„Bóg jest miłością. Kto trwa w miłości, trwa w Bogu” (1J 4, 16). Egzystencjalne implikacje przyjęcia prawdy o Bożej miłości

Pisma św. Jana apostoła należą do najpóźniej powstałych ksiąg Nowego Testamentu. Według tradycji Jan, jako najmłodszy spośród Dwunastu i jedyny, który nie poniósł śmierci męczeńskiej, był najdłużej żyjącym apostołem. Należy się więc spodziewać, że jego refleksja teologiczna odznacza się niezwykłą głębią, miał bowiem najwięcej czasu ze wszystkich autorów ksiąg Nowego Przymierza na medytację życia, działalności, a zawłaszcza zbawczej śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Esencja tej kilkudziesięcioletniej refleksji sprowadza się u Jana do niezwykle prostego w swym wyrazie i głębokiego w swej treści wyznania: „Bóg jest miłością. Kto trwa w miłości, trwa w Bogu” (1J 4,16). Ta prosta i głęboka prawda jest wynikiem nie tylko teologicznej refleksji, ale także osobistych spotkań z Chrystusem oraz doświadczenia wiary po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu. Jan był przecież „umiłowanym uczniem”; prawda o Bożej nieskończonej miłości do człowieka zaczęła przenikać do jego otwartego serca i młodego umysłu już od pierwszych spotkań z Nauczycielem z Nazaretu. Ta wszechogarniająca miłość Jezusa do Jana pozwoliła temu ostatniemu przezwyciężyć strach w najbardziej dramatycznych momentach. To nie kto inny, jak właśnie Jan apostoł wytrwał jako jedyny spośród Dwunastu przy konającym na krzyżu Mesjaszu. Później towarzyszył Jakubowi, gdy ten przewodził kościołowi jerozolimskiemu. W 66 roku, gdy wybuchło powstanie żydowskie przeciw Rzymianom, Jan najprawdopodobniej z innymi chrześcijanami przedostał się do Pelli, miasta w dzisiejszej Jordanii, wcześniej jednak głosił jeszcze słowo Boże w Samarii. Po pewnym czasie z Pelli udał się do Efezu, gdzie – jak głosi tradycja – opiekował się Maryją, Matką Jezusa. Gdy wybuchło prześladowanie za Domicjana, Jan został skazany na banicję na wyspę Patmos, gdzie przetrzymywano więźniów politycznych. Pod koniec swego życia miał wrócić do Efezu.

Jak rozumiał Jan Bożą miłość? Co oznacza dla niego określenie istoty Boga terminem agape? Jak odpowiadał na te najbardziej zasadnicze pytania ludzkości o grzech, zło, cierpienie niewinnych w perspektywie prawdy o Bożej miłości? Czy rozlewająca się po świecie fala zła może współistnieć z oceanem Bożej miłości? Czy krzyż ludzkich cierpień można pogodzić z obrazem Boga miłującego człowieka i pragnącego dla niego jedynie dobra? Wyruszmy w drogę refleksji, które – mamy nadzieję – przybliżą nasz choć o krok do odpowiedzi na te pytania.

1. Miłujący Bóg a cierpienie niewinnych

Nowy ateizm w wydaniu Richarda Dawkinsa i jego zwolenników za jeden z naczelnych argumentów przeciwko istnieniu Boga wysuwa tezę o całej fali cierpienia, która przelewa się przez świat. Czy dobry Bóg mógłby pozwolić na tyle niezasłużonego zła? – pytają. Jeśli Bóg jest miłością, skąd nieuleczalne choroby niewinnych dzieci, głód, trzęsienia ziemi, kataklizmy powodziowe, cywile zabici na wojnach i ginący w zamachach terrorystycznych? Czy można pogodzić istnienie miłującego Boga ze współistnieniem bezmiaru zła?

