Przypowieść o synu marnotrawnym – czy jak chcą niektórzy: o miłosiernym ojcu – przez stulecia inspirowała malarzy, pisarzy, ale i zwykłych wierzących, którzy stawiali sobie pytanie o to, jaki jest Bóg. Gdy słyszymy te słowa Jezusa, chyba wszyscy mamy przed oczyma obraz Rembrandta, „Powrót syna marnotrawnego”, zawieszony w petersburskim Ermitażu. Stojąca postać ojca z narzuconym czerwonym płaszczem i klęczący przed nim syn wracający z tułaczki. Gra kolorów, czerni i czerwieni, sprawia, że cała niemal uwaga widza skupia się na błogosławiących dłoniach ojca spoczywających na barkach syna. Rembrandt malował obraz już u schyłku swych lat. Biografowie twierdzą, że artysta uwiecznił na obrazie swoje własne doświadczenia. Za młodu Rembrandt był człowiekiem butnym i silnie przekonanym o swoim geniuszu. Był ekstrawertykiem kochającym luksusy. W wieku trzydziestu lat zyskał duże bogactwo. Sukces jednak trwa krótko. W przeciągu siedmiu lat umiera trójka dzieci artysty, a także jego ukochana żona. Rembrandt pozostaje sam z dziewięciomiesięcznym synem. Łączy się na krótko z jego niańką, ale związek się rozpada. Popada w kłopoty finansowe. Jest zmuszony wyprzedać obrazy nie tylko swoje, ale także i innych autorów, którzy zdobili jego kolekcję. Wreszcie w 1658 roku traci swój dom w Amsterdamie. Od życia w luksusie i splendorze przechodzi do życia w nędzy – jak marnotrawny syn z Jezusowej przypowieści. Rembrandt więc powtórzył w swym życiu historię syna marnotrawnego – powtórzył ją nie tylko pędzlem, ale i własnym doświadczeniem. Historia ta jednak powtarza się jakoś w życiu każdego człowieka – bo jest to historia upadku i powrotu do Boga.