Papież o swym nawróceniu
Papież Franciszek podczas konferencji prasowej 28 lipca 2012 roku na pytanie jednego z dziennikarzy o Ruch Odnowy w Duchu Świętym odpowiedział: „Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie mogłem na nich patrzeć. Kiedyś powiedziałem o nich takie zdanie: Oni mylą celebrację liturgiczną ze szkołą samby! Tak powiedziałem. Później się nawróciłem, poznałem ich lepiej. A teraz uważam, że ruch ten czyni wiele dobrego dla Kościoła w ogóle. W Buenos Aires odprawiałem dla nich wszystkich Mszę świętą w katedrze. Zawsze im sprzyjałem, odkąd się nawróciłem, odkąd dostrzegłem czynione przez nich dobro”.
Dlaczego Franciszek mógł „nawrócić się” na Odnowę? W Argentynie wszystko zaczęło się w 1952 roku. Niejaki Tommy Hicks, charyzmatyk z Florydy, modlił się w swoim domu i ujrzał w wizji mapę Ameryki Południowej. Na mapie widać było pole z dojrzałym zbożem gotowym do żniwa. Hicks widział, jak kłosy zamieniają się w postacie mężczyzn i kobiet. Po pewnym czasie wyciągnęli ręce do niebios i zawołali: „Przyjedź i pomóż nam!”. Tommy nie powiedział nikomu o tym widzeniu. Miesiąc później na spotkaniu modlitewnym pewna kobieta wskazała na niego palcem i powtórzyła co do joty całe przesłanie, prosząc, by poddał się Bożemu prowadzeniu. Stało się jasne, że powinien lecieć do Argentyny. Gdy wsiadł do samolotu, w jego umyśle pojawiło się słowo „Peron”. Nie wiedział, co ono oznacza. Zapytał stewardessę. Odpowiedziała, że to prezydent Argentyny. Amerykanin zrozumiał, że powinien z nim porozmawiać. Wszyscy mu odradzali. Minister Spraw Religii odpowiedział: „Prezydent pana nie przyjmie”. Ale właśnie wtedy do biura wszedł sekretarz ministra. Miał siną nogę i kulał. Hicks rzekł: „Proszę pozwolić, że się pomodlę”. Noga natychmiast została uzdrowiona. Sekretarz zaprowadził gościa do Perona. Prezydent udostępnił stadiony na spotkania ewangelizacyjne. Hicks uzyskał także darmowy dostęp do radia i telewizji. Tak rozpoczęło się w Argentynie przebudzenie, z którego narodziła się tamtejsza Odnowa w Duchu Świętym.
Jak widać, Jezusowa modlitwa okazała się niezwykle skuteczna! Mówił o niej apostołom: „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby był z wami na zawsze – Ducha Prawdy” (J 14,16).
Z natchnienia Ducha
Dom Pokoju to nazwa sierocińca prowadzonego na Górze Oliwnej w Jerozolimie przez polskie siostry elżbietanki. Drugi dom o tej samej nazwie wystawiono w Betlejem. Kiedy w 1967 roku doszło do tzw. wojny sześciodniowej, wiele dzieci palestyńskich zostało osieroconych, inne żyły w warunkach skrajnej nędzy. Gromadziły się na wąskich, ciemnych uliczkach i śmietnikach. Noce spędzały czasem w grobowcach. Dwie spośród przebywających wtedy w Jerozolimie elżbietanek wynajęły więc dom, w którym opiekowały się sierotami. Cztery lata później udało się wykupić na własność od innego zgromadzenia zakonnego – sióstr boromeuszek – teren, na którym wybudowano obecny sierociniec. Dom został erygowany 29 sierpnia 1971 roku przez łacińskiego Patriarchę Jacquesa Josepha Beltritti, a poświęcony przez arcybiskupa Filadelfii Johna Króla. Dom w Betlejem powstał po tym, gdy Izrael zdecydował się na budowę muru oddzielającego Autonomię Palestyńską od strefy żydowskiej. Stał się ocaleniem dla kilkudziesięciu dzieciaków.
Siostry nie tylko stwarzają dzieciom dogodne, ciepłe i bezpieczne warunki życia, ale także zapewniają odpowiednie wykształcenie. Chrześcijańscy wychowankowie mogą uczestniczyć we Mszy sprawowanej w języku arabskim, ale wielu z nich jest przecież muzułmanami. Siostry zachęcają po poznawania zasad ich religijności. Choć wiele dzieci w Domu Pokoju jest osieroconych, w nowej wspólnocie znalazły prawdziwą rodzinę.
Całe przedsięwzięcie to tylko jeden za sposobów, w jaki Jezus spełnia swoją obietnicę: „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze – Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie. Nie zostawię was sierotami” (J 14,16-18).
