BUDDA WCIĄŻ TAŃCZY NA SYJAMIE

wszystkie fot. M. Rosik

Nie sposób odwiedzić Tajlandię i nie spotkać się z buddyzmem. Religia obecna jest tu na każdym kroku. Zwiedzając kraj i poznając różne oblicza wschodniego mistycyzmu, czynię to z niecodziennym przewodnikiem. Zamiast turystycznego poradnika z kolorowymi zdjęciami obrałem sobie za lekturę Księgę Koheleta. Izraelski mędrzec, o którego miejsce pochodzenia i lata życia wciąż trwają dysputy, stał się towarzyszem mojej podróży. Sam spory te podsumowałby pewnie krótkim „marność nad marnościami i wszystko marność” (Koh 1,2). Wizytę w kraju Tajów rozpoczynam od Bangkoku.

Dużo o stolicy mówi jej pełna nazwa: „miasto aniołów, wielkie miasto, wieczny klejnot, niezdobywalne miasto boga Indry, wspaniała stolica świata wspomaganego przez dziewięć pięknych skarbów, miasto szczęśliwe, obfitujące w ogromny Pałac Królewski, który przypomina niebiańskie miejsce gdzie rządzi zreinkarnowany bóg, to miasto dane przez Indrę, zbudowane przez Vishnukarna”.

Pierwotną nazwę nadał Bangkokowi Rama I, podczas swojej koronacji w 1782 roku. Składała się wówczas z czterdziestu trzech sylab; z biegiem czasu dodano jeszcze dwadzieścia jeden i w ten sposób nazwa dostała się do Księgi Rekordów Guinessa. Mogłoby się tam dostać także z powodu panujących tu upałów. Lejący się z nieba żar wypełniony „zapachem” smażonych przy drogach przysmaków zmieszanych z wonią spalin, wieczny hałas, wszechobecny dźwięk klaksonów, wszystko to buduje klimat miasta. Dlatego warto oddalić się nieco od zatłoczonych ulic, by zatopić się w krainie świątyń i klasztorów wypełnionych ubranymi na pomarańczowo mnichami.

Wchodzę do sanktuarium Szmaragdowego Buddy. To najbardziej czczony w Tajlandii posąg Przebudzonego. Ma trzy stroje – każdy na inną porę roku. Wat Pra Keo opływa złotem. Tysiące cichych czcicieli przychodzi tu, by zapalać trociczki lub obsypywać posągi płatkami kwiatów. Od kolorów dostać można zawrotu głowy. Narożniki budowli zdobią dziwaczne głowy smoków i innych baśniowych stworów lub wymyślne wieżyczki i fikuśne ornamenty. Podobne wrażenie odniesie ten, kto odwiedzi sąsiednią Wat Po. Ponieważ była niegdyś ośrodkiem edukacji na dworze królewskim (faktycznie graniczy z pałacem), dziś nazywana jest pierwszym tajskim uniwersytetem. Czterdziestopięciometrowy posąg Śpiącego Buddy robi niemałą konkurencję Szmaragdowemu rywalowi. Do rankingu dołączyć należy także Złotego Buddę, który medytuje zupełnie niedaleko, siedząc w swoim pięcio- i pół tonowym ciele w pozycji lotosu. Tę górę złota odkryto zupełnie przypadkowo. Podczas remontu wapiennej figury natrafiono na metal pod wapnem; okazało się, że przypuszczalnie mnisi chcąc bronić posągu przed chciwymi rękami najeźdźców, pokryli go wapienną zaprawą i tak przetrwał długie lata.

Przysiadam na chwilę w cieniu świątynnego dachu i otwieram Księgę. Od razu rzuca mi się w oczy pytanie:

A któż to wie, co w życiu dobre dla człowieka,
dopóki liczy marne dni swego życia,
które jakby cień przepędza? (Koh 6,12).

Autorowi tych refleksji stawiano różne zarzuty. Do najbardziej powszechnych należy zaliczyć tezy, które ogłaszają go pesymistą, ateistą, epikurejczykiem, deterministą, materialistą i sceptykiem.

