Nie ma piekła
Dla tych, którzy wierzą
Że jest piekło
Ale jest dla tych
Którzy myślą, że go nie ma
Czesław Miłosz
Trzy scenariusze
Gdy myślę o sądzie Bożym, przyłapuję się na tym, że uciekam się do prostego schematu. „Czy kochasz Mnie?” – zapyta Jezus. Gdy odpowiem pozytywnie, usłyszę: „Niebo stoi przed tobą otworem”. Gdy odpowiem negatywnie, Jezus zapyta: „A pozwolisz, abym Ja kochał ciebie?” Pozytywna odpowiedź również otwiera drogę do nieba. Najgorzej przedstawia się scenariusz trzeci, w którym obydwie odpowiedzi brzmią „nie”. Wówczas człowiek własną decyzją skazuje się na wieczne oddalenie od Boga.
Obawiam się jednak, że takie wyobrażenie sądu może okazać się zbyt dużym uproszczeniem. Choć przyznaję, że bardzo pociąga mnie myśl, iż sąd Boży to raczej przepiękne spotkanie z Miłosiernym niż dies irae. Czy – z teologicznego punktu widzenia – jest ona uzasadniona?
Trudne słowo: apokatastaza
Wielu ludzi uważających się za chrześcijan nurtuje problem pogodzenia wszechogarniającej miłości Boga i Jego miłosierdzia z istnieniem piekła. Stąd rodzą się pytania, które w książce ABC teologii dogmatycznej zwerbalizował wrocławski teolog Roman Rogowski: „Jak można pogodzić istnienie piekła z nauką o miłosierdziu Bożym? Czy piekło nie jest zaprzeczeniem prawdy, że Bóg w Chrystusie zbawił wszystkich ludzi? Czy stworzenie istot, których losem ma być piekło, nie jest zaprzeczeniem celowości ich stworzenia?”
Już w III wieku Orygenes, zmagając się z tymi pytaniami, zdawał się zakładać możliwość pokuty i nawrócenia po śmierci. Kościół jednak nie poszedł za sugestiami aleksandryjskiego uczonego, gdyż w tej perspektywie doczesne życie pozbawione zostałoby charakteru definitywnego, a także straciłaby na wartości ofiara Chrystusa. Zwolennikami apokatastazy byli między innymi Maksym Wyznawca, Grzegorz z Nazjanzu, Diodor z Tarsu czy Ewagriusz z Pontu. Pomysł, iż ostatecznie Bóg w swej miłości zbawi wszystkich ludzi (a nawet szatana) znany był już w starożytności pod nazwą apokatastazy radykalnej. Pogląd ten został najprawdopodobniej potępiony już w 553 roku na Soborze Konstantynopolitańskim II. Nie została jednak odrzucona przez Kościół apokatastaza w formie umiarkowanej, czyli pogląd dopuszczający możliwość zbawienia wszystkich ludzi. Innymi słowy, Urząd Nauczycielki Kościoła odrzucił tezę, która głosi, że z całą pewnością wszyscy ludzie będą zbawieni, natomiast dopuszcza myśl, iż być może wszyscy będą zbawieni, a piekło będzie puste.
Taki sposób myślenia zdaje się dopuszczać Jan Paweł II, który w książce Przekroczyć próg nadziei pisał: „Potępienie wieczne jest z pewnością zapowiedziane w Ewangelii. O ile jest ono jednak realizowane w życiu pozagrobowym? To ostatecznie wielka tajemnica. Nie da się jednak zapomnieć, że Bóg ‘pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy’”. Chrześcijanin może więc mieć nadzieję, że wszyscy ludzie będą zbawieni, aby w całej pełni zatriumfowało Boże miłosierdzie.
Nadzieja ta staje się jeszcze bardziej wyraźna, gdy uświadamiamy sobie fakt, że Sędzia jest jednocześnie Zbawicielem. Właśnie dlatego średniowieczny autor Obłoku niewiedzy pisał: „Wierzę prawdziwie, że dzień sądu będzie cudownym dniem, kiedy wyraźnie zobaczy się Boga, a także Jego dary. W dzień ten niektórzy z teraz wzgardzanych i uważanych za nic, ponieważ są zwykłymi grzesznikami – a może nawet tacy, co grzeszą okropnie – najbardziej słusznie zasiądą na świętym Jego widoku”.
