Męczeństwo – wyznaniem wiary w zmartwychwstanie

Jerozolima spowita była głęboką ciszą. Niemal wszyscy mieszkańcy miasta pogrążeni byli jeszcze we śnie, gdy ciemność nocy zaczęła zmagać się z rodzącym się dniem. Zza horyzontu czerwoną łuną powstawało słońce. Po chwili mrok zniknął już na dobre, a nad miastem zajaśniał nowy dzień. Dla Żydów był to pierwszy dzień tygodnia. Jednak tamten poranek nie był jak inne poranki pierwszego dnia po szabacie. Tamtego poranka zabłysło światło o wiele silniejsze niż blask słoneczny, silniejsze niż budzący się dzień i potężniejsze niż jakiekolwiek inne światło. Tamtego poranka zajaśniał blask Chrystusa powstającego z grobu. Światło dnia trzeciego. Światło, za które tysiące nie wahało się oddać życia… Zacznijmy jednak od początku.

Martys – świadek i męczennik

Jezus często zapowiadał prześladowania swoich wyznawców. Przyczyną wrogości wobec uczniów Chrystusa miało być głoszone słowo Boże. Cała Mowa misyjna (Mt 10) naszpikowana jest zapowiedziami cierpień z powodu głoszenia dobrej nowiny. Tuż przed wstąpieniem do nieba Jezus zapowiadał: „Będziecie moimi świadkami (gr. martys)” (Dz 1,8). A przecież martys to nie tylko „świadek”. To także „męczennik”. Zapowiedzi prześladowań zaczęły realizować się bardzo szybko. Dzieje Apostolskie wybitnie świadczą o kłopotach rodzącego się Kościoła i rozszerzających się prześladowaniach. Doszło do tego, że uczniowie Chrystusa „cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia Jezusa” (Dz 5,41). Starożytna ikonografia przedstawia wielu świętych, zwłaszcza męczenników, trzymających w ręku krzyż, który dla nich był nie tylko znakiem śmierci Chrystusa, ale także zapowiedzią Jego zmartwychwstania. Nie trzymają go jednak bezpośrednio w swej dłoni, lecz poprzez welon. Dlaczego? Znajdujemy tu nawiązanie do antycznego zwyczaju, według którego poddani przyjmowali od cesarza dary, chwytając je przez welon, ze względu na szacunek dla monarchy. Jeśli w ikonografii przedstawia się chrześcijan trzymających krzyż poprzez welon, oznacza to, że traktowali oni męczeństwo jako dar od Chrystusa. Bycie męczennikiem było uważane za zaszczyt!

Męczennicy jerozolimscy: Szczepan i Jakub

Nieprzychylność instytucjonalnego judaizmu wobec wyznawców Chrystusa dała się zauważyć już od zarania Kościoła. Zaczęło się od przesłuchań członków wspólnot kościelnych przed sanhedrynem (Dz 4,1-22) i zakazu głoszenia ewangelii, wystosowanego przez saduceuszów (Dz 5,17-18). Znamienne, że pierwszy męczennik, diakon Szczepan, naraził się nie tylko sanhedrynowi, lecz także Żydom z diaspory, co świadczy o tym, że chrześcijaństwo zaczęło być znane także poza Palestyną (Dz 6,9). Niedługo później wybuchły prześladowania chrześcijan tak silne, że  rozproszyli się oni po terytorium Judei i Samarii (zgodnie z Dz 1,8) i dotarli do Fenicji, na Cypr i do Antiochii (Dz 11,19). Taki stan rzeczy nie mógł podobać się Żydom, którzy nie tylko nie przyjęli orędzia Chrystusa, ale odrzucali wiarę w Jego zmartwychwstanie. Tymczasem tuż przed ukamienowaniem Szczepan ujrzał Zmartwychwstałego, któremu składał w ofierze swe życie: „Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Ojca” (Dz 7,56).