Biblijny mit o upadku pierwszych ludzi (Rdz 3,1-24) daje najbardziej zasadniczą, aczkolwiek wcale nie pełną odpowiedź na tak postawiony problem: zło we wszelkich jego formach i przejawach pojawiło się na świecie z wolnej decyzji człowieka, która została podjęta przez pierwszych ludzi nie bez wpływu osobowego zła, utożsamionego z czasem z szatanem. „Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1,31). Kiedy jednak pierwsi rodzice podjęli absolutnie najgorszą decyzję w dziejach ludzkich, wówczas „poznali, że są nadzy” (Rdz 3,7). Nagość – jak wykazują badania egzegetów – niewiele ma w tym wypadku wspólnego z płciowością; chodzi raczej o bezbronność wobec zła. człowiek nagi to człowiek bezbronny, ogarnięty bezsilnością[1]. Człowiek jest bezbronny wobec trzech konsekwencji swego czynu: śmierci, cierpienia i grzechów aktualnych[2].

Konsekwencją grzechu pierwszych rodziców jest więc najpierw śmierć. Do niedawna jeszcze teologowie byli zgodni, iż śmierć ciała jest skutkiem złamania przymierza rajskiego[3]. Dziś nie jest już to takie oczywiste. Wielu z nich skłonnych jest przyjąć tezę, iż nawet gdyby nie doszło do grzechu pierwszych rodziców, człowiek fizycznie i tak musiałby umrzeć, lecz śmierć byłaby łagodnym przejściem w inny wymiar bytowania. Nie ulega natomiast wątpliwości, że śmierć duchowa (oddzielenie ducha ludzkiego od Boga, a więc stan grzechu pierworodnego i grzechu śmiertelnego) jest konsekwencją grzechu pierwszych rodziców.

Drugą konsekwencją grzechu pierwszych rodziców są wszelkie formy cierpienia. Bóg nie jest za nie odpowiedzialny. Autor biblijny prawdę tę ukazuje w słowach Boga skierowanych do Adama: „[…] przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie” (Rdz 3,17b-19a). Karl Rahner zauważa jednoznacznie: „Powiedzmy krótko: cierpień i nieszczęść nie można przypisać Bogu. Albo sami ludzie zadają sobie to cierpienie, albo rodzi się ono z tego, że nie jesteśmy w stanie dostrzec porządku i piękna świata, ponieważ nasz wzrok osłabia potencjał winy nagromadzony w historii”[4].

Trzecią wreszcie konsekwencją grzechu pierwszych rodziców jest skłonność człowieka do grzechu i tzw. grzechy aktualne. Psalmista zauważa: „nie ma sprawiedliwego ani jednego” (Ps 14,3b). Prawdę tę przywołuje św. Paweł, gdy stwierdza: „wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej” (Rz 3,23). Tak więc człowiek, przez swój własny wybór, sam zgotował sobie sytuację podlegania śmierci, cierpieniu i grzechowi. Egzystencjały te nie były zamierzone w Jego pierwotnym planie. Człowiek podlega cierpieniu z powodu decyzji pierwszych rodziców, by zezwolić Złemu na przystęp do świata. Od momentu podjęcia tej decyzji przez pierwszych rodziców, „świat leży w mocy Złego” (1J 5,19) i każdy, kto przychodzi na świat, doświadcza złego. Doświadczanie zła nie musi oznaczać (i zazwyczaj nie oznacza), iż osoba cierpiąca doświadcza zła z powodu własnego grzechu. Po prostu żyje w świecie, w którym działa Zły, a któremu przystęp do świata umożliwiła decyzja pierwszych rodziców. A ponieważ w decyzji tej uczestniczy każdy człowiek, gdyż w Adamie „wszyscy zgrzeszyli” (Rz 5,12), wszyscy doświadczają zła. Nie można mieć do Boga pretensji o to, że ktoś popełnił niewielki grzech, a doświadcza wielkiego cierpienia, ktoś inny zaś dopuszcza się wielkich grzechów, a wydaje się nie doświadczać cierpienia. To nie Bóg jest sprawcą grzechu i nie On sprawia cierpienie. Za jednym i drugim stoi szatan, a ten nie jest sprawiedliwy.

