fot. archiwum Rony Tabash
Mariusz Rosik: Roni, rozpocznijmy od miejsca, z którego udzielasz tego wywiadu: sklep, który prowadzisz. Mógłbyś przybliżyć jego historię? Kiedy powstał? Czy zawsze był w tym samym miejscu?
Rony Tabash: Zacznę od tego, że jestem palestyńskim katolikiem mieszkającym w Betlejem. Mój dziadek otworzył sklep z pamiątkami i dewocjonaliami w 1927 roku. Sklep położony jest tuż przy Bazylice Narodzenia Pańskiego. Stąd nazwa The Nativity Store. Po nim sklep przejął mój ojciec. W tym roku mija sześćdziesiąt jeden lat, od kiedy zaczął go prowadzić. Następnie przejąłem to miejsce wraz z moim bratem. Tak więc to już trzecie pokolenie Tabashów, którzy rozwijają ten punkt.
Sklep więc ma swoją piękną historię. Sprzedajemy wszelkiego rodzaju pamiątki, dewocjonalia, przedmioty religijne. Współpracujemy z dwudziestoma pięcioma rodzinami, których członkowie – pracując w domu – przygotowują nam różańce, wycinają szopki bożonarodzeniowe z drewna, figury świętych i inne religijne przedmioty, które potem sprzedajemy w naszym sklepie.
Kilka miesięcy temu nastąpiła znaczna eskalacja konfliktu w Ziemi Świętej. Ilość rannych i zabitych w strefie Gazy jest bezprecedensowa. Giną także chrześcijanie. Rozumiem, że z tego powodu przez pewien czas nie było w ogóle pielgrzymów. Teraz pewnie jest ich nieco więcej, ale ruch turystyczny jest wciąż niewielki. Jak żyje się w takich trudnych warunkach Wam, mieszkańcom Betlejem?
Dla nas dzisiejsza sytuacja jest naprawdę trudna, czasem wręcz przerażająca. Wielu mieszkańców Betlejem zwyczajnie walczy o przetrwanie. Czy dadzą radę? Nie ma pracy, nie ma zarobków, interesy pozamykane. Po ludzku sądząc, nie ma przyszłości.
Zasadniczo Betlejem żyje dzięki pielgrzymom i turystom. Osiemdziesiąt procent populacji miasta jest zależne niemal całkowicie od ruchu pielgrzymkowego.
Sytuacja stała się dramatyczna podczas pandemii koronawirusa. Niemal straciliśmy nadzieję. Później ruch turystów i pielgrzymów zaczął powoli się wzmagać, aż nagle 7 października 2023 roku wszystko się zatrzymało: nie ma pracy, nie ma pielgrzymów, Bazylika Narodzenia niemal pusta. To przestrasza: miejsce narodzenie Jezusa Chrystusa jest puste. I naprawdę czasem nie wiemy, jak sobie poradzić, bo po prostu nasz byt jest zależny od pielgrzymów i ruchu turystycznego. Ja i cała moja rodzina przez całe życie pracujemy dla pielgrzymów i z tego się utrzymujemy. Nie tylko ja, mój brat czy ojciec, ale całe dwadzieścia pięć rodzin, o których wspomniałem wcześniej.
A powtórzę, że widok Betlejem bez pielgrzymów przestrasza. Jednak codziennie przychodzimy na Manger Square (Plac Żłóbka), otwieramy nasz sklep i próbujemy żyć nadzieją. Próbujemy przetrwać. Taka jest nasza misja. Kochamy to miejsce. Dla mnie moja praca to nie tylko biznes. Kochamy pielgrzymów, zwłaszcza z Polski, nawiązujemy kontakty.
Rzeczywiście niemal wszyscy pielgrzymi z Polski, którzy przybywają do Betlejem, znają Twój sklep. Wiedzą, że niemal wszyscy pracownicy sklepu mówią po polsku, a na witrynie można znaleźć zdjęcia pary prezydenckiej naszego kraju czy kard. Dziwisza. Jak zaczęła się Twoja przygoda z Polską?
Zwyczajnie. Zauważyłem, że Polacy przyjeżdżają do Ziemi Świętej nie na wakacje. Przyjeżdżają, aby się modlić, aby przeżyć doświadczenie wiary. Kiedy kupują u nas krzyż, wiemy, że ten krzyż będzie w centralnym miejscu w ich domu. Kidy kupują różaniec, wiemy, że będą się na nim modlić. To nie będzie tylko ozdoba. A to niezwykle budujące. Polacy bardzo nas wspierają. Dlatego tak bardzo ich cenimy. Zawsze im mówimy: czujcie się tu jak w waszym drugim domu.
Jak zauważyłeś, dużo na witrynie jest zdjęć pielgrzymów z Polski. Jest także wiele słów napisanych po polsku. Bo kocham Polaków.
Sklep Roniego tuż przy Bazylice Narodzenia Pańskiego (fot. R. Tabash)
A jak wygląda populacja chrześcijan w Betlejem? Słyszałem, że kiedyś było ich dużo więcej, jednak wielu wyznawców Chrystusa opuściło miasto, emigrując na przykład do Stanów Zjednoczonych. Czy to prawda?
