On, który własnego Syna nie oszczędził,
ale Go za nas wszystkich wydał,
jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować?
(Rz 8,32)
Kiedy Tercjusz sięgnął po pióro, by pod dyktando Pawła napisać list do chrześcijan mieszkających w Rzymie, apostoł narodów nie znał jeszcze tamtejszej gminy. List powstawał prawdopodobnie pod koniec lat pięćdziesiątych I wieku po Chr., a Paweł dotarł do Rzymu kilka lat później. Apostoł pisze więc do osób, których nie zna, stąd zrozumiałe, że waży słowa i pragnie przekazać to, co uniwersalne i najistotniejsze. Wśród tych prawd jest właśnie ta: Bóg wydał własnego Syna, aby mnie uratować!
W tym stwierdzeniu pobrzmiewa echo historii Abrahama. Sara urodziła mu Izaaka, którego poddany przez Boga próbie ojciec miał złożyć w ofierze na górze Moria. W powszechnej interpretacji Izaak został cudownie ocalony, jednak w tradycji rabinackiej pojawiła się wątpliwość, czy aby Abraham na pewno powstrzymał się od zabicia syna. A wszystko z powodu jednego zdania, które Bóg rzekł do patriarchy: „Przysięgam na siebie, wyrocznia Pana, że ponieważ uczyniłeś to, a nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza” (Rdz 22,16ľ17). Forma dokonana czasownika „nie oszczędziłeś” skłoniła wielu rabinów do konkluzji, że Izaak został zabity przez ojca, a Bóg wskrzesił go z martwych. Na początku XII wieku. w poemacie zatytułowanym Akeda Efraim z Bonn pisał o uśmierconym pod nożem ojca Izaaku: „I spadła na niego rosa zmartwychwstania i ożył”[1]. Góra Moria miała być więc nie tylko świadkiem ofiary z Izaaka, ale także świadkiem cudu wskrzeszenia.
Czy historia ta nie powtórzyła się niemal dwadzieścia wieków później? Chrystus jak Izaak ponieść miał ofiarę z życia. Izaak wędrował z Abrahamem trzy dni na górę Moria, Chrystus trzy dni przebywać miał w grobie. Izaak został uratowany dzięki Bożej interwencji, podobnie jak Chrystus został ocalony przez wskrzeszenie Go z martwych. Z Izaaka narodził się lud dawnego przymierza, od Chrystusa zaś bierze początek Kościół – lud nowego przymierza.
W angielskim miasteczku rozegrał się dramat, o którym opowiada krótki film zatytułowany Most nadziei. Dróżnik, którego zadaniem było opuszczać most, gdy nad rzeką przejeżdżać miał pociąg, był zawsze zadowolony ze swojej pracy. Pewnego razu postanowił zabrać do operatorni swojego jedenastoletniego syna, aby pokazać chłopcu, na czym polega jego zawód. Gdy nadjeżdżał pociąg, za pomocą odpowiednich urządzeń dróżnik opuszczał most; gdy natomiast rzeką przepływały statki transportowe, podnosił go. Chłopiec przypatrywał się przez pewien czas pracy ojca, później natomiast postanowił udać się nad rzekę na krótki spacer. Mężczyzna został sam w operatorni. Otrzymał właśnie sygnał, że za chwilę nadjedzie pociąg, gdy pomyślał o swym synu. Postanowił, że jak tylko pojazd znajdzie się na drugim brzegu, pójdzie sprawdzić, co dzieje się z chłopcem. Gdy zaczął opuszczać most, w pewnej chwili usłyszał przeraźliwy krzyk. Stało się jasne, że chłopiec kierowany ciekawością poszedł bawić się przy urządzeniach dźwigających most i zapewne wpadł pomiędzy tryby ogromnej maszynerii. Dróżnik miał do wyboru w jednej chwili – albo życie swego chłopca, albo życie ludzi w nadjeżdżającym pociągu. Na każdą inną decyzję było już za późno. Jego wybór był dramatyczny. Chłopiec zginął, aby ludzie jadący pociągiem – zupełnie nieświadomi całej sytuacji – mogli swobodnie przedostać się na drugi brzeg.
A Bóg? Bóg własnego Syna nie oszczędził, ale wydał Go za mnie, abym w Chrystusie otrzymał przebaczenie wszystkich grzechów. W tym przejawia się Jego szaleńcza wręcz miłość do mnie. Nie mogę zrobić nic, by Bóg kochał mnie bardziej, gdyż kocha najbardziej. Nie mogę zrobić nic, by Bóg kochał mnie mniej, gdyż z natury swojej Bóg jest miłością i nie potrafi istnieć inaczej, jak kochając! Bóg kocha człowieka całą swoją istotą, kocha zupełnie bezwarunkowo i całkowicie darmowo. Aż do oddania własnego Syna.
[1]P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2005, s. 133.