2. Miłujący Bóg a kara za grzechy

Zasadniczą prawdą wiary jest przeświadczenie, iż Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który karze za zło. W jakim sensie karę tę rozumieć? Czy z powodu ludzkich grzechów Bóg zsyła na ludzi konkretne cierpienie? Czy Bóg zdolny jest do zdawania cierpienia człowiekowi jako kary za jego grzech? Kluczem w rozstrzygnięciu tej kwestii są słowa zapisane w kodeksie deuteronomistycznym: „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy, abyś żył i mnożył się, a Pan, Bóg twój będzie ci błogosławił w kraju, który idziesz posiąść. Ale jeśli serce swe odwrócisz, nie usłuchasz, zbłądzisz i będziesz oddawał pokłon obcym bogom, służąc im – oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie, niedługo zabawicie na ziemi, którą idziecie posiąść, po przejściu Jordanu. Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie” (Pwt 39,15-17). Niezwykle istotna wydaje się tu terminologia użyta przez autora księgi: Bóg współdziała z tymi, którzy czynią dobro („Ja, Pan, będę ci błogosławił”), ale jedynie oznajmia nadchodzącą karę tym, którzy ucznia zło („oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie”). Bóg nie ma nic wspólnego ze śmiercią tych, którzy dopuszczają się zła. Spotykające ich cierpienia, a ostatecznie śmierć, są wynikiem ich własnych czynów. Bóg z natury swej jest miłością i jako taki niezdolny jest do zła. Kara Boża jest więc naturalną konsekwencją czynów człowieka, nie zaś bezpośrednią Bożą interwencją sprowadzającą zło na grzesznika.

Podobnym echem brzmią słowa psalmisty: „Pan uznaje drogę sprawiedliwych, a droga występnych zaginie” (Ps 1,6). W poezji hebrajskiej istnieje figura retoryczna zwana paralelizmem antytetycznym. Czytelnik ma z nią do czynienia właśnie w tym wierszu psalmu: pierwsza jego część oznajmia prawdę – antytezę do treści drugiego wiersza. Gdyby to Bóg odpowiedzialny był za zło, które dotyka człowieka, wiersz brzmiałby mniej więcej tak: Pan uznaje drogę sprawiedliwych i Pan sprawi, że droga występnych zaginie. Ponieważ jednak to nie Bóg odpowiedzialny jest za zło, które spotyka człowieka, stąd paralelizm ten nie może być pełny.

Karl Rahner stwierdza jednoznacznie: „praca, choroba, niewiedza, cierpienie, śmierć – tak jak spotykamy je w konkretnym życiu – to niewątpliwie charakterystyczne cechy naszej ludzkiej egzystencji, które w tej postaci, w jakiej doświadczamy ich w naszej rzeczywistej sytuacji, nie istniałyby w egzystencji pozbawionej winy. Na tej podstawie możemy i musimy wprost powiedzieć, że owe egzystencjały są skutkiem grzechu pierworodnego”[5]. Rahnerowi wtóruje Jacek Salij, gdy pisze: „Nie należy wyobrażać sobie, jakoby Pan Bóg zesłał na człowieka podleganie cierpieniom i śmierci za to, że człowiek popadł w grzech. Raczej w tym sensie są one karą za nasz grzech, że zniszczenie i śmierć, jakie sprowadziliśmy do naszych dusz, promieniuje również na nasze ciała. To niesprawiedliwe obarczać Pana Boga winą za to, że podlegamy cierpieniu i śmierci”[6].

