Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak…

Małżonkowie, nie narzeczeni

W judaizmie I wieku małżeństwo zawierano na dwuetapowej drodze. Etap pierwszy, porównywany jest niekiedy do zaręczyn, choć to niezbyt szczęśliwe porównanie. Małżonkowie mieszkali po nim oddzielnie przez dwanaście miesięcy. Drugim etapem zaślubin było uroczyste przeprowadzenie pani młodej do domu pana młodego. Józef i Maryja mieszkali jeszcze osobno, gdy ta zaczęła oczekiwać na narodziny poczętego Jezusa. W pierwszym etapie zaślubin podpisywano odpowiedni dokument, jednak małżonkowie przez rok jeszcze zamieszkiwali domy swoich rodziców. Dopiero po tym czasie następowało przeprowadzenie pani młodej do domu pana młodego. Wtedy odbywało się trwające zazwyczaj siedem dni wesele.

W wigilię dnia zaślubin pan młody wraz ze swoimi przyjaciółmi udawał się do domu ojca żony. Przyodziany w uroczyste szaty, zmierzał na czele orszaku w towarzystwie przyjaciela oblubieńca, który był mistrzem ceremonii. Wykonywano wtedy śpiewy, które w dużej części oparte były na tekście Pieśni nad pieśniami. Podczas śpiewów wnoszono przyodzianą w welon pannę młodą i rozpoczynała się wędrówka do domu przyszłego męża. Po przybyciu rodzice pana młodego wypowiadali formułę błogosławieństwa. Rozpoczynano zabawę, w której czynny udział brał oblubieniec. Pani młoda pozostawała ze swoimi przyjaciółkami w odrębnym pokoju.

Następny dzień mijał na zabawach, bawiono się zazwyczaj w dwóch odrębnych salach, osobno mężczyźni, osobno kobiety; tam też podawano posiłek. Tuż po uroczystym posiłku oblubienica zajmowała miejsce pod baldachimem zwanym huppą i w otoczeniu ubranych na biało przyjaciółek odbierała prezenty. Gdy ten radosny moment dobiegał końca przybywał pan młody, wychwalając wdzięki panny młodej. Wtedy właśnie następował moment uroczystej przysięgi. Dokonywało się to zazwyczaj w bardzo romantycznej scenerii. Otóż panna i pan młody wychylali wspólnie jeden kielich wina, a kiedy wypili wino, rozbijali kielich o próg. Moment, w którym kielich uderzał o podłoże, był uznawany za definitywny moment zawarcia małżeństwa. Wesele Maryi i Józefa odbyło się najprawdopodobniej jeszcze przed narodzinami Jezusa.

Trudna kwestia ukamienowania

Jak z powyższego wynika, gdy Maryja stała się brzemienna, była już zaślubiona Józefowi, a ten był Jej mężem. Nikt z mieszkańców galilejskiego miasteczka nie powinien się dziwić Jej brzemiennemu stanowi. Raczej składano Jej gratulacje. Tylko Józef miał prawo do oburzenia, zdziwienia, niedowierzania. Dziecko poczęte przed wspólnym zamieszkaniem małżonków uważane było za prawowite, przynajmniej w Judei, gdzie urodził się Jezus.

W powszechnym przekonaniu wyjawienie prawdy mieszkańcom Nazaretu, że Jezus nie jest dzieckiem Józefa, naraziłoby Maryję na karę śmierci przez ukamienowanie. Ale czy na pewno> Karę ukamienowania można było zastosować tylko wtedy, gdy pojawiło się dwóch mężczyzn – naocznych świadków grzesznego czynu. Świadectwo kobiet nie było brane pod uwagę.

Przypomnijmy sobie scenę zapisaną przez proroka Daniela, kiedy to dwóch mężczyzn fałszywie oskarżyło Zuzannę o grzech cudzołóstwa. Ich świadectwa nie były zgodne, Zuzanna więc została uwolniona, a oni sami musieli ponieść srogą karę. Czy Jan Chrzciciel wzywał do ukamienowania Herodiady? Nie, bo nikt nie był naocznym świadkiem jej grzesznego pożycia z królem, choć cała sprawa wydawała się oczywista. A czy przyprowadzonej do Jezusa cudzołożnicy groziła śmierć? Tak, a to dlatego, że przeciwnicy Jezusa wyraźnie ją śledzili, aby pochwycić na cudzołóstwie.

