Bóg zaproszony
Kiedy w wieku 22 lat Bernard postanowił zostać mnichem, jego śladami podążyło czterech rodzonych braci i dwudziestu pięciu przyjaciół. Opowiadano legendy o tym, że gdzie tylko się pojawił, tam kobiety wpadały w przerażenie, że zabraknie dla nich mężów, a matki ukrywały synów, aby nie słuchali jego płomiennych kazań, które wielu pociągało do życia zakonnego. Św. Bernard z Clairvaux – średniowieczny zakonnik, mistyk, teolog i kaznodzieja pochodził z rycerskiego rodu z Fontaines pod Dijon. Już trzy lata po wstąpieniu do benedyktynów Bernard został założycielem i opatem klasztoru w Clairvaux. To przede wszystkim jego charyzmie cystersi zawdzięczają niezwykły rozwój w pierwszej połowie XII w. W chwili, gdy Bernard został cystersem, istniał tylko jeden macierzysty klasztor w Citeaux. Kiedy 41 lat później umierał, w całej Europie było już 350 cysterskich fundacji. Św. Bernard był człowiekiem modlitwy. Drogę do Boga widział raczej w ascezie i kontemplacji niż w rozumowaniu. W jednym z kazań mówił tak:
„Teraz wytrzymajcie moją głupotę. Chcę wam opowiedzieć o moim własnym doświadczeniu, tak jak obiecałem. Nie dlatego, by było w jakikolwiek sposób ważne. Ale ujawniam to tylko po to, by wam pomóc. (…) Przyznaję, że Słowo również przyszło do mnie – mówię jak głupiec – i przychodziło wiele razy. Ale chociaż przychodził On do mnie wiele razy, nie byłem świadom chwil Jego przyjścia. Dostrzegałem Jego obecność, pamiętałem potem, że był ze mną. Czasami miałem przeczucie, że przyjdzie, ale nigdy nie byłem świadom Jego przyjścia, lub odejścia. (…) Ale gdy Słowo mnie opuszczało, wszystkie władze duchowe stawały się słabe i omdlałe…”.
To samo zdarzyło się uczniom idącym do Emaus i zdarza się wielu ich następcom, przez kolejne wieki. Nie rozpoznali Go, choć na jedną zaledwie prośbę „wszedł więc, aby zostać z nimi” (Łk 24,29), a potem usiadł do stołu i połamał chleb. Chrystusa warto zapraszać, nawet wtedy, jeśli nie mamy pewności, że przyjdzie.
Zwierzenia kapelana
Ojciec Piotr co rano przemierza długie szpitalne korytarze, by udzielić Komunii Świętej wszystkim, którzy pragną przyjąć Jezusa w Najświętszym Sakramencie. W praktyce wygląda to tak, że na niewielkim stoliku rozkłada bursę, odmawia z chorymi Modlitwę Pańską, a następnie podchodzi z konsekrowaną Hostią do poszczególnych chorych. Gdy wchodzi do sali i pyta, czy ktoś chciałby przyjąć Komunię Świętą, słyszy niekiedy zaskakujące odpowiedzi. „Już słuchaliśmy Mszy świętej, bo ta pani spod okna jest głucha i puszcza radio na cały głos” – usłyszał pewnego razu. Innym razem odpowiedź zaskoczyła go jeszcze bardziej: „Przepraszam, ale nie jestem obrzezany”. Zdarza się również, że pacjent w ogóle nie jest zorientowany, o co kapłan pyta: „Zamawiałem płatki owsiane”.
Uczniowie Jezusa zmierzający do Emaus rozpoznali Jego tożsamość dopiero po wielu godzinach rozmowy.
„Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły” (Łk 24,30-31).
Rozpoznali Go dopiero podczas Komunii Świętej. Kiedy kapłan ukazuje nam konsekrowaną Hostię wypowiadając słowa „Ciało Chrystusa”, naszą odpowiedź wyrażamy uroczystym potwierdzeniem „amen”. Jest to wyraz naszej wiary w rzeczywistą obecność Chrystusa w Chlebie, który przyjmujemy. Jest to moment intymnej więzi z Chrystusem, którego przyjęliśmy. W tej chwili skupienia chodzi o to, by zespolenie z Bogiem, które właśnie się dokonało, głęboko zapadło w nasze serce, by Chrystus zaczął przemieniać nasz sposób myślenia, reagowania, widzenia świata. Chodzi o to, by pozwolić, aby Chrystus uczył nas patrzeć na siebie, świat i ludzi Jego oczyma.