A co z podstawowym wyborem i decyzją ostateczną?
Nie można jednak odrzucać możliwości piekła i wiecznego potępienia. We współczesnej teologii coraz bardziej uwiarygadniają się dwie powiązane ze sobą hipotezy: hipoteza wyboru podstawowego oraz hipoteza ostatecznej decyzji. Pierwsza z nich, określana łacińskim terminem optio fundamentalis, głosi, iż każdy człowiek przez wybory moralne dokonywane w ciągu całego życia wytwarza w sobie podstawowe nastawienie ku dobru lub ku złu. Jeśli ktoś zasadniczo stara się wybierać dobro i unikać grzechu, to nawet gdy czasem upada, jego sumienie wciąż pozostaje ukierunkowane ku dobru. Jeśli natomiast ktoś zupełnie świadomie, z premedytacją i dobrowolnie wciąż wybiera zło, jego sumienie ukierunkowane jest ku złu.
Spotkanie z Bogiem w chwili śmierci to nic innego jak spotkanie z ostatecznym i absolutnym Dobrem. Jeśli ktoś wybierał w życiu dobro, także w chwili śmierci wybierze Boga, który jest Dobrem. Jeśli ktoś wybierał zło, w momencie odejścia z tego świata może odrzucić Boga, gdyż jego podstawowym wyborem jest zło. Ktoś taki sam skazywałby się na wieczne potępienie. W tym sensie piekło nie byłoby odrzuceniem człowieka przez Boga, ale ludzką decyzją odrzucenia Boga. To nie Bóg okazałby się bezlitosny, ale człowiek sam wykluczyłby się ze sfery oddziaływania boskiej miłości.
Hipoteza ta jest do utrzymania tylko wtedy, gdy prawdziwa byłaby teoria ostatecznego wyboru, według której to nie tyle Bóg rozsądza o wieczności człowieka, ale sam człowiek decyduje, czy chce spędzić wieczność z Bogiem czy raczej bez Niego. Edward Torończak, warszawski moralista, twierdzi, że nauczanie Kościoła potwierdziło prawdę o tym, że każdy świadomy i dobrowolny grzech w materii ciężkiej powoduje zmianę opcji fundamentalnej, która w rzeczywistości prowadzi do odwrócenia się człowieka od Boga, a ostatecznie do zerwania tej życiodajnej relacji. To jedynie potwierdza prawdę, że człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za swoje postępowanie moralne, ale także za swoje wieczne przeznaczenie. Zaznaczyć trzeba jednak, że zarówno idea opcji fundamentalnej, jak i hipoteza ostatecznej decyzji wciąż podlegają badaniom teologów.
Czyściec w chwili śmierci?
Ewangelie synoptyczne zawierają kilka fragmentów, w których bibliści dopatrują się aluzji do rozwiniętej później nauki o czyśćcu. Gdy Jezus mówi o grzechu przeciw Duchowi Świętemu, zapewnia, że temu, kto go popełnia, „nie będzie odpuszczone w tym wieku ani w przyszłym” (Mt 12,32). Można stąd wysnuć wniosek, że istnieje możliwość otrzymania odpuszczenia grzechów w życiu przyszłym, czyli po śmierci.
W innym miejscu Nauczyciel z Nazaretu zachęca, by pogodzić się ze swym przeciwnikiem „w drodze”, zanim ten wyda winowajcę sędziemu (Mt 5,25-26). Kontekst tej wypowiedzi Kazania na Górze jasno wskazuje, że nie chodzi o ziemskiego sędziego. Pojawiają się też trudne w interpretacji słowa Jezusa: „Bo każdy ogniem będzie posolony. Dobra jest sól; lecz jeśli sól smak swój utraci, czymże ją przyprawicie? Miejcie sól w sobie i zachowujcie pokój między sobą!” (Mk 9,49-50). Wielu badaczy komentuje je w następujący sposób: jeśli uczeń Jezusa nie będzie postępował zgodnie z Jego wolą, jak można go ocalić? Tylko przez eschatologiczny (pośmiertny) ogień.