Oczywistym jest, że w przypadku Maryi nikt z ludzi nie był świadkiem Jej grzechu, gdyż takiego nie popełniła. Poczęła Jezusa dzięki Duchowi Świętemu. Nie groził Jej więc grad spadających kamieni. Jedynie Józef znał prawdę. Wiedział, że fizycznie nie jest ojcem Jezusa. I nawet gdyby nie szukano dwóch świadków rzekomego grzechu Maryi, bo Jej ciąża stałaby się widoczna dla wszystkich, to do ukamienowania i tak by nie doszło, bo przecież Józef postanowił – dzięki Bożej interwencji – pozostać ze swą żoną. Józef był człowiekiem sprawiedliwym. Początkowo postanowił potajemnie oddalić Maryję. Oboje rozeszliby się bez konsekwencji i Maryja mogłaby związać się prawnie z tym, kto mógłby być ojcem poczętego w Niej dziecka. Zgodnie z Prawem, powinien wręczyć Maryi list rozwodowy. Sprawiedliwość Józefa polegała jednak na tym, że zamierzał potajemnie wręczyć małżonce dokument rozwodu, a nie – jak to było w zwyczaju – na oczach świadków, najczęściej w synagodze. W ten sposób chciał ochronić Maryję od pełnych wyrzutu spojrzeń i publicznego zawstydzenia. Później jednak boska interwencja skłoniła go do zmiany decyzji. Anielski głos przemawiający we śnie sprawił, że Józef przyjął iście ojcowską postawę. Zbudziwszy się ze snu, wziął swoją małżonkę do siebie. Tym samym Jezusa uznał za swego Syna.

Milczący sprawiedliwy

Ewangeliści jednym chórem mówią o Józefie „cieśla”, a jeszcze dokładniej: „rzemieślnik”.  Apokryficzna Ewangelia Pseudo-Mateusza, utwór pochodzący prawdopodobnie z VI wieku, zawiera ciekawą notkę dotyczącą oblubieńca Maryi: „Józef pracował przy budowie w nadmorskim mieście, Kafarnaum; był bowiem cieślą. Przebywał tam przez dziewięć miesięcy, a wróciwszy do domu zastał Maryję brzemienną. Przejęty i strapiony zawołał: Panie, Panie, przyjmij ducha mego, ponieważ lepiej jest dla mnie umrzeć niż żyć!”. Chyba nikogo nie dziwi taka reakcja mężczyzny, którego Biblia nazywa „sprawiedliwym”. Nieznany z imienia autor apokryfu, powstałego prawdopodobnie w Galii, w taki właśnie sposób odniósł się do informacji zapisanej przez Mateusza: „Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego” (Mt 1,18).

Józef był także człowiekiem milczenia. Poprzez milczenie wyrażał swe zaufanie wobec Boga i Jego tajemniczych planów. Na kartach Ewangelii nie zanotowano ani jednego słowa wypowiedzianego przez oblubieńca Maryi. Józef nie był człowiekiem słowa, lecz czynu. Milczenie Józefa nie było brakiem komunikacji. Nie było mutyzmem. Nie było afazją, jak w przypadku Zachariasza (Łk 1,20-22). Było przestrzenią czynioną świadomie na słuchanie słowa Bożego. Józef nie zamykał się w milczeniu, ale otwierał serce na to milczenie, które pochodziło z niebios. Trwał w ciszy na znak gotowości pełnienia woli Bożej.

W sanktuarium Matki Bożej Dobrej Rady w Sulistrowiczkach

Narodziny w Betlejem

Około 6 roku p.n.e. małżonkowie Maryja i Józef udali się do Betlejem, rodzinnego miasta Józefa. Podróż odbyli w związku ze spisem ludności zarządzonym według Łukasza przez Kwiryniusza, wielkorządcę Syrii. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że spis odbył się za Sencjusza Saturninusa, który był u władzy w latach 8 – 6 przed Chr. Łukasz wzmiankuje Kwiryniusza prawdopodobnie dlatego, że spis przez niego zarządzony był bardziej znany (Łk 2,1-7).

