Życie jej nie oszczędzało. Raczej nie można powiedzieć, że w jej historii brak skomplikowanych wątków. Choćby ten: miała pięciu mężów, obecnie żyje z szóstym mężczyzną, który nie jest jej mężem. No i jeszcze przypadkowa rozmowa z Żydem, choć przecież „Żydzi i Samarytanie unikają się nawzajem”.

Tym razem ewangelista okazuje się małomówny. Nie zdradza odpowiedzi na pytanie, które każdemu czytelnikowi ciśnie się na usta. Co stało się z owymi pięcioma mężami? Trudno przypuścić, że kobieta pięciokrotną została wdową. Badania archeologów i statystyków dowodzą, że w czasach Jezusa średnia długość życia kobiet to zaledwie około czterdzieści lat. W wieku trzynastu, czternastu lat zaczynały rodzić dzieci, które przychodziły na świat często rok po roku. Bywało, że trzydziestolatka była matką kilkunastu pociech. Organizm szybko się wyniszczał, a to zwiększało umieralność. Mało prawdopodobne więc, by Samarytanka aż pięć razy owdowiała.

A może otrzymywała od poszczególnych mężów listy rozwodowe z powodu braku potomstwa? Samarytanie mieli Pięcioksiąg całkiem podobny do żydowskiej Tory. Jeśli mężczyzna znajdzie u swej żony „coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy” (Pwt 24,1). Niepłodność była odrażająca. Czyżby więc Samarytanka z tego powodu była odsyłana przez kolejnych mężów? Niemożliwe. Jeśli kobieta raz została uznana za niepłodną i oddalona, nikt inny nie chciał już brać jej za żonę.

Dlaczego więc zostawiło ją aż pięciu mężczyzn? Prawdopodobna odpowiedź nasuwa się jedna: nie potrafiła zachować wierności. Zdrada małżeńska to wystarczający, a nawet zmuszający do rozwodu, powód. Jeśli więc przyjąć, iż Samarytanka była niewierna kolejnym mężom, staje się jasne, że jej świat aż pięciokrotnie zawalił się.

Jest jednak w jej postawie coś fascynującego. Coś naprawdę pięknego. To nadzieja. Za każdym próbowała się pozbierać. Za każdym razem stawała na nogi. Wierzyła, że teraz się uda. Wciąż o własnych siłach próbowała układać sobie życie. Łączyła się z kolejnymi mężczyznami. Ostatni był już na tyle ostrożny, że nie dopuścił do ślubu. To już szósta próba budowania wszystkiego na nowo. Budowania ludzkimi siłami. I właśnie w tym momencie pojawia się Jezus. Pojawia się, by powiedzieć: „Potrzebujesz wody życia. Człowiek o własnych siłach nie potrafi pokonać swego grzechu i poskładać swego losu, który czasem wali się jak domek z kart. Może to uczynić Duch Święty. To On jest wodą życia, która zmywa grzech i daje orzeźwienie. Kto Go otrzyma, nie będzie pragnął na wieki. Stanie się On źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”.

Reakcja utrudzonej noszeniem wody Samarytanki jest zaskakująco prosta: „Kobieta zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła tam ludziom: Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam. Czyż On nie jest Mesjaszem?”. Po raz kolejny zamierza zacząć wszystko od nowa, z tą różnicą, że opiera się już nie na własnych siłach, lecz na obietnicy otrzymania Ducha Świętego. Zaczyna po raz siódmy. A siódemka w Biblii wskazuje na Boga.

Ciężarem kobiety przy studni jest grzech niewierności. Symbolem tego ciężaru, którego chętnie by się pozbyła, jest dzban: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”. To właśnie dzban, który jej ciąży i który musi nosić każdego dnia, utrudnia jej życie. Dzban w interpretacji egzystencjalnej staje się symbolem grzechu i słabości, staje się znakiem tego, co czyni życie ciężkim. Dzban jest ciężarem winy. Spotkanie z Jezusem sprawia, że można zostawić dzban u Jego stóp i zacząć głosić dobrą nowinę. Na nowo zacząć wierzyć, że życie wolne od grzechu jest możliwe. Zyskać nadzieję na nowy początek. Gwarantem powodzenia jest nie własny wysiłek, ale obietnica wody żywej – Ducha Świętego. To On uczy sztuki zaczynania od nowa.