Miłość niech będzie bez obłudy!
Miejcie wstręt do złego, podążajcie za dobrem!
W miłości braterskiej nawzajem bądźcie życzliwi!
W okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzajcie!
(Rz 12,9–10)
W dużym amerykańskim mieście pewna protestancka parafia czekała na przybycie nowego pastora. Nabożeństwo było przygotowane perfekcyjnie. Rada parafialna czekała z naręczami kwiatów, a jej przedstawiciel powtarzał wyuczone słowa powitania. Parafia liczyła dziesięć tysięcy członków. Kościół wypełniony był po brzegi. Na pół godziny przed rozpoczęciem nabożeństwa ławki były prawie wypełnione, a wiernych wciąż przybywało. Wchodzący do zboru parafianie mijali w drzwiach mężczyznę, który prosił o jałmużnę. Pozdrawiał wszystkich życzliwie, ale nikt nie dał mu żadnego datku. Jedynie trzy osoby pozdrowiły go stereotypowym „hello”. Nie najlepiej ubrany mężczyzna wszedł do kościoła i usiadł w jednej z pierwszych ławek, jednak porządkowi poprosili go, by przesiadł się bliżej wyjścia. Gdy nadeszła pora powitania nowego pastora, to właśnie on wstał, podszedł do ołtarza i odczytał słowa Chrystusa: „Byłem głodny, a nie daliście mi jeść. Byłem spragniony, a nie daliście mi pić. Byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie”. W kościele zapanowała absolutna cisza…
Tak ponoć wyglądać miało pierwsze nabożeństwo prowadzone przez pastora Jeremiaha Steepeka w San Jose w Kalifornii. W ten właśnie prowokacyjny sposób duchowny chciał przypomnieć swoim nowym parafianom o miłości, która winna być bez obłudy.
W zawołaniu „miłość niech będzie bez obłudy” (Rz 12,9) użyte przez Pawła słowo wskazujące na szczerość („bez obłudy”), zasadza się na tym samym rdzeniu co termin „hipokryta”. Ten ostatni rzeczownik z starożytnej grece zmieniał znaczenia. Wskazywał najpierw na osobę opowiadającą często zmyślone historie, następnie tłumacza, jasnowidza, recytatora i wreszcie aktora. W antycznych teatrach aktorzy kryli swe twarze za maskami. Właśnie dlatego hipokryta to ktoś, kto udaje i ukrywa prawdziwe intencje działania.
Wspomniany już wcześniej arcybiskup Nowego Jorku Fulton Sheen twierdził, że kochać można na cztery sposoby: miłością utylitarną, romantyczną, demokratyczną i Bożą. Miłość utylitarna to miłość ze względu na korzyść, jaką przynieść może druga osoba. Nie jest to oczywiście najszlachetniejszy ze sposobów kochania. Miłość romantyczna koncentruje się na przyjemności, którą przynosi kochającemu obiekt jego miłości. Kiedy przyjemne doznania znikają, taka miłość po prostu gaśnie. Miłość demokratyczna opiera się o zasadę równości wszystkich osób, niezależnie od koloru skóry, rasy, narodowości czy wyznania.
Najbardziej szlachetna i poszukiwana jest natomiast miłość Boża. Kochać drugiego taką miłością oznacza odkryć w nim obraz Stwórcy i podobieństwo do Niego. Innymi słowy – odkryć w nim Boże dziecięctwo. Zdaje się czasem słyszeć opinie osób niewierzących, które głoszą, że wszyscy ludzie są braćmi i siostrami. Czy jednak można mówić o ludzkim braterstwie bez Bożego ojcostwa? Czyżby ludzie byli sierotami? Nie sposób nazywać ludzi braćmi, negując Boże ojcostwo. A skoro Bóg jest Ojcem całej ludzkości, to miłość okazywana w ludzkiej rodzinie nie może przywdziewać masek. Maska zasłania. Czasem chroni przed ciosami. Osoba kochająca miłością bez obłudy jest pozbawiona maski. Jest odsłonięta. To prawda, naraża się przez to na zranienia. Ale czy Jezus nie jest wcieleniem Miłości Zranionej?