To właśnie wtedy, podczas podróży, pod rozgwieżdżonym niebem w górach Judy rozegrała się ta niezwykła w swej prostocie scena, która zmieniła bieg historii świata. Bóg uśmiechnął się do człowieka i otworzył niebo. Jezus przyszedł na świat. Ciepło matczynych dłoni pokonało chłód skalnej groty. A później wszystko potoczyło się już szybko: śpiewy aniołów, pokłon pasterzy, jasna łuna na niebie i dary wędrujących mędrców. Bóg zamieszkał wśród ludzi.

Nasze wyobrażenia o miejscu narodzenia Zbawiciela przywodzą na myśl dwa obrazy: grotę albo stajnię. Który z nich jest właściwy? Obydwa! Otóż w dawnej Palestynie, tam, gdzie było to możliwe, część domu urządzano w skalnej grocie lub specjalnie drążono skałę, przystosowując taką grotę do zamieszkania. Na zewnątrz dobudowywano drugą część domu. Tak więc całe domostwo obejmowało pomieszczenia, z których część wydrążona była w skale, a część stanowiła zewnętrzną konstrukcję. Często zdarzało się, że w części drążonej w skale pojawiały się dwa poziomy. Poziom górny przeznaczony był do zamieszkania przez domowników, na dolnym natomiast trzymano zwierzęta. Należy przypuścić, że dla Maryi i Józefa nie było miejsca w górnej części domostwa, natomiast zostali przygarnięci do części dolnej, przeznaczonej dla zwierząt.

Ewangeliści nie wspominają o tym, czy rzeczywiście jakieś zwierzęta znajdowały się wewnątrz domostwa w chwili narodzin Jezusa. Wspominają natomiast o żłobie, co rzeczywiście wskazuje na przeznaczenie pomieszczenia. Poza tym, skoro Józef i Maryja byli w drodze, to podróżowali to najprawdopodobniej na osiołku. Patrząc teologicznie, ważne jest to, że ewangeliczna wzmianka o wole i ośle odsyła nas do Księgi Izajasza. Już u początku swej księgi prorok żali się: „wół rozpoznaje swego pana, a osioł żłób swego właściciela; Izrael na niczym się nie zna” (Iz 1,3). Ten wyrzut skierowany pod adresem Izraela został odczytany w pierwotnym Kościele jednoznacznie: Izrael nie rozpoznał w Jezusie Mesjasza, choć nawet zwierzęta były w stanie to uczynić.

Pójdźmy z pokłonem

Ewangeliści przekazują dwie interesujące tradycje odnośnie do hołdu składanego przed Nowonarodzonym. Jako pierwsi pokłon oddali pasterze (Łk 2,8-20). W Palestynie I stulecia pasterze stanowili jedną z najbardziej pogardzanych grup społecznych. Prowadząc często wędrowny styl życia w poszukiwaniu pastwisk, często nie mieli możliwości posyłać swych synów do szkół przy synagogach, w związki z czym nie znali dobrze Prawa. Faryzeusze określali ich pogardliwie „lud ziemi” (hebr. am haarec), a więc odpowiednik ludu pogańskiego. O ile chłopcy w wieku od pięciu do trzynastu lat uczyli się tam Prawa i jego interpretacji, o tyle dzieci pasterzy często pozbawione były tego przywileju z tej racji, że często zmieniały miejsce zamieszkania. Pasterze prowadzili wędrowny tryb życia koczowników poszukujących pastwisk dla swych trzód. Niektórym z nich odmawiano nawet prawa składania zeznań sądowych. Jednak to właśnie pasterzom anioł pierwszy oznajmił wieść o narodzinach Zbawiciela.