Wrogość pomiędzy wyznawcami Chrystusa a Żydami, którzy Go nie przyjęli, narastała w Jerozolimie do tego stopnia, że w 62 roku został stracony Jakub, przywódca tamtejszego Kościoła. W niedługim czasie po zesłaniu Ducha Świętego, Jakub był już znaną postacią w rodzącym się Kościele. Kiedy Piotr dzięki Bożej interwencji zostaje uwolniony z więzienia, udaje się do domu Marii, matki Jana Marka, gdzie składa świadectwo o Bożym działaniu. Następnie nakazuje: „Kiedy wreszcie otworzyli, ujrzeli i zdumieli się. On zaś nakazał im ręką milczenie, opowiedział, jak to Pan wyprowadził go z więzienia, i rzekł: Donieście o tym Jakubowi i braciom!” (Dz 12,17). Gdy w pierwszych gminach doszło do sporów co do statusu nawróconych z pogaństwa, Jakub zabiera autorytatywnie głos na zgromadzeniu, zwanym niekiedy „synodem jerozolimskim”. Nie nawoływał wcale do odrzucenia judaizmu, zachęcał natomiast, by chrześcijanie porzucili „bezmiar zła” (Jk 1,21), „pychę” (Jk 4,10) i „kłótnie” (Jk 5,9). Pomimo takiego nauczania, według tradycji został strącony ze skały w Dolinie Cedronu lub zrzucony z balkonu (albo dachu świątyni), a następnie ukamienowany.

Męczennik z Antiochii

Noc pożaru (18 lipca 64 roku) Rzymu daje początek 250-letniemu okresowi prześladowań. W pierwszym ich okresie wyznawcy Chrystusa ginęli za sam fakt bycia chrześcijanami. Nie potrzeba im było przedstawiać żadnych dowodów winy. Taki był przypadek Ignacego Antiocheńskiego. Pochodził najprawdopodobniej ze środowiska pogańskiego, w którym zdołał poznać w doskonałym stopniu myśl filozofów greckich. Odznaczał się także znakomitą znajomością wierzeń i zwyczajów żydowskich. Ignacy jest głęboko przekonany, że tak Żydzi, jak i poganie powołani są do zbawienia przez Chrystusa. Daje wyraz temu przekonaniu w korespondencji z mieszkańcami Smyrny, podkreślając fakt zmartwychwstania Chrystusa: „On swym zmartwychwstaniem na wieczne czasy wzniósł chorągiew dla skupienia świętych i wiernych swoich, tak z żydów, jak i z pogan, w jednym ciele Kościoła” (List do Smyrneńczyków 1).

Ignacy został pojmany za cesarza Trajana i wysłany do Rzymu, by tam stać się pokarmem dzikich zwierząt. Transportowany do stolicy imperium, doskonale zdawał sobie sprawę, co go czeka. W czasie podróży pisał listy do chrześcijan w Filadelfii i wspomnianej Smyrnie. Listownie pożegnał się także z Polikarpem, biskupem tego ostatniego miasta, któremu niedługo potem przyszło podzielić los męczennika. Najwymowniejszym świadectwem gotowości Ignacego na ostateczne spotkanie ze Zmartwychwstałym jest przestroga skierowana do Rzymian, w którym pisał: „Pozwólcie mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną Chrystusa, abym za sprawą owych zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga” (List do Rzymian 12). Ignacy zginął w Koloseum około 107 roku.

Smyrneński stadion i Polikarp

Dzisiejszy Izmir od wschodu i południa otoczony jest górami, natomiast łagodne wody Morza Egejskiego delikatnie łaskoczą półkoliste wybrzeże miasta usytuowanego w zatoce. To dawna Smyrna. To tu w połowie II wieku miejski stadion był świadkiem dantejskiej w swej naturze sceny. Na pieczołowicie przygotowanym stosie płonął  biskup miasta, wspomniany powyżej Polikarp. Był uczniem Jana apostoła, lecz nie wywodził się z rodziny żydowskiej. Za czasów Domicjana Jan został skazany na banicję na wyspę Patmos, gdzie przetrzymywano więźniów politycznych. Pod koniec swego życia miał wrócić do Efezu. Gdzie spotkał się z Polikarpem, nie wiadomo. Wiadomo jednak, że o właśnie on ustanowił Polikarpa biskupem Smyrny.