Owszem, niekiedy kłopotu nastręczają pewne wzmianki Biblii, które sugerują jakoby Bóg wzywał do zła lub zsyłał je na naród wybrany lub narody ościenne. Zapisy te sięgają czasów (lub je odwzorowują), w których Izraelici wszystko, co się wydarzało przypisywali Bogu, gdyby bowiem uznali, że zły duch odpowiedzialny jest za zło i silniejszy jest od człowieka, monoteizm nie mógłby się ostać. W najstarszych formach religijności Izraela Bogu przypisywano więc zarówno dobro, jak i zło, dopiero z czasem – wraz z rozwojem objawienia w tym względzie – zdano sobie strawę, że od Boga pochodzi jedynie dobro, od szatana zaś zło. W najstarszych księgach Starego Testamentu niekiedy również Bogu przypisuje się to, co złe. Doskonałym przykładem jest w tym względzie kwestia spisu ludności dokonanego przez Dawida. „Dokonywanie spisu ludności uważane było za grzech, gdyż sam Bóg był królem Izraela; jeśli ktoś odważał się, aby dokonać spisu, wkraczał w kompetencje samego Jahwe. Pismo św. zawiera dwie narracje o tym wydarzeniu. Pierwsza zapisana została w 1Krn 21,1-30. Opowiadanie rozpoczyna się słowami: „Powstał Szatan przeciwko Izraelowi i pobudził Dawida, aby policzył Izraela” (1Krn 21,1). O tym samym wydarzeniu opowiada 2Sm 24,1-25. Autor zaczyna swą relację słowami: „Jeszcze raz Pan zapłonął gniewem przeciw Izraelitom. Pobudził przeciw nim Dawida słowami: Idź i policz Izraela i Judę” (2Sm 24,1). Ta sama czynność została więc raz przypisana Szatanowi, innym zaś razem samemu Bogu.”[7].

3. Miłujący Bóg a krzyż przez Niego „zesłany”

Kolejne postawione we wstępie naszych rozważań pytanie dotyczy próby pogodzeni miłości Boga z „krzyżami”, które na nas zsyła. Jezus w Mowie Misyjnej wzywał do podjęcia krzyża: „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,38). Logion ten powraca na kartach ewangelii kilkukrotnie: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16,24); „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Mk 8,34); „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9,23); „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14,27)[8]. Logion o konieczności podjęcia krzyża nastręcza duże trudności, gdy odniesie się go do chorób, które spotykają człowieka. Choć interpretacja taka jest bardzo rozpowszechniona, to jednak intuicyjnie trudno pogodzić się z faktem, że Bóg wzywa nas do podjęcia „krzyża choroby”, gdy jednocześnie Jezus choroby leczyć, a one same są konsekwencją grzechu pierwszych rodziców. Co Jezus ma na myśli, mówiąc o krzyżu? Czego symbolem jest krzyż w tych wypowiedziach? Czy rzeczywiście w symbolu krzyża należy widzieć choroby, na które cierpią wyznawcy Chrystusa?

Jedna z naczelnych zasad interpretacji tekstu biblijnego mówi, że należy zawsze uwzględnić kontekst literacki badanego fragmentu[9]. Szukając odpowiedzi na tak postawione pytania, sięgnijmy po najbliższy kontekst Jezusowej wypowiedzi o krzyżu. W ewangelii Mateusza jest nim wspomniana Mowa Misyjna (Mt 10,1-42). Bezpośredni kontekst wezwania do podjęcia krzyża jest zapowiedź prześladowań tych, którzy głosić będą dobrą nowinę o zbawieniu: „Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z Mego powodu… Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu Mego imienia… Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego… Jeśli pana domu nazwali Belzebubem, o ileż bardziej was tak nazwą… Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało…. Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (por. Mt 10,17-34). Warto zauważyć, podobny kontekst – zapowiedź prześladowań – obejmuje pozostałe cztery wzmiankowane wyżej logia Jezusa o konieczności podjęcia krzyża. Nie ulega wątpliwości, że krzyżem, do którego podjęcia wzywa Jezus, są prześladowania z powodu głoszenia ewangelii, nie zaś fizyczne choroby nękające wierzących.