Z pokłonem przed Nowonarodzonego przybyli także tajemniczy wędrowcy ze Wschodu (Mt 2,1-12). Zapisana przez Mateusza scena owiana jest poświatą tajemniczości. Ewangelista posłużył się gatunkiem literackim zwanym legendą. Legenda opisuje wydarzenia historyczne, używając bogatej symboliki, aby przekazać przesłanie ponadczasowe. Jednak legenda o tajemniczych wędrowcach obrosła legendami, które nie mają wiele wspólnego z Mateuszowym opowiadaniem. Jakimi?

Pierwsza dotyczy tożsamości wędrowców. Niektórzy nazywają ich królami, inni mędrcami, inni astrologami lub astronomami. Ewangelista używa greckiego terminu magoi, który można tłumaczyć jako „magowie”. Trudno jednak z całą precyzją określić, jaka była rola magów w starożytnym świecie. Na dworach Persów i Medów znana była funkcja dworskich doradców – magów, których wpływ na życie religijne, polityczne i społeczne nie może być bagatelizowany. Ponieważ wędrowców prowadziła gwiazda, niektórzy widzą w nich dawnych badaczy nieba. Inni mówią o królach. Dlaczego? Gdyż chrześcijanie odczytali w tej wizycie nawiązanie do zapowiedzi z psalmu: „królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary, królowie Szeby i Saby złożą daninę” (Ps 72,10). Mamy tu także nawiązanie do proroctwa, gdzie mowa jest o złożeniu darów królowi i wymienia się tam mirrę, kadzidło i złoto (Iz 60,6-9).

Druga legenda dotyczy kraju pochodzenia wędrowców: jedni mówią o Persji, gdyż tam znana była instytucja magów. Inni wolą Babilonię, gdyż ta słynęła ze znajomości astrologii. Jeszcze inni wskazują na Arabię, gdyż Stary Testament pod pojęciem „Wschód” najczęściej rozumie tę krainę. Ostatecznie skąd przybyli – nie wiemy.

Kolejna legenda dotyczy imion wędrowców. Wszyscy jednym tchem możemy wymówić: Kacper – Melchior – Baltazar, problem jednak w tym, że ewangelista nie wymienia nawet jednego z tych imion. Wypisywane na drzwiach litery KMB tworzą akrostych od wezwania Chrystus mansionem benedicat! – „Niech Chrystus pobłogosławi ten dom!” (słowo „Chrystus” wypowiadano jako „Kristus”), a dopiero z czasem tradycja złączyła je z wymyślonymi imionami. Co ciekawe, wszystkie trzy wskazują na otoczenie królewskie. Kacper pochodzi od perskiego terminu gaspar, oznaczającego podskarbiego czy stróża dóbr królewskich. Melchior wywodzi się od hebrajskiego melek, czyli „król”. Baltazar natomiast – od greckiego rzeczownika basileus, również oznaczającego króla.

Kolejna legenda dotyczy liczby wędrowców. Czyż nie było ich trzech? Ewangelista milczy na ten temat. Cyfra ta pochodzi z czystej dedukcji: skoro złożono przed Chrystusem złoto, kadzidło i mirrę, trzy dary, wskazujące kolejno na królewską i kapłańską godność Jezusa oraz nawiązując do namaszczenia pogrzebowego, więc wędrowców musiało być trzech. Czy tak było w rzeczywistości? Nie wiemy.

W gąszczu przypuszczeń gubi się także interpretacja zjawiska astronomicznego. Jedni twierdzą, że tajemnicza gwiazda, która prowadziła wędrowców, to koniunkcja Saturna i Jowisza. Inni wolą widzieć w niej kometę z gwiazdozbioru Koziorożca. Jeszcze inni twierdzą, że to tylko literacki symbol. Pomimo szczerych wysiłków, dzisiejszego popołudnia chyba również nie będziemy w stanie odpowiedzieć na pytanie o naturę astronomicznego zjawiska.

Co więc pozostaje z Mateuszowego opowiadania, gdy pozbawimy je legendarnej otoczki? To, co z legendy pozostać powinno: ponadczasowe przesłanie, iż Jezus jest królem uniwersalnym, królem nie tylko Żydów, wśród których się narodził, ale także pogan, którzy przybyli oddać Mu pokłon.

„Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak…”, Galilea 22 (2025) 18-21.

Polub stronę na Facebook