V Niedziela wielkanocna C

Dzień przed

Elisabeth Kübler Ross, autorka zaliczanej już do klasyki książki „Rozmowy o śmierci i umieraniu” twierdzi, że na ostatnim, wyróżnionym przez nią piątym etapie świadomego przygotowania się nieuleczalnie chorych osób do odejścia, liczą się rzeczy absolutnie najważniejsze. Jest to etap akceptacji nadchodzącej śmierci.

Na dzień przed swą śmiercią, podczas wieczerzy paschalnej Jezus przekazuje uczniom ostatnie pouczenia. Objawia im sedno całej etyki chrześcijańskiej. Mówi o miłości. Nie zatrzymuje się jednak na starotestamentowym przykazaniu: będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. To stanowczo za mało.Nie wystarczy już kochać bliźniego jak samego siebie. Nie wystarczy, bo samych siebie kochamy czasem za mało. Jeśli ktoś siedemnaście godzin dziennie spędza w pracy, nie pozwalając sobie na odpoczynek i wyniszczając w ten sposób swój organizm, nie kocha siebie należycie. Czy osoba kłótliwa nie wyrządza krzywdy także samej sobie, wprowadzając podziały i niezgodę w rodzinie? Później często sama czuje się odsunięta i samotna. Czy nasze kłamstwa nie obracają się przeciw nam samym? Każdy grzech ostatecznie powraca do nas i kieruje swe ostrze przeciw nam. Bo nasza miłość jest czasem chora i słaba.

Właśnie dlatego Jezus nie poprzestał na nakazie „kochaj jak siebie samego”. Poszedł dużo dalej. W sali na górze podczas wieczerzy paschalnej zachęcał uczniów: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13,34). To On, nie my sami, staje się probierzem autentycznej miłości. A ta w Wieczerniku zaczęła się od umycia nóg, a skończyła na drzewie krzyża.

Modlitwa czy rozwód

Czy pielęgnowanie miłości może wyrażać się przez wspólną modlitwę? Owszem. Badania prowadzone przez University of Texas w San Antonio przez Christophera Ellisona ukazują fascynującą prawdę. W Stanach Zjednoczonych rozpada się ponad połowa małżeństw (to akurat nie jest fascynujące). Okazuje się jednak, że spośród małżeństw, które codziennie poświęcają choćby chwilę na wspólną modlitwę, rozpada się niecały jeden procent. Badacz dochodzi do wniosku, że wspólna modlitwa jest oznaką pielęgnowania więzi małżeńskiej i znacząco chroni przed rozwodem. Problem jednak w tym, że zaledwie cztery procent amerykańskich małżeństw decyduje się na wspólną modlitwę.

Ba, Ellison dowodzi, że poczucie jakości życia jest dużo wyższe wśród małżeństw religijnych, że pary takie lepiej radzą sobie w kontaktach z dziećmi, zwłaszcza w okresie dojrzewania ich pociech, a także są bardziej zadowolone z życia małżeńskiego w każdym aspekcie.

Wszystko dzięki wierze. Już z samej definicji wiary wynika, że jej istotnym elementem jest wypełnianie prawa miłości Boga i bliźniego: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,34-35). Wiara jest darem pochodzącym od Boga. Każda miłość ma swoje źródło w Bogu. Również – a nawet przede wszystkim – ta małżeńska. A wszystko zaczyna się od modlitwy.

Mesjasz na ulicach Rzymu

W 1971 roku Edgar Mitchell jako szósty z kolei człowiek stanął na księżycu. Rozwijając w sobie wszystkie możliwości, zrealizował swoje marzenia. Później w dzienniku pisał: „Pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl, kiedy patrzyłem za Ziemię, było jej niewiarygodne piękno. Nawet najbardziej spektakularne fotografie nie są w stanie tego oddać. To był majestatyczny widok. Wspaniały niebieskobiały klejnot zawieszony na tle atłasowego nieba. W punkcie kulminacyjnym tego przeżycia obecność Boga stała się niemal namacalna i uświadomiłem sobie, że życie we wszechświecie nie może być dziełem przypadku”. Podobne doświadczenie skłoniło Gagarina do zgoła odmiennego wyznania: „Ja Boga nie uwidieł”. Mitchell jednak całe życie poszukiwał Boga. Niekiedy nieudolnie i jakby po omacku. Jak każdy. Odczuł jednak Jego obecność, ogarnięty majestatycznym pięknem.