Aby nie było wątpliwości, że taka interpretacja jest słuszna, należy sięgnąć także do dwóch innych zapisów Mowy Misyjnej, w których padają wzmianki o chorobach. Pierwszy z nich o kolejny logion Jezusa, drugi zaś to komentarz Mateusza do wysłania przez Jezusa uczniów na misję. W tym samym kontekście, w którym pojawia się wezwanie do niesienia krzyża, Jezus wypowiada się na temat chorób: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10,8). Mowa Misyjna natomiast rozpoczyna się słowami: „Wtedy przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości” (Mt 10,1). Choroba nie może być więc krzyżem, do którego podjęcia wzywa Jezus swoich uczniów. Są nim prześladowania, choroby natomiast winny być eliminowane poprzez posługę uzdrawiania. Nie można przyjąć absurdalnego stanowiska, że Bóg zsyła choroby, a Jezus wzywa do uzdrawiania. Królestwo Boże okazałoby się wówczas królestwem wewnętrznie skłóconym, a takie nie może przecież się ostać. Bóg nie wzywa do przyjmowania chorób jako krzyża od Niego pochodzącego; wzywa do uzdrawiania. Natomiast prawdą jest także i to, że gdy człowiek znajduje się w stanie choroby, to może ona posłużyć ku jego duchowemu dobru, gdy przeżywana jest w bliskości Boga. Zasadę tę wyznaczył św. Paweł apostoł, gdy mieszkańców Rzymu przekonywał: „Ludziom miłującym Boga wszystko służy ku dobremu” (Rz 8,28). Skoro „wszystko”, to nie tylko choroba, ale także ku dobru człowieka może posłużyć grzech, w który popadł, a który – podobnie jak choroba – jest konsekwencją grzechu pierwszych rodziców. Z tego właśnie powodu w liturgii paschalnej mówi się o „błogosławionej winie”. Tak więc choroba (podobnie jak grzech) nie jest dobrem samym w sobie, aczkolwiek może posłużyć dobru człowieka (podobnie jak grzech), gdy przeżywana jest w bliskości Boga i w zjednoczeniu z Nim[10]. Podsumujmy tę refleksję słowami niemieckiego jezuity Freda Ritzaupta: „Ktoś traci kogoś kochanego, ktoś inny miał wypadek, lub komuś rodzi się niepełnosprawne dziecko. Pocieszamy się: krzyż od Boga. A jest to prawdopodobnie najpopularniejsze kłamstwo, jakie istnieje. Mówimy w największej powadze, że Bóg jest praprzyczyną cierpienia i w dodatku w to wierzymy! Duch Święty mówi, że cierpienie pochodzi z nadużywania ludzkiej wolności, że przez całą ludzkość płynie strumień nieszczęścia, że nie możemy powiedzieć w poszczególnych przypadkach: cierpienie pochodzi stąd lub stamtąd. Wiemy, że cierpienie może pochodzić od diabła albo od nas, lecz nie pochodzi od Boga”[11].

4. Konkluzja: kto trwa w miłości – trwa w Bogu

Św. Jan apostoł u schyłku swych lat daje wyraz swej teologicznej refleksji w słowach: „Bóg jest miłością. Kto trwa w miłości, trwa w Bogu” (1J 4,16). Przedstawiony powyżej wywód dotyka napięcia, jakie rodzi się przy rozważaniu prawdy o miłości Bożej a prawdy o ludzkim cierpieniu, grzechu i karze za niego, a także krzyżu, do którego podjęcia wzywał Jezus. Powyższe refleksje rodzą się ze zmagania o właściwy (biblijny) obraz Boga, który jest agape. Bóg jest miłością. Kto trwa w miłości nie zgadza się z tezą, że to On zsyła zło; cierpienie niewinnych nie pochodzi od Boga, lecz On jest zawsze po stronie tego, który cierpi. Kto trwa w miłości, rozumie, że kara Boża to nie bezpośrednia interwencja Boga w życie ludzkie, by uderzyć je złem i sprowadzić nieszczęście, lecz naturalna konsekwencja grzechu człowieka. Kto trwa w miłości, zdaje sobie także sprawę, że ludzkie choroby nie są zsyłane przez Boga na wierzących jako krzyż, do którego podjęcia Jezus wzywa; są one konsekwencją grzechu pierwszych rodziców, lecz przeżywane w bliskości Boga, mogą posłużyć ku ludzkiemu dobru.

 

Streszczenie

Św, Jan apostoł, najmłodszy i „umiłowany” spośród Dwunastu, u schyłku swych lat wynik teologicznej refleksji nad życiem i działalnością Jezusa zawarł w słowach: „Bóg jest miłością. Kto trwa w miłości, trwa w Bogu” (1J 4,16). Autor artykułu daje przyczynki do poszukiwań odpowiedzi na pytanie, jak w kontekście prawdy o Bożej miłości widzieć sytuacje cierpienia niewinnych, Bożej kary za grzechy oraz krzyża, do którego podjęcia wzywa Jezus.

