XIII Niedziela w ciągu roku B

Klasztor kontemplacyjny, Aberdeen (fot. M. Rosik)

Nieaktualna fotografia

Zdjęcie do artykułu zatytułowanego „Jak przeżywać własną chorobę” wyszło całkiem dobrze. Oczywiście, jeśli w ogóle można tak określić fotografię leżącego na łóżku, praktycznie umierającego kapłana, oplecionego sondami czy kroplówkami. Najbardziej przemawiał wyraz jego twarzy – twarzy smutnej, zamyślonej, jakby pogodzonej z losem. Napis pod znajdującym się na piątej stronie czasopisma Revista Notre Dame głosił: „Chory musi nauczyć się żyć ze swoją chorobą, przyzwyczaić się do ukrytych aluzji i niedyskretnych pytań, a także do przyjaciół, którzy już nie patrzą na niego tak samo, jak wcześniej”.

Ojciec Emilien Tardif z pochodzenia był Kanadyjczykiem. Urodził się w Quebec. Był dziewiątym z czternaściorga rodzeństwa. Artykuł o potrzebie godnego przeżywania cierpienia powstawał w 1973 roku. Właśnie wtedy przy szpitalnym łożu pojawił się redaktor pisma z aparatem w dłoni. Ojciec Emilien był wówczas prowincjałem Zgromadzenia Misjonarzy Serca Jezusa w Republice Dominikany. Diagnoza była jednoznaczna: ostra gruźlica. W tamtych czasach znaczyło to: śmiertelna. Wychodząc ze szpitalnej sali redaktor natrafił na grupę pięciu osób, które postanowiły odwiedzić chorego misjonarza i modlić się o uzdrowienie. Kapłan zgodził się na modlitwę raczej ze względu na dobre wychowanie niż z wewnętrznego przekonania. Czuł się bardzo śmiesznie, gdy nagle pięć osób otoczyło łóżko, położyło na niego ręce, a jedna z nich przypomniała skierowane do Jezusa słowa Jaira o swej córce: „Przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała” (Mk 5,23).

Wystarczyły trzy dni, by zdrowie fizyczne powróciło całkowicie. Lekarze nie dawali jednak za wygraną. Za wszelką cenę chcieli znaleźć chorobę, która zniknęła. Bez skutku. W końcu orzekli: „To, co się stało, urąga wszelkim teoriom medycznym. Nie ma o tym w żadnym podręczniku”. I nie trzeba dodawać, że gdy ojciec Tardif patrzył na słynną fotografię w ósmym numerze Revista Notre Dame, uśmiechał się tylko i mówił: „To zdjęcie było nieaktualne już w dniu, w którym je opublikowano”.

Powiedz tylko słowo

Tuż przed przyjęciem Komunii świętej modlimy się: „Panie, powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. To prawda, że w języku łacińskim pojawia się w tym miejscu fraza et sanabitur anima mea, jednak anima w dawnym języku Kościoła oznacza często całego człowieka, nie tylko jego duszę. Gdy setnik prosił Jezusa o interwencję, miał na myśli nie tylko i nie przede wszystkim duszę swego chorego sługi, lecz prosił o fizyczne uzdrowienie. Nie popełnia więc żadnego błędu ten, kto wypowiadając modlitwę przed Komunią świętą spodziewa się nie tylko podniesienia duchowego, ale także uzdrowienia ciała.

Kobieta od dwunastu lat cierpiąca na krwotok pielęgnowała w swoim sercu jedno marzenie: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa” (Mk 5,28). I w pewnym momencie marzenie się spełniło! Nagle Jezus, zmierzający do domu dopiero co zmarłej dwunastoletniej dziewczynki, pojawił się przed chorą! Udało jej się przedrzeć przez tłum i dotknąć Jego płaszcza. Uzdrowienie było natychmiastowe i całkowite. W chwilę później Jezus ujął za rękę zmarłą córkę Jaira, a wtedy życie wróciło do martwego ciała.

W każdej Komunii świętej dotykamy nie tylko płaszcza Jezusa, ale Jego samego. W każdej Komunii świętej Jezus ujmuje naszą dłoń, by przywracać nam duchowe siły. Bo Eucharystia przynosi uzdrowienie duszy i ciała.

