Nowojorska katedra św. Patryka zagubiona jest pośród drapaczy chmur. Mimo to wygląda dostojnie, zwłaszcza gdy jej strzeliste wieże odbijają się refleksem w szklanych ścianach wieżowców. Gdy kiedyś miałem okazję zajrzeć do wnętrza kościoła położonego przy Piątej Alei na Manhattanie, natrafiłem na obrzęd poświęcenia świątyni. Kardynał John Joseph O’Connor z zaangażowaniem namaszczał właśnie płytę ołtarza. Nieco skonsternowany, pytałem sam siebie, dlaczego poświęcenie kościoła odbywa się dziś, skoro stanął on tu niemal półtora wieku temu? Odpowiedź okazała się tyle prosta, co przygnębiająca. Zagadnięta siostra zakonna wyjaśniła, że kilka dni wcześniej w nowojorskiej katedrze ktoś zastrzelił zakrystiana. Zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego, gdy w miejscu świętym dokonano przestępstwa, należy poświęcić je po raz wtóry, gdyż zostało zbezczeszczone przez grzech. To przecież grzech jest największą nieczystością, brudem, który oszpeca Boży przybytek.
Zacznijmy jednak tam, gdzie zacząć należy: od świątyni jerozolimskiej.
Świątynia w sercu miasta
Elhanan Leib Lewinsky, żydowski pisarz i lider syjonistów, znany jest z powiedzenia: „Bez Jerozolimy kraj Izraela jest jak ciało bez duszy”. Jerozolima w umysłowości Żydów jawi się jako miejsce marzeń i tęsknot, miasto święte i majestatyczne, gród, nad którym rozpościera się otoczka świętości i w którym oddycha się atmosferą religijną. Dziś, podobnie jak niegdyś, w Jerozolimie oddycha się świętością. Tę atmosferę można wyczuć wszędzie, na wąskich uliczkach i w przestronnych bramach, w kościołach wszelkich wyznań i różnorakiej maści kaplicach, w meczetach, synagogach, w sklepikach pełnych tandetnych pamiątek i przy wystawach z antykami, na placach o nazwach rodem z Biblii i przy nastrojowo oświetlonych zabytkach. Miasto żyje świętością, jakkolwiek to rozumieć.
A wszystko dlatego, że w jego centrum usytuowana była niegdyś świątynia wybudowana przez Salomona, odbudowana za Ezdrasza i Nehemiasza, a rozbudowana przez Heroda Wielkiego. To ona – według wierzeń Żydów – była „pępkiem świata”, umbilicus mundi. To w niej znajdował się kamień, od którego Jahwe zaczął dzieło stwarzania. To ona wreszcie wpisywała się w karty najważniejszych wydarzeń historii zbawienia. Świątynia mogła być tylko jedna, jak jeden jest Bóg. Żydowski historyk, niemal współczesny Jezusowi, zanotował: „Istnieje tylko jedna świątynia wzniesiona ku czci jedynego Boga. Świątynia wspólna dla wszystkich, jak Bóg jest wspólny dla wszystkich” (Antiquiates judaicae 3, 6).
Zasadniczym przekonaniem zatopionych w modłach Żydów było przeświadczenie, że przybytek jest miejscem Bożej obecności. To dom Boga. Mieszkanie Pana. Miejsce przebywania Jahwe. Czyż może być na ziemi zaułek, góra, pałac, świątynia czy ogród, gdzie bardziej intensywnie doświadczy się obecności Najświętszego, którego Imię niech będzie błogosławione? Świątynia musiała zachwycać pięknem, gdyż posiadała swój niebiański model. To na jego wzór wybudowano ziemski przybytek. Idea ta pozwalała na utrzymanie pewności, że Bóg jest zarazem wzniosły i zamieszkujący niebiosa, jak i bliski swego ludu. Jego skrzydła rozpięte są między niebem i ziemią: jednym zamieszkuje niebiosa, drugim delikatnie dotyka Świętego Świętych. Przekonanie to znalazło swój wyraz w hebrajskiej nazwie Jerozolimy. Otóż Jeruszalaim z gramatycznego punktu widzenia to liczba podwójna, „dwie Jerozolimy”, jedna ziemska, druga – jej niebiański pierwowzór.
Troska o czystość i piękno świątyni
Architektura miejsca nie była przypadkowa. Przyjmując za podstawę przekonanie o obecności Boga w Miejscu Najświętszym, wyróżniano w ogromnym kompleksie koncentryczne sfery ustopniowanej świętości. Poszczególne stopnie przedstawiają się następująco: Miejsce Najświętsze, Miejsce Święte, dziedziniec kapłański, dziedziniec dla mężczyzn, dziedziniec kobiet, dziedziniec pogan, a wreszcie wzgórze świątynne i Jerozolima jako miasto święte. Obszar świątynny podzielony był na strefy o coraz większej „świętości”, do których dostęp był sukcesywnie ograniczany do tego stopnia, że do Miejsca Najświętszego miał wstęp jedynie Najwyższy Kapłan, i to tylko raz w roku, w Jom Kippur. Przepisy dotyczące oczyszczeń przed wejściem do świątyni były surowo przestrzegane. W podziemiach świątyni wydrążono system korytarzy, w których umieszczono mykwy, czyli zbiorniki wypełnione wodą, przeznaczone do rytualnych kąpieli.
