III Niedziela Adwentu C

Miłością ogarnięci

Surowy ubiór i sposób życia ostatniego ze starotestamentowych proroków świadczy o radykalizmie wezwania, jakie kierował do ludzi. Wyzbycie się wszystkiego, co wydaje się luksusem i skłania do wygodnictwa jest ogołoceniem, które otwiera na działanie Boga. Prosty znak – chrzest przyjmowany w Jordanie – stawał się znakiem nawrócenia. Zanurzeniu w wodach Jordanu towarzyszyło wyznanie grzechów. Gest ten miał stać się zapowiedzią innego chrztu – zanurzenia w oceanach Bożej miłości.

W 2012 roku oficjalny organ o nazwie Międzynarodowe Służby Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej, działający przy Stolicy Apostolskiej, wydał dokument zatytułowany Chrzest w Duchu Świętym. Czytamy w nim, że chrzest w Duchu Świętym to „przemieniające życie doświadczenie miłości Boga Ojca wlanej w serce przez Ducha Świętego i otrzymanej poprzez poddanie się panowaniu Jezusa Chrystusa. Ożywia on sakrament chrztu i bierzmowania, pogłębia komunię z Bogiem i współwierzącymi chrześcijanami, roznieca ewangeliczny zapał i wyposaża człowieka w charyzmaty do służby i misji”.

„On chrzcić was będzie Duchem Świętym” (Łk 3,16) – mówił Jan o Jezusie. Jak z cytowanego dokumentu wynika, chrzest Janowy ma podwójną symbolikę. Zapowiada chrzest sakramentalny, ale także chrzest w Duchu, czyli doświadczenie miłości Boga, która przemienia ludzkie życie. Ten pierwszy najczęściej przyjmujemy jako niczego nieświadome niemowlęta. Jednak tylko od nas zależy, na ile świadomie pozwolimy Bogu ogarnąć się Jego miłością i kierować nią w naszych decyzjach.

O zawiązywaniu butów i handlu niewolnikami

Obraz Pietera Bruegela Starszego (ok. 1530-1569), zatytułowany Kazanie Jana Chrzciciela, zawieszony w Rheinisches Landesmuseum w Bonn, przedstawia tłum stojący przed srogim kaznodzieją, odziany w średniowieczne i renesansowe szaty niemieckiego plebsu i mieszczan. Nie podejrzewając artystę o ignorancję, należy uznać, że pragnął przekazać swoim współczesnym, iż orędzie Chrzciciela jest wciąż aktualne i skierowane do każdego pokolenia.

Również i dziś rozbrzmiewa przecież Janowe wołanie: „Ja chrzczę was wodą, lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów” (Łk 3,16). Zawiązywanie butów było jedną z naturalnych czynności niewolników. Niewolnictwo było na ogół akceptowalne w starożytnym świecie. Sprzeciwiali mu się nieliczni myśliciele. Byli wśród nich Eurypides czy Platon. Ściśle określone procedury prawne umożliwiały niewolnikom powrót do stanu wolnego. Zazwyczaj dokonywało się to na jednej z dwu dróg: albo przez uiszczenie opłaty, albo przez akt łaski ze strony właściciela niewolnika. Po uwolnieniu jednak nieczęsto wyzwoleniec cieszył się pełnią praw obywatelskich. Niewolnictwo akceptowane było także w starożytnym Izraelu. Dlaczego jednak Jan Chrzciciel czyni się niewolnikiem Jezusa? Więcej, dlaczego poczytuje to sobie za zaszczyt? Z pomocą w rozwikłaniu zagadki przychodzi św. Paweł. Apostoł Narodów, opisując dokonane przez Chrystusa dzieło odkupienia, często sięga w swych listach po terminologię związaną z niewolnictwem. Wskazując na sytuację ludzkości przed odkupieniem, porównuje ją do stanu niewolnictwa: człowiek stał się niewolnikiem grzechu i nie jest w stanie o własnych siłach wydobyć się z tego stanu. Grzech rozciągnął swoje panowanie nad każdym z ludzi. Potrzeba więc wykupu niewolnika, potrzeba, by niewolnik zmienił swojego pana.

Na tym właśnie polega dzieło Jezusa, którego przyjście zapowiadał prorok odziany w wielbłądzią sierść: Jezus wykupił człowieka od jego pana – grzechu, płacąc za to najwyższą cenę. Każdy z nas jest wyzwoleńcem. A tylko od nas zależy, czy zechcemy w Jezusie uznać swojego nowego Pana.

Na skrzydłach wiatru

Internauci buszujący po biblijnych blogach zżymają się czasem na napuszony, patetyczny czy archaizujący, a mało zrozumiały dziś język niektórych przekładów. Ot, choćby wzmianki o wiejadle i omłocie. Mówił Jan Chrzciciel o Jezusie: „Ma On wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy zgasi w ogniu nieugaszonym” (Łk 3,17). Komentatorzy spieszą wyjaśnieniami: „wiejadło to wielka drewniana łopata, którą podrzucało się zboże. Ciężkie ziarno spadało w dół, a plewy były odwiewane przez wiatr”.