Bardzo wielu rdzennych mieszkańców Betlejem wyjechało. Niektóre rodziny mieszkały tu od wielu pokoleń. Chodzi zarówno o muzułmanów, jak i chrześcijan. Chrześcijanie jednak są mniejszością, stąd ich sytuacja wydaje się jeszcze trudniejsza. Dlatego wybierają inne kraje. Myślą przede wszystkim o przyszłości dla swoich dzieci. Tu – wydaje się – takiej przyszłości nie ma.
Dla mnie jednak to miejsce jest częścią mojego serca. Nie wyobrażam sobie siebie poza nim. Dlatego robię wszystko, by przetrwać. Ten kraj jest ciągle w naszych myślach, jest częścią naszej wiary, w pewnym sensie jesteśmy pasterzami tego miejsca. Kto je kocha dogłębnie, będzie się starał pozostać tu.
Dlatego jesteśmy głosem dla całego świata. Zapraszamy! Przybywajcie! Przybywajcie nie tylko po to, aby zobaczyć kościoły z kamienia. Przybywajcie, aby poznać nas – żywe kamienie, które budują to miejsce.
Właśnie dlatego, choć przez pół roku pozostawałem całkowicie bezrobotny, każdego dnia przychodziłem tu i otwierałem sklep. I wyobrażałem sobie tłumy polskich pielgrzymów, jak dawniej. Nawet wywieszałem polską flagę.
W czasach prosperity (fot. R. Tabash)
Polskie siostry elżbietanki prowadzą w Betlejem „Dom Pokoju”, sierociniec, w którym przebywa obecnie około czterdzieścioro dzieci. Znajdują tam dom i edukację. Siostry są bardzo wdzięczne za Twoją pomoc.
Siostry elżbietanki? To dar dla Ziemi Świętej! To Boży dar dla Betlejem! To one sprawiają, że na twarzach dzieci wraca uśmiech. Dzieciaki naprawdę potrzebują sióstr, a te pracują bardzo ciężko, do granic możliwości. Nie szukają uznania, nie czynią tego dla własnych interesów. Powtórzę to raz jeszcze: siostry są darem Boga dla tego kraju.
Co więcej, podobnie działają wszystkie wspólnoty rzymsko-katolickie w Ziemi Świętej, zwłaszcza ojcowie franciszkanie z Kustodii. Chodzi o zaprowadzenie sprawiedliwości i przywrócenie nadziei. Czynią tak nie tylko wobec wyznawców Chrystusa, ale wobec wszystkich zamieszkujących ten kraj. Nie czynią między nimi różnicy. Dlatego robimy, co w naszej mocy, aby wspomagać rzymsko-katolickie wspólnoty w wypełnianiu ich misji.
Niemal na koniec – uboczny wątek. Miałeś okazję śpiewać na uroczystościach z udziałem papieży. Skąd u Ciebie zamiłowanie do muzyki? Kończyłeś szkołę muzyczną?
Rzeczywiście tak było. Nigdy nie studiowałem muzyki. To moja pasja, ale jestem samoukiem. Bardzo lubię śpiewać w kościele i grać na klawiszach. Kiedy papież Franciszek odwiedził Ziemię Świętą, zaproponowano mi wykonanie pieśni podczas Mszy świętej. Byłem bardzo dumny i szczęśliwy, że mogę wystąpić. Podobnie się czułem, gdy mogłem zaśpiewać dla św. Jana Pawła II.
Ale także gdy grupa polskich pielgrzymów odwiedza mój sklep, bardzo chętnie śpiewam dla nich. To wspaniały czas nawiązywania relacji. Dlatego codziennie modlę się za polskich pielgrzymów i jestem pewien, że wielu z nich nigdy nie zapomni naszego sklepu.
Jakaś myśl na zakończenie?
Na koniec jedna ważna rzecz. W okolicach świąt Bożego Narodzenia powróciła iskra nadziei, że z czasem sytuacja zacznie się normować. Jednak jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła. Dotrwaliśmy do Wielkanocy. Znów pojawia się nadzieja, że Ameryka przyjdzie z wydajną pomocą. O to modlimy się każdego dnia i was również proszę o taką solidarną modlitwę.
Oto moje przesłanie: proszę, nie zostawiajcie nas samymi. Odwiedzajcie Ziemię Świętą. Gdy czujemy, że nie jesteśmy sami, że obok nas są życzliwi ludzie – to dodaje nam sił, to przywraca nadzieję na przyszłość i na bezpieczeństwo naszych dzieci.
Dziękuję. Błogosławionych Świąt Wielkanocnych, błogosławionego Wielkiego Tygodnia! Mamy nadzieję zobaczyć was wkrótce w Betlejem. A kiedy przyjedziesz do Betlejem, pytaj o Roniego! Zawsze jestem gotowy pomóc. Jeszcze raz dziękuję!
Dziękuję za rozmowę.
Polub stronę na Facebook