Duch Pocieszyciel
Zauroczony nauką Jezusa o Duchu Pocieszycielu, św. Leon Wielki pisał: „Przez chrzest stałeś się przybytkiem Ducha Świętego, nie wypędzaj Go więc z twego serca przez niegodne życie, nie oddawaj się ponownie w niewolę szatana, bo twoją ceną jest Krew Chrystusa”. Nawiązywał tu do Jezusowej zapowiedzi: „A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co wam powiedziałem” (J 14,16). Swoiście naukę o Duchu Pocieszycielu zinterpretowali średniowieczni katarzy. Odrzuciwszy chrzest udzielany w Kościele katolickim uznali, że właściwego chrztu udziela się przez nałożenie rąk i wspólną modlitwę. Był to tak zwany obrzęd consolamentum, zwany przez nich także „chrztem w Duchu Świętym”. Twierdzili, że podczas obrzędu kandydat otrzymuje dwa dary: odpuszczenie grzechów i ducha pocieszyciela. Ów duch pocieszyciel nie jest jednak tożsamy z Duchem Świętym. Jest Bożym stworzeniem danym chrześcijanom, by ich prowadził i napominał.
Tymczasem na Jezusową obietnic Ducha Pocieszyciela należy popatrzeć przez pryzmat Jego życia. Kiedy Jezus się modlił, otworzyło się niebo i zstąpił na Niego Duch Święty w postaci gołębicy i niczym grzmot rozległ się z nieba głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Łk 3,22). Niedługo po tym wydarzeniu Jezus rozpoczął swoją publiczną działalność: głosił ewangelię o królestwie Bożym i potwierdzał tę naukę licznymi cudami i znakami. Analogiczne wydarzenie miało miejsce w życiu uczniów Jezusa. Kiedy się modlili w sali na górze dziesięć dni po wstąpieniu Pana do nieba, Duch Święty zstąpił na nich w postaci języków ognistych. Tak rozpoczęła się ich publiczna działalność. Można przypuszczać, że byli zszokowani działaniem Boga: uderzenie gwałtownego wichru, języki ognia nad ich głowami i wreszcie dar mowy w obcych językach. Niewątpliwie jednak największy przełom nastąpił w ich sercach. Wystąpili z całą odwagą głosząc ewangelię, która w ich ustach stała się ową „nauką z mocą” (Mk 1,27) równie skuteczną jak w wydaniu ich Mistrza. Ich posłannictwo również Bóg potwierdzał cudami i znakami.
Wierzący w Chrystusa otrzymują Ducha Świętego przede wszystkim w sakramencie chrztu i bierzmowania. Wśród wielu chrześcijan rodzi się pragnienie szczególnie głębokiego przeżycia wiary. Jest to głód Ducha, głód życia w ciągłej bliskości Boga, głód tego, co tak cudownie odmieniło zatrwożonych uczniów Jezusa w odważnych świadków Jego zmartwychwstania. Wyraża on potrzebę, a jednocześnie wołanie ku Bogu, aby sakramenty chrztu i bierzmowania zajaśniały pełnym blaskiem w całym życiu człowieka, aby dar Ducha Świętego mógł przynieść trwałe owoce.
Lekarstwo miłości
Psychologowie wskazują na dwa możliwe skutki studenckiego zakochania się: stan taki albo powoduje roztargnienia w nauce albo wręcz przeciwnie, wzmaga aktywność intelektualną. Podobno pierwsza reakcja jest dużo bardziej powszechna. Erich Fromm pytał kiedyś: „Czy miłość jest sztuką?”. I odpowiadał sam sobie: „Bo jeśli tak, to wymaga wysiłku i wiedzy”. Jezus przedstawia zupełnie oryginalnie relację pomiędzy miłością a nauką: „Jeśli kto Mnie miłuje, będzie zachowywał moją naukę” (J 14,23). Znakiem miłości do Chrystusa jest zachowanie Jego nauki. Jakiej? Właśnie nauki o miłości! Bo znakiem miłości do Chrystusa jest miłość wobec braci. Innymi słowy, nie można kochać Chrystusa, nie kochając braci.
W Topeka, w stanie Kansas, założono w 1925 roku szpital dla ludzi o niepełnej władzy umysłu. Ojciec i dwóch synów jako grupa lekarzy postanowili stworzyć rodzinną atmosferę wśród pacjentów. Pielęgniarkom wydano dokładne instrukcje, jak mają się zachowywać wobec poszczególnych pacjentów. Zalecano życzliwość, uprzejmość, dawanie do zrozumienia, że chory jest lubiany, ceniony i w pełni akceptowany. Już po niedługim czasie klinika Menningera – bo o niej tu mowa – stała się znana na całym świecie z powodu swych rewelacyjnych metod. Karl Menninger powtarza często: „Miłość jest lekarstwem na choroby ludzkie. Można żyć, jeśli ma się miłość”.
