Więzienie czy świątynia?
Ewangelista Łukasz został ogłoszony patronem lekarzy. Dlaczego? Bo używa w swym dziele nazwy „puchlina wodna”. Tak precyzyjny może być tylko lekarz, nieprawdaż? Zresztą o lekarzu Łukaszu mówi także Paweł, mając zapewne na myśli ewangelistę. Łukasz został również patronem malarzy. Dlaczego? Bo w przekonaniu Ojców Kościoła najpiękniej namalował w swym dziele portret Maryi. Musiał więc znać się i na malarstwie!
Wśród autorów Nowego Testamentu jest postacią wyjątkową z jeszcze jednego powodu: był Grekiem. To jedyny nieżydowski autor ksiąg Nowego Przymierza. Co więcej, dzieło swe adresował do chrześcijan pochodzenia pogańskiego. Doskonale znał mentalność Greków i wiedział, że mówienie o zmartwychwstaniu ciała wcale może ich nie pociągać. Przecież w myśli filozofów ciało to nic innego, jak więzienie dla duszy! Po co więc duch Jezusa, uwolniony z ciała przez śmierć, miałby do niego wracać?
Właśnie dlatego ewangelista podkreśla fizyczny wymiar zmartwychwstania, gdy ustami Jezusa wyjaśnia: „Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie Mnie i przekonajcie się: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam” (Łk 24,38-39). Ciało bowiem nie musi być więzieniem duszy. Przez wiarę w zmartwychwstanie może stać się świątynią Boga.
Ryby i antropologia
Malowidła na ścianach rzymskich katakumb z drugiej połowy II stulecia ukazują mężczyzn, prawdopodobnie apostołów, zasiadających przy wspólnym stole, na którym przygotowano do spożycia pięć chlebów i dwie ryby. Podobne reprezentacje pojawiają się na wczesnochrześcijańskich grobach i towarzyszą inskrypcjom. Posiłek złożony z chleba i ryb był prawdopodobnie antycypacją Eucharystii. Możliwe, że spożywano go także w ramach agap po sprawowanej już uczcie eucharystycznej.
Po swym zmartwychwstaniu Jezus spożywał posiłek wobec zadziwionych apostołów: „Gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: Macie tu coś do jedzenia? Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec nich” (Łk 24,41-43). Teologowie idą zazwyczaj w dwóch kierunkach, interpretując Jezusowy posiłek: jedni widzą w nim dowód na cielesność zmartwychwstania, inni wskazują na wspomniany wyżej kontekst liturgiczny. Warto ubogacić te dwie tendencje o spojrzenie antropologa. Peter Farb dowodzi: „We wszystkich społeczeństwach, zarówno prostych, jak i złożonych, jedzenie jest podstawowym sposobem nawiązywania i podtrzymywania relacji międzyludzkich […]. Kiedy antropolog wie już, gdzie, kiedy i z kim spożywa się jedzenie, może wywnioskować stąd niemal wszystko, co dotyczy relacji wiążących członków społeczności”.
Eucharystia to również wspólnie spożywany posiłek. To uczta, na którą zaprasza gospodarz – Zmartwychwstały Chrystus. A może by tak wejść w skórę antropologa i przypatrując się naszym niedzielnym spotkaniom w kościołach, pomyśleć o więzach, jakie nas łączą?
Herbert i ekonomia
Lubię powracać do niektórych książek. Mam nawet w swojej bibliotece półkę z powieściami, które otwierać mogę na chybił – trafił i nigdy się nie zawodzę. Jedna z książek nosi tytuł Mgławice ziemi. Robinson przedstawia taką scenę: do młodego lekarza, który mieni się być chrześcijaninem, przychodzi w odwiedziny jego przyjaciel, również lekarz, niewierzący. Po dwóch godzinach rozmowy, gdy gość opuszcza dom przyjaciela, mówi:
„Przyszedłem do ciebie, bo szczycisz się być chrześcijaninem. Chciałem usłyszeć cos o Bogu, który nas kocha. Chciałem usłyszeć o Jezusie, który podobno zmartwychwstał i czeka na nas, a my czekamy na Niego. Ale ty plotłeś tylko jakieś głupstwa. Ględziłeś o postępie medycyny, o meczu futbolowym. Zdradziłeś kogoś – przede wszystkim chyba Jego”.
W tle tej sceny brzmią słowa Chrystusa: „Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego” (Łk 24,47-48). Bycie świadkiem nie podpada pod prawa ekonomii: wiara dzielona z innymi nie umniejsza się, lecz wzrasta.
Paradoksu tego doświadczył kiedyś Zbigniew Herbert. W wywiadzie udzielonym ITD zapytany, czy wierzy w Boga, odpowiedział: „Julian Przyboś zapytał mnie kiedyś o to samo. Wtedy nie bardzo wierzyłem, miałem wątpliwości potężne, ale odpowiedziałem: tak. I wówczas zacząłem wierzyć. Przyboś zdziwił się: Pan, taki intelektualista, wierzy w tego ukrzyżowanego niewolnika? Ale im bardziej mi lżył, tym bardziej się w tej wierze umacniałem”. Paradoks? Może, ale zawsze obecny wśród wierzących. Pod koniec II wieku pisał pewien wyznawca Chrystusa do Diogneta o chrześcijanach:
„Posyła się ich na śmierć, a oni w niej otrzymują życie. Są ubogimi, a wzbogacają wszystkich… Są pogardzani, a uważają to za tytuł do chwały… Gdy wyrządza się im krzywdę, oni błogosławią; gdy traktowani są haniebnie, oni odpowiadają szacunkiem. Mimo że czynią dobrze, karze się ich, jakby byli złoczyńcami. Gdy muszą znosić karę, cieszą się, jakby im ktoś dawał życie… Słowem chrześcijanie są tym dla świata, czym dusza dla ciała”.
Polub stronę na Facebook