Słońce znów wschodzi
„Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu” (Łk 24, 31). W tej samej chwili, pomimo zapadającego zmroku, w sercach uczniów rodzi się decyzja powrotu z Emaus do Jerozolimy. Do miejsca zbawczych wydarzeń. Do miejsca, w którym spełniły się zapowiedzi proroków. Do miejsca, w którym apostołowie i inni z nimi już widzą, że Jezus żyje. Decyzja o powrocie sprawia, że całe opowiadanie staje się podobne do starożytnych mitów zawierających motyw wędrówki o charakterze cyklicznym: wędrowiec wraca do punktu wyjścia ubogacony doświadczeniem drogi.
Punkt początkowy i docelowy wędrówki uczniów, Jerozolima, jest dla Łukasza nie tylko miejscem topograficznym na mapie Palestyny. Jest także locus theologicus, gdyż tam skupiają się wydarzenia zbawcze. Uczniowie udający się do Emaus opuszczają miasto tych wydarzeń, zmierzając do nieznanej miejscowości, której nazwa nie pojawiła się dotąd na kartach dzieła Łukaszowego. Gdy dołącza do nich Jezus, wciąż jeszcze oddalają się od Miasta Świętego, pozostawiając poza sobą miejsca dramatu, który stał się powodem ich zasmucenia. Ich wyobraźnia nie sięga poza krzyż i grób. Nie ma miejsca na nadzieję. Lepiej pożegnać się i powrócić do domów. Zgasła nadzieja w sercach uczniów, jednak na ich drodze pojawia się Ktoś, kto wyjaśnia im znaczenie Pism i prostym gestem dzieli chleb. W tym momencie uczniowie dostrzegają, że cały świat jest wypełniony tą spokojną Obecnością, która przywraca nadzieję. Zachodzące słońce na nowo zabłysło – tym razem w sercach wędrowców, którzy zrozumieli znaczenie dawnych natchnionych ksiąg. Rozmowa z Jezusem sprawia, że zachodzące słońce przynosi światło Jego towarzyszom. Konsekwencja tego odkrycia ujawnia się natychmiast: uczniowie wracają do Jerozolimy, by odnaleźć grupę apostołów. Wspólnota, która miała zostać rozwiązana, scala się na nowo.
Kiedy słońce wschodzi, zaczyna się dzień – rezolutnie zauważył Hemingway, kiedy w 1926 roku pisał „Słońce też wschodzi”. Tym razem było odwrotnie. Zupełnie nowy dzień, dzień przesycony Światłem, rozpoczął się dla wędrowców z Emaus po zachodzie słońca.
Tam, gdzie wschodzi Słońce
Niekiedy życie schodzi nam na marzeniach o tym, czego jeszcze nie mamy lub na opłakiwaniu tego, czego już nie mamy. Marzeniami sięgamy w przyszłość, opłakiwaniem wspominamy przeszłość. Tymczasem warto mieć oczy otwarte w chwili obecnej. Przeszłości już nie ma. Nigdy do nas nie wróci. Możemy wyciągnąć z niej mądre wnioski i złożyć z ufnością w ojcowskie dłonie Boga. Przyszłości jeszcze nie ma i nie wiemy, co nam przyniesie. Przyjdzie do nas dopiero wtedy, gdy stanie się teraźniejszością. Liczy się chwila obecna. Liczy się teraz. Teraz trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Czyż nie taka nauka płynie z Łukaszowej wzmianki o uczniach wędrujących do Emaus: „Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go”.
Rozpoznali Go po zwykłym łamaniu chleba. Zamiarem ewangelisty wydaje się podkreślenie faktu, że słońce, które wzeszło w poranek zmartwychwstania, nigdy nie zachodzi. Zgasła nadzieja w sercach uczniów, jednak na ich drodze pojawia się Ktoś, kto wyjaśnia im znaczenie pism świętych i prostym gestem dzieli chleb. W tym momencie dostrzegają, że cały świat jest wypełniony tą spokojną Obecnością, która przywraca nadzieję. Pytają:
„Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?” (Łk 24,32).
Zachodzące na niebie słońce zabłysło na nowo – tym razem w sercach wędrowców, którzy zrozumieli znaczenie dawnych natchnionych pism. Rozmowa z Jezusem sprawia, że zachodzące słońce przynosi światło Jego towarzyszom. Konsekwencja tego odkrycia ujawnia się natychmiast: uczniowie wracają do Jerozolimy, gdzie rozpoczęli swą wędrówkę, by odnaleźć grupę pozostałych. Wspólnota, która miała zostać rozwiązana, scala się na nowo. Przy śmierci Jezusa Jego uczniowie rozpierzchli się. Po pogrzebie pokusa, by powrócić do dawnego życia, pozostawiając za sobą trzyletnią „przygodę” z Mistrzem, z pewnością była silna. Być może to właśnie czynili wędrowcy do Emaus. Odkrycie zmartwychwstania staje się momentem na nowo wiążącym wspólnotę, nad którą rozbłysnął Chrystus – „z wysoka Wschodzące Słońce” (Łk 1,79).
***
NIEDZIELA BIBLIJNA
Polub stronę na Facebook