Wyszedł na ryby i już trzy lata go nie ma – mogłaby pomyśleć teściowa Piotra, gdy ten został powołany do grona apostołów i rozpoczął swą wędrówkę u boku Mistrza z Nazaretu. Mogłaby, gdyby prawdą okazały się stereotypy krążące wokół sceny powołania uczniów: „Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: 'Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi’. Oni natychmiast zostawili wszystko i poszli za Nim” (Mt 4,18-20).
To, że bracia poszli za Jezusem nie oznacza wcale, że zaniedbywali swoje rodziny lub przestali się troszczyć o najbliższych. Aby zburzyć ten stereotyp, wystarczy spojrzeć na mapę dawnej Galilei. Znajdziemy tam Tyberiadę i Kafarnaum, Tabghę i Magdalę, Korozain czy Górę Błogosławieństw. Wszystkie one oddalone są od siebie o kilka lub kilkanaście kilometrów. Nawet Tabor, Kana czy rodzinne miasto Jezusa – Nazaret, jest w zasięgu jednego dnia drogi. Przypuścić należy, że apostołowie zasadniczo mieszkali w swych domach i trudnili się swymi zawodami, dbając o własne rodziny. To wcale nie przeszkadzało im często spotykać Jezusa i słuchać Jego nauk. Na dłuższe wyprawy wypierali się pod wodzą Mistrza zapewne do Jerozolimy. Każdy pobożny Żyd winien – zgodnie z nakazem Prawa – trzykrotnie w ciągu roku uczestniczyć w takiej pielgrzymce: na Święto Paschy, Pięćdziesiątnicę i Święto Namiotów.
Gdy więc ewangelista stwierdza, że apostołowie „zostawili wszystko”, by pójść za Jezusem, może wcale nie ma na myśli ich rodzin i dobytku? Może chodzi raczej o odcięcie się od wszystkiego, co w najmniejszym choćby stopniu przeszkadza w kroczeniu za Panem?