Zanim podejmie on próbę zdefiniowania, gdzie i w jaki sposób można zdobyć prawdziwą mądrość, kreśli szeroki horyzont ludzkich działań, które są nonsensem, marnością i pogonią za wiatrem. Człowiek nie jest w stanie w pełni zrozumieć dzieł Bożych. Trudno mu zrozumieć bieg czasu, zwłaszcza w konfrontacji z wiecznością. Czas życia ludzkiego wypełniony jest przeciwstawnymi (nie-koherentnymi?) czynnościami, które ostatecznie i tak prowadzą do starości i śmierci. Takie postrzeganie życia i przemijalności świata prowadzić może do zatarcia różnicy pomiędzy sytuacją mędrca i głupca, pomiędzy życiem bogatego i biednego, a nawet między istotami ludzkimi a zwierzętami. W naturalny sposób z takiego widzenia świata rodzi się pytanie (podobnie jak u Hioba) o różnicę pomiędzy dobrem a złem, oraz o odpowiadającą im nagrodę lub karę. Kohelet nie potrafi dostrzec ich w ziemskiej egzystencji. Więcej nawet, ludzka mądrość, według niego, nie jest w stanie ukuć spójnego obrazu ludzkiej egzystencji, w której pojawia się zarówno dobro, jak i zło.

Szekspirowski bohater mawiał, iż „błąd nie tkwi w gwiazdach, ale w nas”. Gdzie naprawdę tkwi błąd, który wrzucił człowieka w wiry cierpienia? Buddyzm ma swoją odpowiedź. Ojciec Buddy, którego prawdziwe imię brzmi Siddhartha Gautama, starał się, by syn nigdy nie zaznał cierpienia. Otaczał go luksusami i wszelkimi dobrami pałacu. To jednak nie dawało szczęścia Gautamie. Zrozumiał, że nie potrafi wyzwolić się z cierpienia i śmierci. Postanowił więc zastosować tradycyjne praktyki: jogę, ascezę i medytację. Poświęcił się im całkowicie, jednak wszystkie te metody okazały się nieskuteczne. W wieczór przed doznaniem przebudzenia porzucił je, przerwał ascezę i spożył posiłek. Wówczas poczuł się rozluźniony i dostrzegł nadchodzącą głęboką przemianę. Postanowił tak długo medytować pod drzewem figowym, aż nie dostąpi pełnego przebudzenia. Stało się to stosunkowo szybko: o świcie pierwszy promień wschodzącej gwiazdy porannej, czyli Wenus, doprowadził jego umysł do stanu doskonałej przejrzystości zrozumienia. „Budda” znaczy „przebudzony”. Swoim naśladowcom tłumaczył: „Ukazałem wam ścieżkę wyzwolenia, Musicie jednak zrozumieć, że wasze wyzwolenie zależy od was samych”.

Czyż fragment Sutry Serca nie brzmi podobnie jak wyznania Koheleta o życiu, które jest marnością?

Nie ma niewiedzy ani jej kresu, ani skutków niewiedzy:
nie ma rozkładu ani śmierci, ani nie ma ich kresu.
Nie ma cierpienia ani przyczyny cierpienia,
ani wygaśnięcia cierpienia
 czy szlachetnej ścieżki wyprowadzającej z cierpienia,
ani nawet mądrości osiąganej,
osiąganie również jest pustką.

W myśli Koheleta życie człowieka, jego doświadczenie ciągłej walki i wysiłków, które często nie przynoszą zamierzonych skutków, jawi się jako nic nie znacząca „para”. Świat, jako miejsce zamieszkiwania istot ludzkich, podlega ciągłemu ruchowi, który nic nie zmienia. Pokolenia przychodzą i odchodzą, ludzkie twarze zmieniają się i przemijają w niekończącej się procesji. Nie wydarza się nic nowego, gdyż Bóg tak postanowił. Kohelet zamierzał własnym doświadczeniem odkryć istotę wszystkiego, co się dzieje i co go otacza, wszystko jednak, czego dokonał okazuje się jedynie „pogonią za wiatrem”. Próbował odkryć naturę mądrości, i wydobyć dobro, które płynie z przyjemności i posiadania. Wszystko to wydało mu się jednak głupotą. Ostatecznie wszystkie wysiłki człowieka wraz z jego mądrością zostaną wchłonięte przez nieodwołalny fakt śmierci.

Polub stronę na Facebook