 

[1] J. Magonet, The Themes of Genesis 2-3, w: A Walk in the Garden. Biblical, Iconographical and Literary Images of Eden, red. P. Morris, D. Sawyer, JSOTSup 136, Sheffield 1992, 43. „Nagość nie ma – jak przekonująco wykazał J. Magonet (przytaczając inne teksty biblijne) – nic wspólnego z płciowością i pociągiem seksualnym, lecz wyraża stan bezbronności i bezpłodności”; W. Chrostowski, Ogród Eden. Zapoznane świadectwo asyryjskiej diaspory, Rozprawy i Studia Biblijne 1, Warszawa 1996, 61.

[2][2] R. Rogowski pisze o tym w następujący sposób: „Wskutek grzechu pierworodnego wszyscy potomkowie Adama i Ewy rodzą się pozbawieni między innymi darów pozaprzyrodzonych (praeternaturalia). Tradycja mówiła o ranach zadanych naturze ludzkiej przez grzech pierworodny. Pierwszą z nich była rana ciała, czyli choroby, cierpienie fizyczne i śmierć. Druga zaś – rana duchowa”; ABC teologii dogmatycznej, red. S.J. Stasiak, R. Zawiła, A. Małachowski, Wrocław 19994, 60.

[3] Odpowiedni fragment Katechizmu Kościoła Katolickiego stwierdza: „Śmierć jest konsekwencją grzechu. Urząd Nauczycielski Kościoła, który autentycznie interpretuje wypowiedzi Pisma świętego i Tradycji, naucza, że śmierć weszła na świat z powodu grzechu człowieka. Chociaż człowiek posiadał śmiertelną naturę, z woli Bożej miał nie umierać. Śmierć była więc przeciwna zamysłom Boga Stwórcy, a weszła na świat jako konsekwencja grzechu. „Śmierć cielesna, od której człowiek byłby wolny, gdyby nie był zgrzeszył”, jest „ostatnim wrogiem” człowieka, który musi zostać zwyciężony” (nr 1008).

[4] G. Lohfink, Jakie argumenty ma nowy ateizm? Krytyczna dyskusja, tłum. J. Machnacz, Wrocław 2009, 88.

[5] K. Rahner, Podstawowy wykład wiary, Warszawa 1987, 99.

[6] Cytat za: M. Rosik, Otrzymaliście Ducha miłości, Wrocław 1995, 5.

[7] M. Rosik, Trzy portrety Jezusa, Tarnów 2007, 110.

[8] J. Flis, Konkordancja Starego i Nowego Testamentu do Biblii Tysiąclecia, Warszawa 1991, 490.

[9] Lingwiści ukuli nawet regułę, która głosi, że „tekst bez kontekstu jest pretekstem”.

[10] Warto więc postawić pytanie, dlaczego w tradycji Kościoła doszło do utożsamienia krzyża, o którym mówi Jezus, z chorobami fizycznymi. Zapowiedzi prześladowań z Mowy Misyjnej zaczęły realizować się dosyć szybko. „Księga Dziejów Apostolskich wybitnie świadczy o kłopotach rodzącego się Kościoła i rozszerzających się prześladowaniach[…] Rozwijający się Kościół napotykał na coraz to nowe przeszkody i dochodziło do krwawych prześladowań. Wtedy właśnie zrodził się wśród chrześcijan ideał męczennika dla Chrystusa. […] Sytuacja ta zmieniła się diametralnie po edykcie mediolańskim w 313 roku, kiedy to cesarz Konstantyn uprawomocnił chrześcijaństwo jako religię dozwoloną w cesarstwie. Zaprzestano prześladowań chrześcijan. W jaki sposób więc realizować ukształtowany i ugruntowany już ideał męczeństwa dla Chrystusa? Wszelkie inne formy cierpienia, w tym również chorobę fizyczną, zaczęto traktować jako „krzyż” podejmowany dla Chrystusa. Właśnie u progu czwartego stulecia zaczęto utożsamiać symbol krzyża z chorobą fizyczną”; M. Rosik, Trzy portrety Jezusa, 59.

[11] Cytat za: M. Rosik, Otrzymaliście Ducha miłości, 4.