Bliźniaczki

Pewien egzorcysta przytacza dialog, jaki miał prowadzić ze złym duchem. Na kolejne pytania, czy można go wypędzić postem, wyrzeczeniem napojów, czuwaniem, padała zawsze jedna odpowiedź: Nie! „Czym więc?” – zaklinał ducha egzorcysta. „Pokorą. Bo racją mojego istnienia jest pycha…” – padła odpowiedź [i choć to akurat prawda, nie należy zbytnio przejmować się tym, co złe duchy mówią podczas egzorcyzmów].

Było ich dwoje. On i ona. Jakby czekali na przybycie Jezusa. Łódź cumuje na brzegu jeziora i natychmiast otacza Go tłum. Wszyscy czegoś chcą, mówią jeden przez drugiego. I nagle w tym tłumie pojawia się on – Jair, jeden z przełożonych synagogi. Pada Chrystusowi do nóg. A przecież przełożeni synagog nie padali do nóg Jezusowi. Jair, na oczach tłumu, prosi za swoją umierającą córką. I Chrystus się nie waha: „Nie bój się, tylko wierz” (Mk 5,36). A chwilę wcześniej ona – kobieta jednego marzenia: „Obym się choć jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Drżącymi dłońmi dotyka Jego szat i dwunastoletnia choroba ustępuje w jednej sekundzie. A potem z pokorą przyznaje, że ośmieliła się mieć marzenie.

Wiara i pokora przyprowadziły Jaira do Jezusa. Marzenie i pokora doprowadziły do uzdrowienia upływu krwi. Jair odsunął na bok rację sprawowanego urzędu, pozycję, władzę, dostojeństwo. Padł na kolana przed Tym, który mógł sprawić cud. Kobieta cierpiąca na krwotok wydała cały swój majątek na lekarzy. Potem pozostały jej już tylko marzenia. Z wiarą i pokorą dotyka szat Jezusa. Bo wiara i pokora  są jak dwie bliźniacze siostry. Nieustraszone. Przed nimi pierzchają złe duchy, ustępują choroby, a śmierć zamienia się w sen.

Nie dłużej niż sen

Opowiadania o wskrzeszeniach mają swoich pobratymców na kartach literatury, która wyszła spod pióra różnych pisarzy antycznych. Nie znajdujemy tam co prawda wielu relacji o zmarłych, którzy ożywają (a jeszcze mniej pokrewnych tym, które ujrzały światło dzienne w publikacji Życia po życiu Raymonda Moody’ego), jednak te, które się zachowały, są dość dramatyczne w swej wymowie.

Na przykład niejaki Filostrates w Vita Apolonii, dziele poświęconym cudotwórcy z Tiany, opowiada: „Wydawało się, że pewna dziewczyna zmarła w czasie ślubu. A pan młody, idąc za marami, narzekał – co jest zrozumiałe – z powodu niedokończonego ślubu. I nawet cały Rzym razem z nim lamentował, ponieważ dziewczyna pochodziła z rodziny konsularnej. Apoloniusz, widząc nieszczęście, powiedział: „Postawcie mary, ponieważ ja chcę powstrzymać łzy, które wylewacie nad młodą panią”. Zaraz też zapytał o jej imię. Otaczający orszak sądził, że wygłosi on przemówienie, jakie zwykło się wygłaszać dla pobudzenia lamentujących. Ale on nic takiego nie uczynił, lecz tylko dotknął jej, wypowiedział coś tajemniczego nad nią i obudził dziewczynę z domniemanej śmierci”. Pomijając zrozumiałą u mężczyzn z zespołem Aspergera troskę, która kazała nowozaślubionemu bardziej martwić się niedokończoną ceremonią niż śmiercią żony, pozostaje faktem, że już Filostrates widział wyraźny związek pomiędzy śmiercią a snem jako jej symbolem.

Ta sama symbolika pojawia się w opowiadaniu o wskrzeszeniu córki Jara. Jezus wyjaśnia zebranym: „Dziecko nie umarło, tylko śpi” (Mk 5,39). Sen w antycznych kulturach był symbolem śmierci. Dokonując wskrzeszeń, Jezus zapowiada zmartwychwstanie. Oto śmierć zostanie pokonana i nie będzie trwać dłużej niż sen. Tak jak nie trwał długo „sen” Jezusa, o którym opowiada starożytna homilia na Wielką Sobotę: „Co się stało? Wielka cisza spowiła ziemię; wielka na niej cisza i pustka. Cisza wielka, bo Król zasnął. Ziemia się przelękła i zamilkła, bo Bóg zasnął w ludzkim ciele, a wzbudził tych, którzy spali od wieków. Bóg umarł w ciele, a poruszył Otchłań”.

Polub stronę na Facebook