Dlatego rację miał Albert Schweitzer, który przemawiając pewnego razu z okazji zakończenia roku akademickiego na jednym z amerykańskich uniwersytetów zauważył: „Nie wiem, jak będzie wyglądało wasze życie, ale wiem jedno: tylko ci spośród was odnajdą prawdziwe szczęście, którzy będą szukać i odnajdą drogę służby braciom”. Świadomy rozwój miłości nierozerwalnie łączy się z pogłębianą wiarą i nadzieją złożoną w Bogu. Wiara, nadzieja, miłość nie są jedynymi elementami dojrzałej duchowości chrześcijańskiej (którą buduje się w oparciu lub razem z dojrzałością osobowościową), mogą jednak w znacznym stopniu przyczynić się do rozwoju przyjacielskiej więzi z Bogiem.
Życiodajna pamięć
Dla wielu katolików Krąg biblijny czy Krąg franciszkański Romana Brandstaettera należą już do klasyki literatury religijnej. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, że równie wybitnym pisarzem był dziadek Brandstaettera, zmarły w 1928 roku prozaik hebrajski. Wybitny znawca literatury hebrajskiej Joseph Klausner nazywał jego utwory „perłami hebrajskiej prozy”. Sam Roman wielokrotnie z nabożną czcią wspomina swego dziadka, który kazał mu się uczyć na pamięć dużych fragmentów Biblii. Pewnego razu zniecierpliwiony wnuk wykrzyknął: „Ależ ja tego nie rozumiem!”. „Nie rozumiesz? – odpowiedział dziadek. – Nie chodzi o to, żebyś rozumiał. Chodzi o to, żebyś pamiętał”.
Termin „pamiętać” pojawia się w Biblii blisko dwieście razy. To jeden z najczęściej używanych czasowników poza tymi pospolitymi typu „być”, „iść”, „mówić”… A to dlatego, że idea pamiętania ma w świecie semickim o wiele większą wymowę i rolę niż w kręgu kultury śródziemnomorskiej. Dla nas pamiętać o jakimś wydarzeniu to po prostu je wspominać, cofając się myślą w czasie. Dla Żydów to coś dokładnie odwrotnego. Chodzi o to, by mentalnie przenieść dawne wydarzenie do teraźniejszości i dziś całym sobą w nim uczestniczyć! Tym przecież jest Eucharystia jako „pamiątka” ofiary Chrystusa.
Duch Święty, gdy przyjdzie, „On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (J 14,26) – zapewnia Jezus. Skoro Pocieszyciel przypomni nam nauczanie Pana, oznacza to, że da także siłę do wprowadzenia go w życie. Bo pamiętać naukę Jezusa to po prostu nią żyć.
Aplikacja Duch Pocieszyciel
Wielkie sieci komórkowe uruchomiły aplikację zwaną „przypominaczem”. Nie musimy już pamiętać o terminie utraty ważności dowodu osobistego, spotkaniu z klientem czy urodzinach przyjaciółki. W odpowiednim czasie sms sam przypomni nam o ważnych wydarzeniach. Przypominanie staje się powoli kwestią cyberprzestrzeni.
Semickie rozumienie przypominania, pamiętania czy wspominania odbiega zdecydowanie od pokrewnej idei w cywilizacji zachodnioeuropejskiej. W mentalności ukształtowanej przez filozoficzną myśl starożytnych Greków i prawniczą myśl antycznych Rzymian „przypomnieć sobie” to pobiec myślą w przeszłość – jakby przenieść się do minionych dni czy lat i odtworzyć wspominane wydarzenia w ich historycznym kontekście. Inaczej u ludów semickich. Tam „przypomnieć” jakieś wydarzenie to jakby w myślach przenieść je z dawnych czasów w chwilę obecną, przeżywać je na nowo tu i teraz. Można by użyć słowa: uobecnić.
To właśnie miał na myśli Jezus, gdy zapowiadał apostołom: „A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co wam powiedziałem” (J 14,26). Jezus rozmawiał z uczniami po aramejsku. Mówiąc o przypominaniu, odnosił się do semickiego rozumienia tej idei. Zgodnie z obietnicą Jezusa, Duch Święty nie tylko uzmysłowi nam naukę Jezusa, ale „uobecni” ją, czyli da nam siłę do jej wypełnienia. A tego niestety nie może uczynić żadna z wielkich sieci komórkowych.
Polub stronę na Facebook