Wszystkie fot. M. Rosik
Dzień dobry w Szkocji. Precyzyjniej: w jej północnej części.
Dunrobin Castle…
…to najbardziej na północ położony zamek w całej Szkocji. Siedziba książąt Sutherland od XIII wieku. Dzielił losy historii tej części kraju, by ostatecznie stać się swoistym muzeum historii północnej Szkocji. Przez stulecia uchodził za największy „dom” Szkocji, liczący niemal dwieście pokoi.
W połowie XIX wieku właściciele, zafascynowani trendami francuskimi, przemodelowali ogród na tzw. ogród francuski, charakteryzujący się harmonią i prostotą, a jednocześnie wykwintnością kształtów.
W domu letniskowym przylegającym do posiadłości urządzono muzeum. Jego główną atrakcją jednak nie są szkockie dzieła sztuki czy trofea archeologów z tego terenu, ale trofea myśliwskie członków rodu właścicieli, zdobyte na afrykańskim safari!
Co więcej – jak podaje Internet – „zwiedzający mają niepowtarzalną okazję uczestniczyć w pokazach sokołów. Zamek jest domem dla sokołów, sów i jastrzębi – ptaków wykorzystywanych niegdyś do polowań. Podczas demonstracji, specjalista zajmujący się sokolnictwem opowiada o dawnych metodach polowań i innych gatunkach drapieżnych ptaków występujących w okolicy”.
Przylatując do Szkocji…
… trzeba się nastawić na szybkie przestawienia systemowe. Nie ma tu euro, ale funty. Samochody jeżdżą lewą stroną drogi, za to kierownice mają po prawej. Polskie wtyczki nie pasują do tutejszych gniazdek, więc trzeba się zaopatrzyć w „adapter”. No i nie dajcie się zwieść: odległości na drogowskazach podawane są w milach, nie w kilometrach.
Hill o’Many Stanes…
… wciąż pozostaje zagadką. Około dwustu niewielkich kamieni, ułożonych równolegle w dwudziestu kilku rzędach cztery tysiące lat temu do dziś pozostaje zagadką. Równo ułożone kamienie, jeden pod drogim, w równych odległościach, opadają z niewielkiego wzgórza. Nikt z archeologów nie wie, o co chodzi.
Najbardziej popularne są dwie teorie, z których druga przekonuje mnie bardziej. Pierwsza mówi, że układ kamieni to jakiś kosmiczny kalkulator. Dawni mieszkańcy dzisiejszej Szkocji mieli obserwować niebo i na podstawie tych obserwacji tworzyć układ kamiennych konstelacji odpowiadających w niezrozumiały dziś sposób niebiańskiemu porządkowi układu gwiazd i planet.
Interpretacja druga odnosi się do zwyczajów upamiętniania zmarłych. Każde kolejne pokolenie dodawało rząd kamieni dla upamiętnienia swoich bliskich, którzy odeszli do wieczności. tego typu zwyczaje świadczyłyby o rosnącej świadomości przetrwania po śmierci.
Trzecia hipoteza mówi o celach religijnych, dla których ustawiono kamienie w takiej, a nie innej kompozycji. Niestety na tym się kończy. Nie wiadomo kto i dla jakich bóstw miałby ułożyć dziwną konstelację.
John o’Groats…
… to najbardziej na północ wysunięty kawałek wyspy. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak należy napisać nazwę miejsca. Niektórzy piszą „o”Groats”, inni „O’Groats”. Wybierzcie sami.
Szczerze mówiąc – rozczarowuje. Spodziewałem się ciekawych tras spacerowych, muzeum historii tej części wyspy i jej związków z morzem (tak jest na Nord Kap w Norwegii), obserwatorium morskiego i astronomicznego… Nic z tych rzeczy. Dwa bary, jeden sklep ze „świeckimi dewocjonaliami” (dzwonki, kubki, magnesy na lodówkę, koszulki z napisami w stylu „najbardziej północne hot-dogi”) i zwyczajowy słupek z odległościami do Nowego Jorku i Istambułu.
Język szkocki…
…zwany jest inaczej gaelickim. Należy do grupy języków celtyckich i posługuje się nim dziś niecałe sześćdziesiąt tysięcy osób. Gdy jednak podróżuję pomiędzy niewielkimi miejscowościami, z radia sączą się audycje właśnie w tym języku. A to świadczy, iż społeczność lokalna zaczyna kultywować swoje tradycje, które trzy wieki temu raczej zaniedbywała na rzecz Anglii. To zresztą dziwne, bo przecież konkurencja między Anglią a Szkocją była zawsze żywa.
Gaelicki wywodzi się z języka irlandzkiego. Pierwszą drukowaną książką w tym języku była Book of Common Order, czyli szkocki modlitewnik.