Kapłani i lewici dbali nie tylko o czystość rytualną, ale także o piękno sprawowanej liturgii. Sięgnijmy jedynie po dwa przykłady – używanie kadzideł i instrumentów muzycznych. Najpierw kadzidło. Zapachy unoszące się nad palonym mięsem zwierząt i ich krwią spływającą systemem kanałów do doliny Gehenny nie licowały ze świętością miejsca. Stąd właśnie zrodził się pomysł obfitego używania kadzidła. Idea, iż jego dym symbolizuje modły wznoszące się do Boga niczym piękna woń, jest wtórna. Podstawowym motywem sięgnięcia po spalane zioła była potrzeba zniwelowania przykrych zapachów. A kadzidła sprowadzano nie byle jakie. Kapłani zadbali o to, by do Jerozolimy przywożono ich najlepszy gatunek, produkowany przez Nabatejczyków w odległej Petrze, mieście zaklętym w skałach.
Oprócz zapachu kadzideł, liturgię świątynną upiększała także muzyka. Autor ostatniego ze stu pięćdziesięciu psalmów Psałterza wzywa do koncertu wychwalającego Boga wszechświata. Orkiestrę wraz ze wszystkimi chyba znanymi wówczas Izraelitom instrumentami stanowić ma wszystko, co żyje (Ps 150, 6). Autor wymienia: róg, harfę, cytrę, bęben, flet i cymbały. Gdy dźwięk wszystkich tych instrumentów nakładał się na siebie, tworzył niezwykłą harmonię dźwięków, przeszytych tęsknotą i dostojeństwem zarazem. O muzykę w świątyni dbali lewici. Ich służba ograniczała się niemal wyłącznie do gry i wykonywania śpiewów.
Prorok z biczem w ręku
Gdy pewnego dnia Jezus udał się do Jerozolimy na święto Paschy, w świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał (J 2, 14-15).
Scena ta rozegrała się zapewne na dziedzińcu pogan. To tam sprzedawano zwierzęta przeznaczone na ofiarę, tam też pielgrzymi wymieniali walutę na żydowskie szekle, gdyż tylko one były przyjmowane przez kapłanów. Czy zachowanie sprzedających i bankierów nie licowało ze świętością miejsca? Czy zaburzało piękno domu Pańskiego? Można się domyślać, że tak. Jednak scena wypędzenia przekupniów ze świątyni ma daleko głębszy sens. Egzegeci niemal jednogłośnie twierdzą, że zachowanie Jezusa jest zapowiedzią zburzenia przybytku. Biorąc bicz do ręki, Jezus sięga po proroczy gest zapowiadający destrukcję centralnej instytucji judaizmu biblijnego.
Proroctwo Jezusa spełniło się czterdzieści lat później. Upadek świątyni był jedną z największych tragedii religijnego świata Żydów. W roku 70 oddział rzymski pod wodzą Tytusa wkroczył do Świętego Miasta, by dokonać w nim spustoszenia. „Godzi się, by kapłani zginęli razem z przybytkiem” – zdecydował wódz, nakazując tym samym wymordować potomków Lewiego w płonącej świątyni. Oszczędził jedynie Ścianę Płaczu, do dziś przedmiot żydowskich tęsknot. Cały pozostały potężny kompleks świątynny legł w gruzach.
Chrześcijanie jednak szybko zdali sobie sprawę, że z chwilą śmierci Jezusa świątynia jerozolimska spełniła swą rolę. Uprzytomnili sobie, że prawdziwą świątynią jest sam Chrystus, który w wielkanocny poranek wzniósł na nowo świątynię swego ciała. W myśl Jego własnych słów: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo (J 2, 19). Śmierć Jezusa zastąpiła wszystkie ofiary Starego Prawa. Ciekawe, że o ile w pierwotnym Kościele wciąż trwały spory, czy chrześcijanie winni zachować żydowskie przepisy pokarmowe lub choćby praktykę obrzezania, o tyle nikt nie miał wątpliwości, że konieczność składania ofiar się skończyła. Tym samym skończyła się rola świątyni. To Jezus przejął jej znaczenie. Jest tego świadomy sam Jan Ewangelista, gdy zdradza swym czytelnikom: On zaś mówił o świątyni swego ciała (J 2, 21). I właśnie dlatego ani Apostoł, ani jego współwyznawcy nie narażali życia w obronie świątyni otoczonej przez wojska Tytusa. Za to ryzykowali życiem, dając świadectwo o nowej świątyni – Jezusie Chrystusie, który z biczem w ręku ukazał los dawnego przybytku.