Do pojawienia się myśli o czyśćcu przyczynił się także Jan ewangelista. Apostoł był najmłodszym spośród uczniów Jezusa. Co więcej, jako jedyny z nich zmarł śmiercią naturalną. Jego długie życie zaowocowało głęboką refleksją nad życiem i działalnością Jezusa. Jan głosił Ewangelię i modlił się, rozmyślał nad nauczaniem swego Mistrza i medytował nad znaczeniem Jego śmierci. Ktokolwiek sięga po Janowe wizje opisane na kartach ostatniej księgi Nowego Testamentu, ten szybko zauważy, że przed Bogiem nie może się ostać nic nieczystego. Zbawieni oddający cześć Bogu „opłukali swe szaty i w Krwi Baranka je wybielili” (Ap 7,14). Każdy grzech musi zniknąć przed Jego obliczem. Ostoi się przed Nim tylko to, co święte, czyste i nieskalane. A skoro tak – oznacza to, że ludzie, którzy odchodzą z tego świata w stanie grzechu powszedniego, muszą zostać oczyszczeni, zanim staną przed Bogiem. Najmniejsze przewinienie musi zostać wymazane. Każdy brud grzechu – wybielony. Na to wskazuje logika. Właśnie ów moment oczyszczenia nazywany jest czyśćcem. Wielu teologów skłania się ku tezie (choć to znowu tylko hipoteza), że dokonuje się ono w chwili śmierci. Ich zdaniem jest to chwila, w której Bóg „wypala” wszelkie zło, aby umierający mógł stanąć przed Nim oczyszczony. Tradycyjne czasowe rozumienie czyśćca zostaje tu zastąpione różną intensywnością oczyszczenia.
A co na to św. Paweł? W Pierwszym Liście do Koryntian można znaleźć pewne podstawy nauki o stanie pośrednim pomiędzy niebem a potępieniem: „Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. I tak jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drzewa, z trawy lub ze słomy, tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień [Pański]; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest. Ten, którego dzieło wzniesione na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak jakby przez ogień” (1Kor 3, 11-15). Zachęcając Koryntian, by budowali życie wiary na mocnym fundamencie, Paweł wymienia sześć materiałów budowlanych, które poddane zostaną próbie ognia: złoto, srebro, drogie kamienie, drewno, trawę i słomę. Łatwo się zorientować, że trzy pierwsze są odporne na działanie ognia, podczas gdy trzy następne łatwo się palą. Wielu egzegetów sądzi, że jest to aluzja do czyśćca jako procesu oczyszczenia przed osiągnięciem pełnego zjednoczenia z Bogiem. Przemawiać ma za tym metafora ognia. Nie można jednak tego fragmentu uznać za formalny dowód na istnienie czyśćca, lecz jedynie za argument przemawiający za tą ideą.
Przytoczone powyżej fragmenty biblijne dały Kościołowi podstawę do rozwinięcia nauki o stanie czyśćca. Katechizm stwierdza jasno: „Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są jeszcze całkowicie oczyszczeni, chociaż są już pewni swego wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba” (KKK 1030). A jeśli o Katechizmie mowa, pamiętać należy, że są tylko trzy rzeczy ostateczne: śmierć, sąd Boży, niebo albo piekło. Czyściec to „przedsionek” nieba i trafiają do niego ci, którzy z całą pewnością będą zbawieni.
Miłosierdzie dla Onezyfora
Wielu biblistów jest przekonanych, że fragment listu Pawła do Tymoteusza, którego to ustanowił biskupem w Efezie, zawiera modlitwę o miłosierdzie dla zmarłego: „Niech Pan użyczy miłosierdzia domowi Onezyfora za to, że często mnie krzepił i łańcucha mego się nie zawstydził, lecz skoro się znalazł w Rzymie, gorliwie mnie poszukał i odnalazł. Niechaj mu Pan da w owym dniu znaleźć miłosierdzie u Pana” (2 Tm 1,16-18a).
