Gdy Żyd w czasach Jezusa słyszał słowo „król”, myśl jego wędrowała do początków, a jednocześnie czasów świetności monarchii. Saul kojarzył się z założeniem królestwa. Dawid wybudował pałac w Jerozolimie i sprowadził tam arkę przymierza – znak obecności Bożej. Salomon wystawił świątynię – centrum całej religijności Izraelitów. Złoty wiek królestwa Izraela przypada na czasy panowania tych trzech władców: Saula, Dawida i Salomona. Gdy Żyd w czasach Jezusa słyszał słowo „król”, myśl jego wędrowała niestety także ku Herodowi Wielkiemu – wielkiemu zabójcy członków własnej rodziny, a także ku jego synom, którzy okazali się nie mniej krwawymi władcami.
Przy tak odległych od siebie skojarzeniach pojawia się nagle nowy głos. Czyżby nowy pretendent do tronu? „Tak, jestem Królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu” (J 18,37) – wyznaje Jezus przed Piłatem. Wyznaje z całą swobodą, z wewnętrzną wolnością, bez lęku. Wyznaje, choć wie, do czego wyznanie to doprowadzi. Oto wolność Króla, który poświadcza prawdę! A potem już tylko milczy. Nie wypowie ani jednego słowa.
Boski Król stał przed ludzkim trybunałem. Każdemu z nas, ludzi, przyjdzie kiedyś stanąć przed boskim trybunałem. Będziemy rozliczeni z każdego wypowiedzianego słowa. I z każdego słowa, którego nie wypowiedzieliśmy. Będziemy rozliczeni z naszego milczenia w sytuacjach, gdy należało dać świadectwo prawdzie.