Niejaki Marcjon jest autorem listu, który zawiera godny zaufania przekaz o śmierci Polikarpa. List ten został zredagowany niedługo po męczeńskiej śmierci biskupa i wysłany do kościoła w Filomelion we Frygii. Polikarp ukrywał się w pobliżu miasta w pewnym gospodarstwie rolnym i tam właśnie został schwytany. Zaprowadzono go na stadion, gdzie tłum zbierał się na oglądanie igrzysk. Według autora, gdy prokonsul Stacjusz Kwadratus nakazał Polikarpowi, by złorzeczył imieniu Chrystusa, ten niewzruszony odrzekł: „Osiemdziesiąt i sześć lat jestem Jego niewolnikiem i żadnej krzywdy mi nie wyrządził. Jakże mógłbym bluźnić Królowi mojemu, który mnie zbawił”. Żadne namowy nie skłoniły Polikarpa do zdrady Zmartwychwstałego. Tłum natomiast coraz głośniej domagał się krwi. Akta męczeństwa Polikarpa w bardzo plastyczny sposób ukazują to, co dokonało się na smyrneńskim stadionie. W przedśmiertnej modlitwie Polikarp wprost wyraża nadzieję zmartwychwstania:

Zaraz też złożono wokół niego wszystko, co przygotowano do spalenia. Kiedy chciano go przytwierdzić gwoździami, powiedział: „Dajcie pokój; Ten, który daje mi siłę znieść ogień, pomoże mi bez waszych gwoździ znieść go spokojnie”. Nie przybito go zatem gwoździami, ale tylko silnie związano. On zaś z rękoma skrępowanymi z tyłu, podobny do pięknego jagnięcia, wybranego na miłą i całopalną ofiarę Bogu, podniósł oczy w górę i rzekł: „Panie Boże, Ojcze umiłowanego i błogosławionego Syna Twego Jezusa Chrystusa, przez którego poznaliśmy Ciebie; Boże Aniołów, Mocy wszelkiego stworzenia i całej rzeszy świętych, którzy żyją przed obliczem Twoim; błogosławię Cię za to, iż zechciałeś, bym w tym dniu i w tej godzinie wraz z całą rzeszą męczenników miał udział w kielichu Chrystusa Twego, dla zmartwychwstania na wieki duszy i ciała, w nieskazitelności Ducha Świętego. Wraz z nimi przyjmij mnie dziś do siebie, Boże prawdziwy i prawdomówny, jako ofiarę hojną i przyjemną, którą przygotowałeś, którą mi zapowiedziałeś i którą teraz dopełniłeś” (Z listu Kościoła w Smyrnie o męczeństwie św. Polikarpa, 13 – 14).

Pół wieku później – Justyn

Justyn, zwany później Męczennikiem, przyszedł na świat około setnego roku we Flavia Neapolis, mieście dawniej zwanym Sychem. Życiowe drogi zaprowadziły go jednak do Rzymu. Założył tam szkołę teologiczną, której najwybitniejszym wychowankiem stał się Tacjan Syryjczyk. Był jednym z pierwszych apologetów chrześcijaństwa. Justyn nie mógł jednak długo pełnić roli duchowego przewodnika i nauczyciela. Około roku 165 ręką rzymskiej sprawiedliwości okazał się prefekt miasta, niejaki Rustykus. Z nim właśnie publiczny dialog prowadzić musiał prześladowany Justyn. Owocem tego dialogu jest przydomek, który przylgnął do chrześcijanina rodem z Samarii: Męczennik. Oto w jaki sposób biograf relacjonuje ostatnie chwile życia Justyna:

Za czasów zbrodniczych protektorów bałwochwalstwa ogłoszono po miastach i wsiach bezbożne edykty przeciwko pobożnym chrześcijanom, skutkiem czego zmuszano ich do składania ofiar marnym bożyszczom. Pochwycono tedy świętych mężów i stawiono przed Rzymu prefektem, który się nazywał Rustykus […]. Prefekt Rustykus rzekł: ‘Przejdźmy wreszcie do tego, o co się rozchodzi i co nieuniknione. A więc przystąpcie wszyscy razem i zgodnie złóżcie bogom ofiarę’. Justyn odpowiedział: ‘Żaden człowiek, który ma zdrowy rozum nie przerzuca się z pobożności w bezbożność’. Prefekt Rustykus rzekł: ‘Jeśli nie usłuchacie, pójdziecie na męki bez litości’. Justyn odpowiedział: ‘To nasze pożądanie cierpieć męki dla Pana naszego Jezusa Chrystusa. Stąd bowiem spłynie na nas zbawienie i ufność wobec straszliwego i świat cały obejmującego trybunału Pana i Zbawiciela naszego’. Tak samo również odpowiedzieli wszyscy inni męczennicy: ‘Rób, co chcesz. Jesteśmy bowiem chrześcijanie i bożyszczom ofiar nie składamy’. Prefekt Rustykus taki wydał wyrok: ‘Ci, którzy nie chcieli ofiary złożyć bogom i usłuchać rozkazu Samowładcy, mają być ubiczowani i odprowadzeni na karę ścięcia, zgodnie z prawami’. Święci męczennicy, chwaląc Boga, szli na miejsce do tego przeznaczone, gdzie im głowy pościnano. I wyznając Zbawiciela, dokonali swego męczeństwa (Martyrium s. Justini et sociorum).