Tajemnicze jezioro…
… to oczywiście Lochness. W 2003 roku ekipa BBC przeprowadziła skrupulatne badania jeziora, wykorzystując najnowocześniejsze techniki eksploratacyjne. Naukowcy doszli do wniosku, że potwór nie istnieje! Jak tak można? Czyż oni są ślepi? Myślą sobie, że w przeciągu kilku dni uda im się znaleźć stwora od wieków zamieszkującego wodne obszary na długości 38 kilometrów? Czyż nie są naiwni? Ciekawe, jak wytłumaczą ten zapis św. Kolumbana z I wieku:
„Innym znów razem, kiedy świątobliwy mąż zatrzymał się na kilka dni w prowincji Piktów, musiał przebyć rzekę Ness. Gdy przybył nad brzeg, ujrzał kilku miejscowych, grzebiących nieszczęśnika, którego według ich słów niedługo przedtem porwał i wściekle pokąsał wodny stwór. Ciało wyłowili uzbrojeni w bosaki przewoźnicy. Święty polecił jednemu ze swych towarzyszy przepłynąć rzekę i przynieść z drugiego brzegu bryłę torfu. Słysząc to Lugne Mocumin bez wahania zrzucił przyodziewek i zostawszy tylko w przepasce na biodrach skoczył do wody. Niepokój wywołany w rzece przez pływaka spowodował jednak nagłe pojawienie się potwora, który z wielkim rykiem i otwartą paszczą rzucił się w kierunku śmiałka, gdy ten znajdował się na środku strumienia. Widząc to świątobliwy mąż zapanował nad okrutnym potworem, mówiąc: »Powiadam ci, nie zbliżaj się i nie tykaj tego człowieka. Zawróć natychmiast!« Po tych słowach zdjęło potwora przerażenie i rzucił się do ucieczki szybszej, niż gdyby go ciągnięto na linach, aczkolwiek zbliżył się już był do Lugne’a na odległość jednego pchnięcia wiosłem.”?
W 1933 roku informacje sprzed wieków potwierdzili państwa Mackay, którzy podróżowali brzegiem jeziora. Notatka o tym wydarzeniu ukazała się w „Inerness Courier”:
Oto w piątek zeszłego tygodnia mieszkający w pobliżu Inverness znany biznesmen jechał wraz z żoną północnym brzegiem jeziora. W pewnej chwili oboje w osłupieniu skonstatowali, że coś przerażającego wyrzuca w górę wodę […] Stworzenie baraszkowało całą minutę. Kształtem przypominało nieco wieloryba. Wzburzona woda pieniła się i przelewała jak we wrzącym kotle […]. Patrzący odnieśli wrażenie, że uczestniczą w niesamowitym wydarzeniu, i uświadomili sobie, że nie był to zwykły mieszkaniec głębiny.
No a poza tym, pani Greta Finlay. Jest przecież uczciwą osobą, a na swą przyczepę kempingową pracowała długo. Czyż to nie świadczy o trzeźwości jej umysłu? W właśnie tuż za przyczepą w 1952 roku ujrzała monstrum! Oto, jak wspomina to mrożące krew w żyłach wydarzenie:
Tak bardzo byłam zaabsorbowana dziwnym widokiem jego głowy i szyi, że nie przyjrzałam się uważnie reszcie. Były tam dwa lub trzy garby, a długość całego zwierzęcia mogła wynieść cztery i pół metra. Szyja była wyprostowana i nieco grubsza w partii łączącej ją z beczkowatym ciałem, skrytym pod wodą. Szyja wraz z głową miała trzy czwarte metra długości, zaś sama głowa około piętnastu centymetrów. Szerokość głowy nie była większa niż szyi. Poza odrażającym widokiem głowy szczególnie mnie zdumiały sterczące z niej dwa piętnastocentymetrowe wyrostki z kroplistymi pęcherzykami na końcach. Skóra była czarna i lśniąca, najbardziej przypominająca ślimaka.
Jedno ze zdjęć z poniższej galerii – gdyby Edycja paulińska zdecydowała się je wydać w formie pocztówki – z powodzeniem mogłoby być podpisane cytatem typu „Potwory morskie, chwalcie imię Pana!”. I jak tu nie wierzyć legendom?
Smacznego i dobranoc!
Na północy Szkocji najlepiej jeść w malutkich restauracjach czy nawet barach. Często wyglądem przypominają zwykłe drewniane szopy czy upodobnione są do kajut kutrów rybackich, ale niemal zawsze są czyste i pełne wyśmienitego jedzenia. Oczywiście przede wszystkim ryb i owoców morza. Nauczyłem się dwóch rzeczy, jeśli chodzi o restauracje: unikać dużych lokali (tam najczęściej wszystko jest odgrzewane z surówek) i nie zaglądać do miejsc, w których nie ma klientów. Czasem warto nawet poczekać na wolne miejsce, ale zjeść coś naprawdę dobrego i świeżego.
Oto kilka zwykłych barów przekąskowych lub czegoś w tym rodzaju:
I kilka hoteli, dwu- lub trzygwiazdkowych (jeden cztero-):
Polub stronę na Facebook