oraz przyczynia się do przebaczenia grzechów” (KKK 1437). Grzechy ciężkie, które nazywamy także śmiertelnymi, decyzją samego Chrystusa winny być jednak wyznane Bogu przed kapłanem, zgodnie z Jezusowym poleceniem: „Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone” (J 20,23). Wypowiadając te słowa, Jezus miał przed sobą kapłanów konsekrowanych podczas ostatniej wieczerzy. Sam Jezus był kapłanem na wzór Mojżesza. Podobnie jak Mojżesz wyróżnił Aarona, tak Jezus wybrał Piotra na przywódcę apostołów. Jak w kręgu Mojżesza trwali Aaron, Nadab i Abihu, tak Jezus szczególnie wyróżniał trzech spośród apostołów: Piotra, Jakuba i Jana. Mojżesz polecił dwunastu młodym mężczyznom złożyć ofiary u stóp Synaju, Jezus zaś wybrał dwunastu apostołów. Jeden i drugi konsekrowali kapłanów.
Jezus na wzór Mojżesza tworzył hierarchię nowego kapłaństwa. Skoro Mojżesz konsekrował kapłanów Starego Przymierza, przypuścić należy, że Jezus – jako nowy Mojżesz – ustanowił kapłanów Nowego Przymierza. Opis konsekracji kapłanów Starego Testamentu rozpoczyna się od motywu rytualnego obmycia (Wj 29,1-4). Od tego samego Jezus rozpoczyna wyświęcanie kapłanów Nowego Przymierza. Gest obmycia nóg apostołom, rozpoczynający ostatnią wieczerzę, zazwyczaj interpretowany bywa jako przykład postawy służebnej. Jest to jednak także nawiązanie do starotestamentowego rytuału namaszczenia na kapłanów. Użyty przez autora Księgi Wyjścia czasownik „obmyć” może wskazywać na obmycie całego ciała lub tylko nóg lub rąk (Wj 30,19–21; 40,30–32). Zarówno interpretacja mówiąca o obmyciu całego ciała, jak i obmyciu jedynie kończyn, doskonale wkomponowuje się w wyjaśnienie gestu Jezusa podczas ostatniej wieczerzy, z jednej bowiem strony Jezus obmywa apostołom jedynie nogi, z drugiej zaś mówi o tym, iż są już czyści dzięki Jego słowu. Należy więc uznać, że Jezus dokonał obrzędu wyświęcenia apostołów na kapłanów Nowego Przymierza.
Jest także drugi powód, dla którego staje się jasne, że grzechy ciężkie należy wyznawać Bogu w obecności kapłana. Otóż Jezus nie zamierzał założyć nowej religii, lecz był wyznawcą judaizmu. W judaizmie biblijnym niektóre grzechy należało wyznawać przed kapłanem: „Przemówił znów Pan do Mojżesza tymi słowami: Powiedz Izraelitom: jeżeli mężczyzna lub kobieta dopuszcza się jakiego grzechu wobec ludzi, popełniając przestępstwo przeciw Panu, to osoba ta zaciągnie winę. Mają wyznać grzech popełniony i oddać dobro nieprawnie zabrane z dodaniem piątej części temu, wobec kogo zawinili” (Lb 5,5–7). Gdyby Jezus chciał zmienić ten zwyczaj, musiałby wprost powiedzieć o zmianie Prawa co do wyznawania grzechów. Skoro tego nie uczynił, należy przyjąć, że nakaz ten podtrzymał.
Czy podział grzechów na „lekkie” i „śmiertelne” ma również korzenie biblijne?
Istnieją pewne denominacje protestanckie czy tzw. „wolne Kościoły”, według których dzielenie grzechów na śmiertelne i powszednie jest błędne, bo przecież Paweł napisał, że „zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6,23), a z tego wynika, że wszystkie grzechy są śmiertelne. Tego typu lektura nie bierze pod uwagę zasady kanoniczności w interpretacji Biblii. Zasada ta głosi, że nie należy ferować ostatecznych wniosków, jeśli nie weźmie się pod uwagę całości objawienia Bożego zawartego w Piśmie Świętym. Wystarczy sięgnąć do przekonania Jana Ewangelisty, który twierdzi, że „każde bezprawie jest grzechem, są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci” (1 J 5,17). Podział więc na grzechy śmiertelne i powszednie czy też ciężkie i lekkie jest jak najbardziej biblijny.
„Nie zatrzymuj mnie” – słyszy w ogrodzie Maria Magdalena. Jezus mówi: „co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie”, „Komu zatrzymacie grzechy, będą im zatrzymane”. Człowiek naprawdę ma taką władzę nad Bogiem? Może go „zatrzymać”? Mieć wpływ na Jego suwerenne decyzje?
Słowa Jezusa skierowane do Marii Magdaleny w oryginale brzmią „Nie dotykaj (gr. haptein) Mnie” i nawiązują do wyznania Ewy, pierwszej kobiety, iż rzekomo Bóg zakazał ludziom dotykać drzewa w środku ogrodu Eden, co zresztą nie było prawdą (Rdz 3,3). Maria Magdalena marzy o spotkaniu Jezusa, którego znała krocząc za Nim jako uczennica. Jezus mówi: „Nie dotykaj Mnie, ale idź do moich braci”, a to oznacza: jeśli naprawdę chcesz Mnie spotkać, możesz to uczynić tylko w rodzącym się Kościele i jego sakramentach, w tym – w sakramencie pojednania. Jego szafarzami są ci, którzy usłyszeli: „Komu zatrzymacie (gr. krateo) grzechy, będą im zatrzymane”. Człowiek nie ma żadnej władzy nad Bogiem, jeśli jednak jest ważnie wyświęconym kapłanem, dokładnie wie, kiedy może udzielić rozgrzeszenia, a kiedy nie. Wie to od samego Jezusa, którego nauczanie w tej kwestii zostało streszczone między innymi w pięciu warunkach dobrej spowiedzi.
Dlaczego Bóg liczy się oceną sytuacji spowiednika, która może być przecież omylna?
Ocena sytuacji penitenta przez spowiednika co do ciężaru jego grzechów może być subiektywna, jednak kryteria tego, kiedy można udzielić rozgrzeszenia, a kiedy nie, są obiektywne. Każdy spowiednik doskonale zdaje sobie sprawę z trzech rzeczy: wie, które grzechy są zarezerwowane dla Stolicy Apostolskiej; wie, że nie ma prawa rozgrzeszyć wspólnika grzechu przeciw szóstemu przykazaniu; i wie, że w niebezpieczeństwie śmierci może udzielić absolucji ze wszelkich grzechów. We wszystkich innych wypadkach, gdy spełnione są warunki dobrej spowiedzi, rozgrzeszenie winno być udzielone.
Słyszę w konfesjonale: „Idź w pokoju” i jest to dla mnie niezwykle czytelny znak. Słowa te nie są przecież jedynie zgrabnym uwieńczeniem formułki…
To prawda. Trzeba jednak pamiętać, że zachęta „Idź w pokoju” nie należy do istoty sakramentu pojednania. Do istoty natomiast należy formuła rozgrzeszenia, w której kapłan również wypowiada słowa o pokoju: „Niech [Bóg] ci udzieli przebaczenia i pokoju”. Odpuszczając nam grzechy, Bóg przywraca nam pokój duszy. To jeden z najpiękniejszych skutków sakramentu pojednania: pokój z Bogiem, z innymi i z samym sobą.
„Szczere wyznanie”, Gość Niedzielny 14 (2025) 22-24.
Tekst oryginalny: tutaj
Polub stronę na Facebook