Od Rzymu po Aleksandrię – dziewice męczennice

Życie Agnieszki, która została stracona w wieku około 12 lat za Dioklecjana, spowijają legendy. Pewnym jednak jest, że pragnąc zachować czystość dla Chrystusa, poniosła śmierć na dawnym stadionie rzymskim w miejscu, gdzie dziś rozpościera się Piazza Navona. Św. Ambroży, biskup Mediolanu, pisał o niej, że szła na miejsce kaźni szczęśliwsza niż inne idą na swój ślub. Współcześnie z Agnieszką w innej części cesarstwa życie za Zmartwychwstałego oddała Katarzyna z Aleksandrii w Egipcie. Była córką pogańskiego. Urodziła się pod koniec III wieku. Jako młoda dziewczyna udała się z matką do syryjskiego mnicha, a ten opowiedział im o Jezusie. W słowach ascety młodziutka adeptka chrześcijaństwa Katarzyna usłyszała głos samego Boga. Bez wahania podjęła decyzję o nawróceniu. Porzuciła bogate życie, część swego majątku rozdała ubogim i zajęła się skrupulatną troską o osoby chore. Dla Kościoła były to burzliwe czasy. Podczas prześladowań, które szalały za Dioklecjana, Katarzyna jawnie przeciwstawiła się rozkazom cesarskim. Gdy w Aleksandrii zarządzono złożenie ofiary Zeusowi i Afrodycie, gotowa na wszystko stanęła do rozprawy z retorami i filozofami, głosząc im ewangelię. Wielu ze swych adwersarzy przyprowadziła do wiary. Katarzyna poniosła śmierć męczeńską za cesarza Maksencjusza. Najpierw łamano ją kołem, ale jakby tego nie wystarczyło – ostatecznie ścięto mieczem. Zmarła 25 listopada 307 (lub 312) roku. Jej ciało spoczęło w klasztorze nazwanym później jej imieniem u stóp Synaju.

Czy warto było?

Było ich tysiące. Nie tylko Szczepan i Jakub, nie tylko Ignacy, Polikarp, czy Justyn Nie tylko niesłusznie oskarżeni o spowodowanie pożaru Rzymu. Nie tylko Agnieszka czy Katarzyna. Także tysiące, których nie znamy z imienia. Wszyscy bez wahania oddali życie, by zaświadczyć, że On żyje. Jak dziś patrzymy na męczeństwo chrześcijan starożytności? Na śmierć tych, którzy dla prawdy o zmartwychwstaniu Chrystusa dawali się palić żywcem, rzucali w paszcze dzikich zwierząt i nadstawiali karku pod miecz?

Zmarły w 2013 roku wiedeński biblista Jakub Kremer wysunął kuriozalną hipotezę dotyczącą zmartwychwstania Chrystusa. Autor Das leere Grab – ein Zeichen (“Pusty grób – znakiem”) argumentuje, że wiara w powstanie z martwych Jezusa byłaby równie możliwa, gdyby grób nie był pusty. Ostatecznie ciało chwalebne nie jest uwarunkowane przez ciało doczesne. Nawet gdyby archeolodzy odnaleźli doczesne szczątki Jezusa Chrystusa – bibliście znad modrego Dunaju nie przeszkadzałoby to w wierze w Jego zmartwychwstanie. Przy takiej tezie rodzi się pytanie: czy warto umierać za wiarę w zmartwychwstanie? Na szczęście żaden z wczesnochrześcijańskich męczenników nie wpadł na pomysł bliski tezom Kremera. Dali się zabić za prawdę o fizycznym zmartwychwstaniu Chrystusa. I przez to stali się zasiewem nowych chrześcijan…