III Niedziela Adwentu roku B

Herod, oliwa i zmartwychwstanie

Zasadniczą częścią lampy oliwnej jest pojemnik, najczęściej o owalnej formie. Wystarczyło do niego odpowiednio umocować knot, by już po chwili lampa rozbłysła jasnym światłem. Jeśli oliwa przygotowana była ze szlachetnych oliwek, lampa wydzielała przyjemny zapach. Knoty robiono najczęściej ze lnu. Ponieważ przez tysiąclecia lampy oliwne były zasadniczym źródłem światła na terenach dawnej Palestyny, archeologowie wykopują ich wiele. Różne ich kształty i ornamenty znacznie przyczyniają się do ustalenia właściwej datacji odkrywanych i badanych poziomów wykopu. W pierwszym stuleciu naszej ery w Palestynie pojawił się nowy typ lampy, którą nazwano „herodiańską”. Miała ona okrągły kształt, płaską podstawę, która zapewniała stabilność, oraz osobno dołączany dziób na knot.

W tym samym mniej więcej czasie, gdy na rynku oświetleniowym pojawiła się nowość – lampa herodiańska, nad brzegami Jordanu Jan Chrzciciel mówił o innym świetle. „Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o światłości. Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” (J 1,7-9). Jak dowodzi historia, lampa herodiańska tylko na chwilę zajaśniała mocniej niż światło niesione przez Jana. Stało się to wieczorem owego dnia, gdy w twierdzy Macheront Herod świętował swoje urodziny.

Ścięcie Jana Chrzciciela wcale nie ugasiło jednak światła, o którym mówił. Odwrotnie. Niedługo potem światło to rozbłysło blaskiem zmartwychwstania. Po krótkiej ciemności Wielkiego Piątku zajaśniało tym wszystkim, którzy szczerze wyznają: „Pan moim światłem i zbawieniem moim”.

Operacja pustynna cisza

Przed oczyma rozpościera się otwarta przestrzeń. Pustynia Judzka rozciąga się na północny-wschód od Jerozolimy w kierunku Morza Martwego. Wydaje się stworzona dla mistyków, dla oddających się medytacji mnichów i uciekających od zgiełku miasta wędrowców. Pustynia, która podnosi ducha i grozi, uwzniośla myśli i straszy niebezpieczeństwem. Poszarpany kamienisty krajobraz, strome urwiska, dziwacznie skręcone wąwozy, żółtoszare barwy podłoża mieszające się z błękitną stalą nieba, wszystko to sprawia, że wędrówka drogami pustkowia może stać się zarówno okazją do duchowych rozmyślań i monotonnej nudy.

Właśnie tam, pośród szarożółtych piasków, brunatnych grot i skąpej roślinności wokół pasa Jordanu, Jan Chrzciciel przedstawił się swoim słuchaczom: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską!” (J 1,23). W religijnej mentalności semickiej pustynia utożsamiana jest ze złem. Ponieważ nie ma na niej wody, nie ma też i życia, przecież Dawcą życia jest Bóg. Ten prosty sylogizm sprawił, że zaczęto uważać pustynię za mieszkanie złych mocy. W rytuale Dnia Pojednania znalazł się nakaz wypędzania na pustynię kozła symbolicznie obciążonego grzechami Izraela. Wydawano go na pastwę demona Azazela zamieszkującego pustynne stepy.

Pustynia ma jednak w Biblii także konotacje pozytywne: jest miejscem, w którym ogołocony z wszelkiego balastu człowiek ma szansę usłyszeć Boga. Dlatego przez Ozeasza Bóg mówił o swej Oblubienicy – Izraelu: „Chcę ją przynęcić, na pustynię wyprowadzić i mówić do jej serca”. Wzywający do nawrócenia głos Jana Chrzciciela jest głosem samego Boga, który wybrał pustynię, by w jej ciszy przekonywać o swej miłości.

Tożsamość zanegowana

Zawsze, gdy w mojej bibliotece brzmią delikatne dźwięki „Rydwanów ognia” Vangelisa, nie mogę nie pomyśleć o Eliaszu. Został porwany do niebios na ognistym rydwanie i zniknął na zawsze. Właśnie, czy na pewno na zawsze? Prorok Malachiasz zapowiadał, że przed nadejściem Mesjasza na ziemi na powrót pojawi się Eliasz. Żydzi czasów Jezusa wypatrywali więc najpierw Eliasza, wiedzieli bowiem, że jego pojawienie się zapowiada przyjście Mesjasza. I Eliasz zjawił się, choć sam zanegował swoją tożsamość.

Czy jesteś Mesjaszem? – pytali Żydzi Jana Chrzciciela. Nie – odpowiadał. – A może prorokiem? – Nie! – Czy jesteś Eliaszem? – Nie jestem – mówił. – „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską” (J 1,23). Sam Jan Chrzciciel nie zdawał sobie sprawy, że starodawne proroctwo spełniło się w jego osobie. Musiał to dopiero objawić Jezus, twierdząc, że Eliasz już przyszedł. Dzisiejsi Eliasze być może również nie zdają sobie sprawy, że jak Chrzciciel torują Chrystusowi drogę. Często jak on negują swoją tożsamość. A jednak ich głos brzmi równie potężnie.

Gdy ksiądz Tischner odchodził z tego świat, przywołał ręką odwiedzającego go w tych dniach Jarosława Gowina i wręczył mu karteczkę z dwoma tylko słowami: „Nie uszlachetnia”. Bo cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga ku górze, jest miłość. Dwa bezgłośne słowa wybrzmiały głośniej niż wołanie wielkich proroków. I głośniej niż „Rydwany ognia” w kulminacyjnym punkcie kompozycji.

Zwodzenie

Nie był światłością. Przyszedł, aby opowiedzieć o światłości. Nie był Mesjaszem. Nie był także Eliaszem. Przynajmniej tak deklarował. W ogóle nie uważał się za proroka. Mówił o sobie, że jest głosem. Głosem, który woła: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała” (J 1,26-27). Jan po prostu przygotowywał swoich słuchaczy, by mogli przyjąć Jezusa.

Gdy ktoś – jak słuchacze Jana – stoi przed decyzją, czy przyjąć Jezusa, czy też nie, narażony jest na dwa kłamstwa Złego. Pierwsze głosi: jeśli pójdziesz za Jezusem, natychmiast znikną twoje problemy, bo przecież Bóg rozwiąże je wszystkie. Drugie głosi: jeśli pójdziesz za Jezusem, będziesz musiał dużo wycierpieć, bo On poprowadzi cię tam, gdzie nie chcesz. Przecież odkupił świat przez mękę i śmierć na krzyżu.

Obydwie idee zaliczyć należy do sfery zwodzenia przez „księcia tego świata”. Zwodziciel doskonale zdaje sobie sprawę, że decyzja o przyjęciu Jezusa wcale nie rozwiąże wszystkich problemów jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ani nie sprawi, że Bóg będzie zsyłał na nas cierpienia. Wręcz odwrotnie. Kto pójdzie za głosem Chrzciciela i przylgnie do Jezusa, ten znajdzie ukojenie w cierpieniu, które nie omija nikogo, i pomimo problemów może być najszczęśliwszy na świecie.

Polub stronę na Facebook