Paweł i piękno
Myśl o tym, że w ludzkim ciele – jak w umęczonym ciele Jezusa – można widzieć świątynię Boga, przejął i rozwinął św. Paweł. Mieszkańcom Koryntu wyjaśniał: Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście (1 Kor 3, 16-17). Gdy Apostoł pisał te słowa, przybytek w Jerozolimie jeszcze stał. Dopiero co zakończyły się prace dekoracyjne po wieloletniej rozbudowie dokonanej przez Heroda.
Żydzi, a wśród nich sam Paweł, żywili przekonanie, że każdy grzech niszczy świątynię Boga. Znalazło ono swój wyraz po jej upadku w pismach rabinicznych. Talmud porównuje zburzenie pierwszej świątyni, budowanej przez Salomona, a zrównanej z ziemią przez Babilończyków w 586 roku przed Chrystusem, z destrukcją budowli Heroda: „Dlaczego została zburzona pierwsza świątynia? Z trzech powodów: przez bałwochwalstwo, porzucenie obyczajów i przez zabójstwo. A druga świątynia, gdy Izraelici zajmowali się Torą, przykazaniami i dobrymi czynami, dlaczego została zburzona? Ponieważ w tym czasie panowała niezgoda; z tego wniosek, że niezgoda ma tę samą ważkość, co trzy grzechy wyżej wymienione: bałwochwalstwo, porzucenie obyczajów i zabójstwo”. To żydowskie przekonanie o grzechu, który niszczy świątynię, Apostoł Narodów przenosi na ciała wyznawców Chrystusa. Każda nieprawość i nieposłuszeństwo Bogu niszczą świątynię, którą jesteśmy my sami. Stąd w wymiarze etycznym troska o piękno żywej świątyni to pokonanie w sobie zła i sięganie po świętość.
Piękno rodem ze Wschodu
Dziś, gdy po świetności dawnego przybytku pozostał jedynie Mur Płaczu i utrwalone zapiski historyczne, chrześcijanie przybywający do Jerozolimy kierują swe kroki najpierw do Bazyliki Grobu Pańskiego. To miejsce śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Centrum dziejów zbawienia. Miejsce, gdzie dokonało się absolutnie najważniejsze wydarzenie w dziejach świata. Każdy, kto marzył o przybyciu do grobu Pana lub na Golgotę, wyobrażał sobie zapewne kościół tchnący pięknem. Tymczasem już sam dziedziniec prowadzący do bazyliki może wzbudzić uczucia rozczarowania. A co dopiero jej wnętrze!
Pielgrzymi przekraczający próg świątyni z drżącym sercem pragną atmosfery ciszy, a zewsząd rozlega się kakofoniczna muzyka różnych języków, pomieszana z pokrzykiwaniem długobrodych i nie zawsze czysto ubranych „strażników” grobu Pańskiego. Poszukują wewnętrznego światła, a ogarnia ich mrok okopconych dymem świec ścian. Jednak taki jest ponoć kanon wschodniego piękna. O ile na Zachodzie dbamy o zewnętrzną czystość sakralnych wnętrz, wycierając kurze, malując ściany i wymieniając zużyte sprzęty, o tyle w mentalności wielu ludzi Wschodu rzecz ma się zupełnie odmiennie. Dlaczego? Bo sufit okopcony osadem z płomieni świec świadczy o tym, że miejsce to jest nawiedzane przez wielu pielgrzymów. Bo kamienna posadzka, która zapadła się na kilka centymetrów świadczy o tym, że przemierzało ją tysiące stóp. Bo zardzewiała rama obrazu oznacza, że modliły się tu całe pokolenia. A to przecież znak wielowiekowej tradycji, której nie można naruszyć.
Przez ciernie do piękna
Przypomina mi się epizod z życia Augusta Renoira. Pod koniec swej ziemskiej wędrówki artysta, który karierę rozpoczynał od dekorowania zastaw stołowych, był już na tyle schorowany, że trudno było mu się poruszać. Pomimo artretyzmu nie przestawał malować. Każdy ruch pędzlem oznaczał niemiłosierny ból. Pewnego razu młodszy przyjaciel Renoira Henri Matisse, nie mogąc patrzeć na okropne cierpienie mistrza, wykrzyknął: „August, dlaczego nadal malujesz, gdy dręczy cię tak okropny ból?”. Malarz z dziecięcą prostotą, jakby wypowiadał prawdę najbardziej oczywistą na świecie, odrzekł: „Ból przemija, a piękno pozostaje”.
Dbałość o piękno i czystość świątyni jerozolimskiej niejednokrotnie musiała być okupiona cierpieniem. Troska o czystość świątyni, jaką jest nasze ciało, często również wymaga nie lada wysiłku. Zdarza się, że wręcz morderczego wysiłku. Pozostaje jedna nadzieja: ból przemija, a piękno pozostaje.