Géza Vermes (1924-2013). Wspomnienie

W jednym z ostatnich wykładów mówił: „Jeśli ktoś z państwa nie widział jeszcze żadnego ze zwojów znad Morza Martwego, dziś ma ku temu okazję” – i wskazywał na swój krawat, na którym nadrukowano fragment jednego z manuskryptów qumrańskich.

Géza Vermes urodził się w Makó na Węgrzech w 1924 roku w żydowskiej, aczkolwiek niepraktykującej rodzinie. W obliczu narastającego w Europie antysemityzmu, jego ojciec zdecydował, że cała rodzina przyjmie katolicyzm. Géza został ochrzczony, gdy miał sześć lat. Ojciec został teraz niepraktykującym katolikiem, matka za to głęboko przejęła się nową wiarą. Géza chętnie sięgał po różaniec i książeczkę do nabożeństwa. Biblii jednak nigdy nie miał w ręku, aż do dziewiętnastego roku życia, kiedy to zdecydował się na studia teologiczne. Odrzucony przez jezuitów, wstąpił więc do seminarium diecezjalnego w Budapeszcie. Od trzeciego roku studiów, które przypadły na czas wojny, musiał się ukrywać. Jego rodzice stali się ofiarami Szoah.

Gdy przypadkiem natrafił na Biblię Hebrajską, stanął jak oczarowany. Wiedział już, że nie ma dla niego innej drogi, jak nauka języka praojców. Po wojnie próbował szczęścia u dominikanów, ci jednak podejrzliwym okiem patrzyli na konwertytów. Otworem za to stanęły przed nim drzwi Braci Matki Bożej z Syjonu w Paryżu. Rychło został wysłany na studia do Louvain. A tam jeden z profesorów przyniósł na wykład gazetowe zdjęcie jednego z odkrytych niedawno zwojów qumrańskich. Świat zawirował! Manuskrypty esseńskiej wspólnoty stały się obsesją Gézy, jego marzeniem i przedmiotem namiętnych studiów. Pisany po angielsku doktorat Vermesa, ukończony w 1953 roku, był jedną z najpoważniejszych prac o tematyce zwojów, jaka ukazała się w kilka lat po odkryciach. Jeszcze przed ukończeniem studiów młody badacz udał się do Jerozolimy. Z ekscytacją opowiadał: „Sam widziałem, gdy arabscy kupcy przynosili fragmenty zwojów do École”. Jak wiadomo, francuska École Biblique była wówczas jednym z centrów badań manuskryptów.

Kilka lat później w życiu młodego zakonnika pojawiła się jeszcze jedna fascynacja – kobieta. Dla późniejszej żony Pam Géza porzucił stan kapłański. Pamela była wnuczką długoletniego wydawcy brytyjskiego czasopisma Church Times. Odziedziczyła po dziadku zdolności literackie i dzielnie wspomagała męża w kwestiach wydawniczych.

Z czasem Vermes powrócił także do judaizmu. Nic więc dziwnego, że zaintrygowały go wczesne relacje judaizmu i chrześcijaństwa. Książka Jesus the Jew: A Historian’s Reading of the Gospels (1973) uznana została za rewolucyjną, zasadniczo dlatego, że celnie obaliła tezę Bultmanna, iż nie można dotrzeć do Jezusa historii. Autor ukazywał Jezusa jako żydowskiego uzdrowiciela i rewolucjonistę, którego postać znakomicie wpisuje się w religijno-polityczny klimat Palestyny I wieku. Jednak, zdaniem autora, jeszcze pod koniec I stulecia chrześcijanie stracili z oczu prawdziwego Jezusa… W tym czasie Vermes od kilku lat trzymał już posadę w Oxfordzie, gdzie zdobył profesurę.

Środowiska akademickie uniwersytetów w Durham, Edynburgu i Sheffield przyznały mu doktorat honoris causa. Nie przeszkodziły tym wyróżnieniom kontrowersyjne tezy głoszone przez Vermesa. Podajmy tylko kilka przykładów zaczerpniętych z książki Twarze Jezusa, którą – trzeba to otwarcie przyznać – czyta się jednym tchem: „Dzieje Apostolskie nie zawierają niczego, co mogłoby zostać zinterpretowane jako wskazujące na boskość Jezusa”; „nienawiść Jana [ewangelisty] wobec Żydów była zażarta”; „Żydzi, którzy uwierzyli [w Jezusa] (…) w oczach Jana automatycznie przestawali być Żydami”; „przyjmuje się, że Marek napisał swą Ewangelię krótko po zburzeniu Jerozolimy, w 70 r. n.e.”. Z każdym z tych stwierdzeń można polemizować, gdyż wydaje się, że więcej argumentów stoi za stwierdzeniami dokładnie przeciwnymi.

Rezolutny profesor jednak podawał je w swych wykładach jako oczywiste, a wiarygodności dodawały mu jeszcze wtrącenia w formie żartów. Mawiał na przykład o Żydzie ocalałym z katastrofy morskiej, który na bezludnej wyspie wybudował dwie synagogi tylko po to, by mógł powiedzieć, że w jednej z nich jego noga nigdy nie postała. Wspominał, że przy paruzji zgromadzi się przy Chrystusie mniej ludzi niż przy papieżu w Krakowie. Obwiniając Jezusa za to, że nie pozostawił po sobie żadnych pism („bo pisał tylko palcem po ziemi”), dowodził, że Jezus „sam jest częściowo odpowiedzialny za stulecia przekłamań na swój temat”. Zrozumiałe jest jednak, że Jezus nie miał czasu na pisanie, skoro pracował w rzemieślniczej firmie „Joseph and Jesus”. Nota bene ten pierwszy został świętym dzięki „fabryce kanonizacyjnej” na Watykanie. Wyrafinowane metafory i cięty język przykuwały uwagę tłumów podczas wykładów oxfordzkiego badacza. Nie oznacza to jednak, że stał się on tanim popularyzatorem mało popularnych tez. Myliłby się ten, kto by sądził, że wartość merytoryczna zawarta w wywodach Vermesa jest znikoma.

Twarze Jezusa wieńczy dość romantyczny epilog: „Powiedzmy – pisze Vermes – że po wielu latach ciężkiej pracy zasnąłem jednego popołudnia i – ja także – miałem sen”. W tym śnie Jezus przychodzi powtórnie na ziemię. Przychodzi, by „od-kłamać” wszystkie nieprawdy, jakie o Nim powiedziano. Nie jest Bogiem. Nie jest założycielem nowej religii. Jest Żydem przywiązanym do judaizmu, który interpretuje na swój własny sposób, jak każdy rabin.

Géza Vermes zmarł w Oxfordzie 8 maja 2013 roku.

Polub stronę na Facebook