Jakby w tle tych wydarzeń brzmią słowa Chrystusa: „Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami. Będziecie Mnie szukać” (J 13,31). Brzmią jak obietnica. Więcej – jak wyrocznia. Bo zasadniczo człowiek wciąż szuka Mesjasza. Ze swej natury jest homo quaerens. Talmud babiloński opowiada anegdotę o tym, że pewnego razu rabbi Joszua ben Lewi zagadnął proroka Eliasza pytając, gdzie można spotkać Mesjasza. Prorok odpowiedział: „Siedzi między biedakami i trędowatymi w bramach Rzymu i opatruje im rany”. Gry rabin odnajduje Go w końcu wśród nieszczęśników na rzymskich ulicach, pyta, kiedy przyjdzie zbawić świat. „Dzisiaj” – odpowiada Mesjasz.

Nie trzeba jednak kupować biletu do Rzymu, by spotkać Mesjasza zbawiającego świat. Od pewnego niedzielnego poranka, kiedy to odkryto pusty grób Mesjasza, rzymskie ulice są wszędzie.

Wybrał katolicyzm

Urodził się tuż po II wojnie światowej w Mediolanie w rodzinie właściciela jednego z największych na świecie koncernów medialnych „Arnoldo Mondadori S.p.A.”. Gdy miał dwa lata, jego rodzice rozwiedli się. Wychowywała go matka i dziadek. W ich domu w ekskluzywnej dzielnicy miasta bywali często Tomasz Mann i Walt Disney. Atmosfera, w której dorastał młody Leonardo, była całkowicie antyreligijna. Jako młody człowiek został członkiem antyklerykalnej formacji socjalistycznej. W 1968 roku ożenił się z Paulą Zanussi, córką milionera. Małżeństwo przetrwało siedem lat. Leonadro zostawił żonę, gdy ta spodziewała się dziecka. Z drugą żoną miał dwoje dzieci, ale związek trwał jeszcze krócej.

„W Boże Narodzenie tamtego roku zostałem zupełnie sam, z dwoma nieudanymi małżeństwami za sobą, z trójką dzieci podzielonych między dwie matki, ze śmiercią mojej mamy i z poważnymi problemami w wydawnictwie” – żalił się po latach. I właśnie wtedy wpadła mu do ręki książeczka zatytułowana „Droga”, której autorem jest Josemaria Escriváde Balaguer. Zadziwiające, jak wielkie wrażenie zrobiły proste słowa lektury na rozbitym wewnętrznie właścicielu wydawnictwa, który publikuje kilkaset nowych tytułów rocznie i wydaje czterdzieści dziewięć tytułów prasowych. Ponieważ w wydawnictwie złożono zamówienie na druk „Drogi”, Mondadori chciał ją przeczytać. Musiał spotykać się z księdzem, który złożył zamówienie, a spotkania te doprowadziły po kilku miesiącach do pierwszej spowiedzi (Leonardo został ochrzczony w wieku pięciu lat, przy okazji przystąpienia do pierwszej Komunii świętej jego babci, która liczyła sobie wtedy lat siedemdziesiąt).

Od tej pory życie nabrało zupełnie innego wymiaru. Leonardo przeprosił swoje żony za krzywdy, jakie im wyrządził i postanowił żyć w celibacie. Codzienna Eucharystia stała się jego duchowym pokarmem, a w Kościele katolickim poczuł się jak w domu. Pod koniec życia pisał: „Wybrałem katolicyzm dlatego, że jest to jedyna religia, która została zbudowana na fundamencie nieskończonego aktu miłości, którego świadkami byli ludzie”. Tej miłości, do jakiej wzywał Jezus: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,35).

Polub stronę na Facebook