Wodospad Niagara (fot. M. Rosik)
Grzesznicy na górze
Pewien student psychologii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles nawrócił się podczas ewangelizacji ulicznej. Początkowo przyciągnęła go muzyka. Gdy podszedł bliżej podium, bardzo poruszyły go świadectwa jego rówieśników. Po zachęcie prowadzącego podszedł do sceny, uklęknął i obrał w modlitwie Jezusa za swego Pana i Zbawiciela. Kłopot w tym, że ewangelizację prowadzili studenci z różnych wspólnot religijnych. Do którego Kościoła się przyłączyć? – zastanawiał się. Zaczął odwiedzać co niedzielę inny zbór lub kościół parafialny, by lepiej je poznać. Po kilku wizytach był zdezorientowany. W końcu jego mama przyszła do niego z dobrą radą: „Nie szukaj idealnego Kościoła, bo takiego nie ma. A nawet gdybyś taki znalazł, to gdy ty się do niego przyłączysz, przestanie być idealny”.
Uczniem Jezusa nie tyle się jest, co się nim staje. Formacja duchowa jest procesem. Uczył tego sam Pan, gdy „wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich” (Mk 9,2). Wcześniej tych samych apostołów zabrał do domu Jaira i w ich obecności wskrzesił córkę przełożonego synagogi. Później zabierze ich ze sobą na górę Oliwną, gdzie zachęci ich do czuwania i modlitwy. Jezus włożył trzy lata wysiłku, by kształtować nie tylko Piotra, Jakuba i Jana, ale całe grono Dwunastu. I nie zawsze z dobrym rezultatem. Judasz zdradził, Piotr się zaparł swego Mistrza, pozostali – prócz Jana – uciekli spod krzyża. Taki był rodzący się Kościół.
I takim pozostał do dziś. Sam Jezus jednak wciąż wchodzi na wyżyny życia duchowego i zaprasza nas ze sobą. Tym razem, by przemienić nie siebie, lecz nas.
Optyka przemiany
Na górę Tabor można dziś wjechać taksówką lub wspinać się pieszo. Uczniowie Jezusa nie mieli pierwszej możliwości, więc pewnie ze zmęczenia po trudnej wędrówce szybko posnęli. Jezus tymczasem się modlił, doznając przemiany. Biel Jego szat i blask bijący z oblicza zapowiadają przyszłe życie w pełnym świetle tych, którzy w Niego uwierzą. Przebudzeni Piotr, Jakub i Jan, zaspanymi jeszcze oczyma zdążyli dostrzec dwie postacie, Mojżesza i Eliasza. Po chwili jednak obaj tajemniczy goście z kart Starego Testamentu zniknęli, a Marek zauważa rezolutnie: „I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa” (Mk 9,8).
Zniknięcie dwóch postaci z przemieniającej wizji Jezusa ma w pewnym sensie kluczowe znaczenie dla całej sceny. Mojżesz reprezentuje Prawo. Żydzi wierzyli, że właśnie on jest autorem Pięcioksięgu. On przecież otrzymał od Boga dekalog na górze Synaj. Eliasz zaś jest reprezentantem proroków. Po jego tajemniczym zniknięciu w ognistym rydwanie zrodziło się wśród członków narodu wybranego przekonanie, że Eliasz powróci na ziemię jeszcze przed nadejściem Mesjasza. Wyraz temu przekonaniu daje proroctwo Malachiasza: „Oto Ja poślę wam proroka Eliasza przed nadejściem dnia Pańskiego, dnia wielkiego i strasznego. I skłoni serce ojców ku synom, a serce synów ku ich ojcom, abym nie przyszedł i nie poraził ziemi przekleństwem” (Ml 3,23-24). Z wyjaśnień Jezusa, które przedstawił swym uczniom na stokach góry Tabor, jasno wnika, że zapowiedź ta zrealizowała się w Janie Chrzcicielu. To właśnie on był zapowiadanym Eliaszem. Zniknięcie więc Mojżesza i Eliasza, reprezentantów starego porządku, jest zapowiedzią nowego przymierza, w którym wszystko skoncentruje się na Synu Bożym, Jezusie Chrystusie. Właśnie dlatego apostołowie „nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa”.
Chrześcijanin to osoba, która cały swój wzrok kieruje na Jezusa, bo w Nim odnajduje Pana i Zbawiciela. To człowiek, który na serio traktuje wezwanie autora Listu do Hebrajczyków: „Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala” (Hbr 2,2).
Przemienienie razy pięć
Wystawiony w 1924 roku na górze Tabor franciszkański kościół posiada dwie wieże, z lewej i prawej strony głównego wejścia. Tym właśnie cechuje się styl rzymsko-syryjski. Wewnątrz znajdują się dwie kaplice poświęcone Mojżeszowi i Eliaszowi, którzy ukazali się przed Jezusem obleczonym w słońce. Natomiast w nawie głównej, którą wieńczy krypta z ołtarzem eucharystycznym, przedstawiono scenę rozmowy Jezusa z prawodawcą i przedstawicielem proroków, otoczoną czterema innymi „przemienieniami”. Taki właśnie był zamysł architekta. Mozaiki przedstawiają kolejno: narodzenie Jezusa, ustanowienie Eucharystii, śmierć i zmartwychwstanie.
Poprzedzone wcieleniem narodzenie Jezusa wskazuje na tę zupełnie niezwykłą przemianę: Bóg w geście szaleńczej miłości staje się człowiekiem, aby zburzyć mur grzechu oddzielający Go od ludzi. Dokonuje się to na krzyżu, gdzie szatan i skutki jego działania – śmierć, cierpienie i grzechy – zostają pokonane. Choć zwycięstwo Odkupiciela jeszcze w pełni się nie ujawniło, bo wciąż grzeszymy, cierpimy i umieramy, to jednak jest ono pewne i w pełnym blasku objawi się w dniu powtórnego przyjścia Pana. Jezusowe zwycięstwo dotychczas najpełniej ujawniło się w innym „przemienieniu” – zmartwychwstaniu, dzięki któremu stało się jasne, że śmierć nie musi wiecznie panować nad ludźmi. Zarówno śmierć Jezusa, jak i Jego powstanie z martwych, uobecniane są w Eucharystii. To kolejne „przemienienie”, którego świadkami możemy być na co dzień.
Zdarzenie na górze Tabor rozegrało się pomiędzy narodzeniem Jezusa a wydarzeniami paschalnymi – ustanowieniem Eucharystii, śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa. Niczym w soczewce wkupia w sobie pozostałe „przemienienia”, aby wybrzmiał dobitnie głos Ojca: „To jest mój Syn umiłowany” (Mk 9,7).
Polub stronę na Facebook