W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni.
Nadzieja zaś, której [spełnienie już się] ogląda, nie jest nadzieją,
bo jak można się jeszcze spodziewać tego, co się już ogląda?
Jeżeli jednak, nie oglądając, spodziewamy się czegoś,
to z wytrwałością tego oczekujemy.
(Rz 8,24–25)
Czy apostoł narodów mógłby być nazwany ekologiem? Z pewnością! Pisząc do Rzymian, jest absolutnie przekonany, że „całe stworzenie […] jęczy i wzdycha w bólach rodzenia” (Rz 8,22) i „z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych” (Rz 8,19). Jednak potrzeba czasu, aby tożsamość synów i córek Bożych w pełni ukształtowała się w każdym chrześcijaninie. „Całą istotą swoją wzdychamy, oczekując [przybrania za synów] – odkupienia naszego ciała” (Rz 8,23). To oczekiwanie wymaga niezmiernej i wytrwałej cierpliwości.
Walter Mischel, emerytowany wykładowca Columbia University w Nowym Jorku przeprowadził eksperyment zwany testem pianki. W przedszkolu położonym niedaleko kampusu uniwersyteckiego dzieciom w wieku od czterech do sześciu lat wręczał cukierka – słodką piankę – zaznaczając, że jeśli nie zjedzą go natychmiast, ale poczekają piętnaście minut, wówczas otrzymają dodatkowe słodycze. Niektóre dzieci natychmiast raczyły się słodkim trofeum, inne nieco się wahały, ale pokusa okazywała się silniejsza i szybko wkładały cukierka do ust. Tylko nieliczna grupa czterolatków była w stanie poczekać z chwilową przyjemnością, by po jakimś czasie otrzymać więcej słodyczy.
Po latach Mischel dotarł do uczestników eksperymentu. Ci, którzy w dzieciństwie odznaczali się zdolnością samokontroli, odnosili dużo lepsze wyniki w nauce, cieszyli się lepszym zdrowiem i budowali trwalsze więzi społeczne. Mówiąc językiem psychologii – osiągnęli lepszą jakość życia.
W życiu duchowym, podobnie jak w codziennych zmaganiach, ważne są umiejętność czekania, wstrzemięźliwość i cierpliwość. Oczekiwanie dokonuje się w klimacie nadziei. W końcu córki i synowie Boży się objawią! W końcu moja tożsamość dziecka Bożego w pełni się we mnie ukształtuje! Trzeba mieć nadzieję! Bo nadzieja chrześcijanina nierozerwalnie łączy się ze stanem dziecięctwa Bożego: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1J 3,1). Co więcej, synostwo Boże chrześcijan nie jest jeszcze ostatecznym stanem ich relacji z Odwiecznym, gdyż „obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy” (1J 3,2). Już teraz wierzący stają się dziećmi Bożymi, definitywna i całkowita przemiana czeka ich jednak w chwili widzenia Chrystusa w czasach ostatecznych. W ten sposób rodzi się swoiste napięcie, które eschatologia zwykła określać terminami „już” i „jeszcze nie”. Chrześcijanie już są dziećmi Bożymi, ale dopiero w misterium oglądania Chrystusa po paruzji staną się w pełni do Niego podobni. I na to mają ogromną, graniczącą z pewnością nadzieję.
Benedykt XVI wyjaśniał tę prawdę w prostych, docierających do głębi serca słowach:
„potrzebujemy małych i większych nadziei, które dzień po dniu podtrzymują nas w drodze. Jednak bez wielkiej nadziei, która musi przewyższać pozostałe, są one niewystarczające. Tą wielką nadzieją może być jedynie Bóg, który ogarnia wszechświat, i który może nam zaproponować i dać to, czego sami nie możemy osiągnąć. Właśnie otrzymanie daru należy do nadziei. Bóg jest fundamentem nadziei – nie jakikolwiek bóg, ale ten Bóg, który ma ludzkie oblicze i umiłował nas aż do końca: każdą jednostkę i ludzkość w całości. Jego królestwo to nie wyimaginowane zaświaty, umiejscowione w przyszłości, która nigdy nie nadejdzie; Jego królestwo jest obecne tam, gdzie On jest kochany i dokąd Jego miłość dociera. Tylko Jego miłość daje nam możliwość trwania w umiarkowaniu, dzień po dniu, bez utraty zapału, który daje nadzieja w świecie ze swej natury niedoskonałym. Równocześnie Jego miłość jest dla nas gwarancją, że istnieje to, co jedynie mgliście przeczuwamy, a czego mimo wszystko wewnętrznie oczekujemy: życie, które prawdziwie jest życiem”[1].