Techniczny rozwój maszyn rolniczych sprawił, że wiejadła i cepy poszły w zapomnienie. Ponoć pierwszą mechaniczną młockarnię skonstruował Szkot, Andrew Meikle. Później powstawały coraz doskonalsze jej wersje. Niektóre posiadały nawet tzw. wialnię, pozwalającą na uzyskanie niezwykle czystego zboża, pozbawionego plew. Ale ostatecznie i one zostały zapomniane, gdy na agrarnym rynku pojawiły się kombajny, tak ulubione przez niegdysiejszych przodowników pracy. Pomijając słuszne skądinąd uwagi co do zrozumiałości (bądź jej braku) języka tłumaczeń biblijnych, bardziej niż nad doborem słów pochylić się trzeba nad treścią wypowiedzi Pańskiego poprzednika. Niczym gromkie echo pobrzmiewa w nich ostrzeżenie przed sądem. A polegać on będzie na oddzieleniu wartościowego ziarna od niepotrzebnych plew.

Jan Chrzciciel stoi u początku drogi Zbawiciela, drogi, która zaprowadzi Go na krzyż. A tam właśnie władca tego świata został osądzony. Został odrzucony, jak nieprzydatne plewy. Dlatego św. Ireneusz nie zawahał się napominać: „Wiejadło to krzyż, który oczyszcza zbawionych, tak jak wiejadło oczyszcza ziarno”. I jaki stąd wniosek? Czy ten tylko, że trzeba się starać o poprawność polskich tłumaczeń Biblii? Zapewne. Lecz bardziej jeszcze należy się starać o to, by podczas sądu nie odfrunąć na wietrze jak nieużyteczne plewy. Chyba, że będzie to łagodny wiatr Ducha Świętego, unoszący wszystko ku niebu…

Ostrzeżenie z Watykanu

Odziany w wielbłądzią sierść prorok znad Jordanu grzmiał: „Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem” (Łk 3,16). Ogień ma dwie cechy: światło i żar. Również ogień Ducha Świętego ma dwie cechy: światło prawdy i żar gorliwej miłości. Jezus nazywa przecież Ducha Świętego Duchem prawdy, a Paweł, apostoł z Tarsu, dowodzi, że przez Niego miłość Boża rozlana jest w naszych sercach. By płonął ogień, musi być jedno i drugie – żar i światło. Jedno nie może istnieć bez drugiego.

Zgadzamy się, że chrześcijaństwo odkryło prawdę w Chrystusie, ale czasem brak nam gorliwości i miłości. Mamy światło, ale brak nam żaru. Wokół jednak wielu jest takich, którzy mają żar: gorliwie głoszą swoje poglądy, ale brakuje im prawdy. Ani jedna, ani druga postawa nikogo nie zapali. Nie będzie z tego ognia.

Benedykt XVI w swoim umyśle geniusza dokonywał znakomitych syntez nauczania biblijnego i treści z pism Ojców Kościoła. O Duchu Świętym mówił wielokrotnie. Nazywał Go Tajemnicą i niewysłowionym Darem. Mówił, że jest Mocą, przez którą Chrystus wciąż pozostaje obecny w historii świata, i Budowniczym Kościoła na ziemi. Jest siłą jednoczącą chrześcijan i Dawcą nadprzyrodzonych darów. Mnie jednak najbardziej o drżenie przyprawiło ostrzeżenie, które pewnej środy wybrzmiało na placu Świętego Piotra. Papież Benedykt zawołał: „Duch Święty jest ogniem! Kto nie chce się poparzyć, nie powinien się do Niego zbliżać!”.

W papieskich progach

Lubi chodzić w sandałach nakładanych na bose nogi. Jego szeroki uśmiech ukazujący białe zęby przebłyskujące zza krótko przyciętej brody zna chyba każdy Włoch. Przez piętnaście lat prowadził we włoskiej telewizji RAI UNO program „Słowo na niedzielę”, w którym objaśniał treść czytań mszalnych. Był kaznodzieją Domu Papieskiego. I choć wcale tego po nim nie widać, ponoć przeżywa tremę przed każdą homilią, której ma słuchać papież. Dodajmy: już trzeci z rzędu. Jak sam mówi, całkowita odmiana jego życia nastąpiła wtedy, gdy spełniła się w jego drodze wiary zapowiedź Jana Chrzciciela o Jezusie: „On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem” (Łk 3,16).

Ojciec Raniero Cantalamessa urodził się latem 1934 roku w miejscowości Colli del Tronto w prowincji Marche. Gdy miał zaledwie dwanaście lat, niedługo po zakończeniu drugiej wojny światowej, odczuł powołanie do stanu zakonnego. W wieku dwudziestu czterech lat przyjął święcenia kapłańskie jako franciszkanin kapucyn. Uwielbiał się uczyć. Jego fascynacje naukowe zwieńczył dwoma doktoratami. Pierwszy, ten z teologii, zdobył we Fryburgu w Szwajcarii, drugi w Mediolanie, z literatury klasycznej. Pomimo tego, że „zawodowo” zajmował się Biblią i doktoryzował się z teologii, twierdzi, że dopiero po przyjęciu chrztu w Duchu Świętym słowo Boże stało się dla niego naprawdę żywe. Komisja Doktrynalna Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej w dokumencie Chrzest w Duchu Świętym wydanym w 2012 roku mówi się o tym, że jest on „przemieniającym życie doświadczeniem miłości Boga Ojca wlanej w serce przez Ducha Świętego i otrzymanej poprzez poddanie się panowaniu Jezusa Chrystusa”.

Ojciec Raniero poprosił swoich przyjaciół o modlitwę, by mógł doświadczyć tego przeżycia. Od tamtej chwili swoje życie dzieli na dwie części: przed dniem, w którym przyjął chrzest w Duchu Świętym i po tym dniu.

Komentarz na III Niedzielę Adwentu roku C

Polub stronę na Facebook