Onezyfor był przyjacielem Pawła. Według tradycji apokryficznej pochodził z Ikonium. Towarzyszył Apostołowi w trudnych chwilach uwięzienia w Rzymie – był dla niego wsparciem podczas oczekiwania na wyrok. W końcowym pozdrowieniu listu znajdują się słowa: „Pozdrów Pryskę i Akwillę oraz dom Onezyfora” (2 Tm 4,19). Apostoł narodów nie wspomina samego Onezyfora, ale jego dom. Wzmianka ta zdaje się sugerować, że w chwili, gdy pisze te słowa, jego przyjaciel już nie żyje. Paweł więc prosi Pana o miłosierdzie dla niego w dniu sądu. Oznacza to możliwość wstawiennictwa za zmarłymi, a pośrednio dowodzi praktyki modlitwy za zmarłych już u początku istnienia Kościoła.
Zbawienie zastępcze?
Ponieważ w kwestii sądu ostatecznego i roli, jaką odegra w nim Boże miłosierdzie, wciąż pozostaje więcej pytań niż odpowiedzi, warto sięgnąć po jeszcze jedną z hipotez opracowanych przez teologów. Nosi ona miano zbawienia zastępczego. Skoro istnieje zastępcze odkupienie (łac. redemptio vicaria), czemu nie dopuścić myśli o takim zbawieniu (łac. salus vicaria)? W ogromnym uproszczeniu hipotezę tę sformułować można w następujących słowach: możliwe, że Bóg obdarzy zbawieniem tych, którzy żyją pogrążeni w grzechu z dala od Niego nie z powodu ich wiary, ale ze względu na miłość, którą otaczają ich najbliżsi. Myśl taka zrodziła się z egzystencjalnych pytań i biblijnych podpowiedzi. Czy kochająca mama może być szczęśliwa, gdy w niebie nie będzie jej dzieci? Czy wierna żona naprawdę będzie się w pełni cieszyć zbawieniem, gdy na wieki rozłączy się z niewierzącym mężem? Czy możemy liczyć na to, że Bóg uczyni wszystko, abyśmy zabrali do nieba tych, których kochamy?
Bez pogłębionej analizy przytoczmy tylko kilka biblijnych miejsc, które dały podwaliny hipotezie zbawienia zastępczego. Jezus odpuścił grzechy człowiekowi sparaliżowanemu, jeszcze zanim go uzdrowił, że względu na wiarę jego przyjaciół (Mk 2,5). Może sam paralityk takiej wiary nie miał? Paweł apostoł przekonuje: „Niewierzący mąż uświęca się bowiem dzięki żonie i uświęca się niewierząca żona dzięki mężowi” (1Kor 7,14). I dodaje: „Gdy cierpi jedna część ciała, cierpią pozostałe części, a gdy jedna część odbiera chwałę, cieszą się wszystkie części” (1Kor 12,26). Ten sam Paweł przekonuje przestraszonego strażnika więzienia: „Uwierz w Pana Jezusa (…), a zbawisz się ty i twoja rodzina” (Dz 16,31).
Idea zbawienia zastępczego nie jest zresztą całkiem nowa. Podwaliny dał jej poeta i mistyk żyjący na przełomie X i XI stulecia, św. Symeon Nowy Teolog. W jednej ze swych mów pisał: „Znałem człowieka, który tak bardzo pragnął zbawienia swych braci, że często we łzach serdecznych prosił Boga, żeby albo bracia ci zbawieni byli razem z nim, albo by on był potępiony razem z nimi. Był on bowiem złączony z nimi w Duchu Świętym taką więzią miłości, że nie chciałby nawet wejść do królestwa niebieskiego, jeśli miałby być przez to od nich odłączony” (Oratio 21). Niczym echo pobrzmiewa ty wyznanie Szawła z Tarsu: „Wolałbym być sam odłączony od Chrystusa dla moich braci, którzy z pochodzenia są moimi rodakami” (Rz 9,3).
Jeśli zbawienie zastępcze jest możliwe, to hipoteza ta otwiera całkiem pocieszającą perspektywę. Dlaczego? Bo jeśli miłość jednego człowieka do drugiego może wyjednać mu zbawienie, to cóż dopiero wszechogarniające miłosierdzie Boga, nieskończenie większe niż każdy ludzki akt miłości. A przecież On „pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1Tm 2,4).