fot. M. Rosik
„Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zagubioną, aż ją znajdzie” (Łk 15,4). Tymi słowami Jezusa zaczynać by się mogła niezwykła opowieść o fascynujących odkryciach w pustynnych grotach skalnych, położonych zaledwie półtora kilometra od brzegów najbardziej zasolonego na świecie zbiornika wodnego, Morza Martwego. Kiedy dzień chylił się już ku zachodowi, Mohamed ed Dib, Beduin z plemienia Taamire, wyruszył na poszukiwanie owcy, która, oddaliwszy się od stada, zaginęła.
Zagubiona owca Mohameda
Dzisiejszego poranka już o piątej witam wstające słońce z kubkiem gorzkiej kawy w dłoni. Droga przede mną niezbyt daleka, ale chcę być na miejscu jak najwcześniej, by przeżyć to niezwykłe w swoim rodzaju, niepowtarzalne doświadczenie. Nazwałem je: „jeden dzień z życia eremity”. Samochód z École Biblique podwozi mnie tak daleko, jak na to pozwalają żółte piaski Pustyni Judzkiej. Dalej do qumrańskich grot trzeba iść już pieszo, pokonując kurz w powietrzu i ostre kamienie miałkiego podłoża. Z dala dostrzegam beduińskie namioty i cienką strużkę dymu, unoszącego się z niewygasłego jeszcze paleniska. O tej porze? – dziwię się – Musieli siedzieć przy ogniu prawie do świtu!
Beduini to koczownicze plemiona arabskie, które żyją jeszcze na pustynnych i górzystych terenach dawnej Palestyny. Zajmują się głównie wypasem owiec. Zadziwiające, że nawet kilkudziesięciu osobowa grupa Beduinów potrafi posługiwać się sobie tylko zrozumiałym językiem i pielęgnować właściwe im zwyczaje. Żyjąc z dala od miast i większych osiedli, wieczorami zasiadają przy ognisku przed swoimi namiotami, by długo rozmawiać, śpiewać, ale także trzymać straż nocną przy swych stadach. Niekiedy okazuje się to konieczne, gdyż zdarzają się przypadki kradzieży owiec. Jeszcze niedawno izraelska prasa podawała informacje o wzajemnym wykradaniu stad wśród różnych plemion beduińskich. Niejeden pasterz postradał życie w obronie swych stad. A czasami zwyczajnie owca zabłąka się, oddalając się od stada. Wówczas pasterz wyrusza na poszukiwanie, jak wspomniany Mohamed ed Dib.
Wędrując w stronę nie tak dalekich już grot i obozu archeologów, rozmyślam nad historią odkryć. Długa wędrówka po spieczonej i niemal pozbawionej w tym rejonie roślinności ziemi nie przyniosła oczekiwanych przez Mohameda rezultatów. Zmęczony całodziennym trudem, cierpiący żar lejący się z nieba nawet w godzinach popołudniowych, Mohamed przysiadł na chwilę, szukając odpoczynku. Z dali dobiegał go łagodny szept uderzających o brzeg morskich fal. Wypatrzywszy przed sobą niewielki otwór w skalistym podłożu, naturalnym gestem podniósł kilka kamieni, i – znużony długim marszem – postanowił zaznać trochę niewyszukanej rozrywki. Zaczął rzucać kamieniami, mierząc do wypatrzonej szczeliny. Kiedy zamierzał wracać już do obozowiska, jego uszu dobiegło niezwykłe jak na pustynię wrażenie słuchowe. Mohamed był pewien, że wpadający w otwór kamień nie trafił na naturalne podłoże. Odgłos wydobywający się ze szczeliny przypominał uderzenie o gliniane naczynie. Nie było wątpliwości, że pasterz natrafił na zapomnianą od dawna grotę. Kiedy przy wieczornym ognisku przed beduińskim namiotem podzielił się swym odkryciem ze swoim kuzynem, obaj postanowili, że następnego dnia sprawdzą dokładnie tajemnicę miejsca. Następnego ranka z zapałem przeobrazili się w archeologów. Po dotarciu do groty, Beduini znaleźli w niej osiem kamiennych stągwi; w jednej z nich znajdowały się trzy tajemnicze manuskrypty. Zawiedzeni znaleziskiem, pokazali fragmenty zwojów swojemu wujowi. Ten, przypuszczając, że na jerozolimskim targu antykami znajdzie odpowiedniego nabywcę papirusowych fragmentów, udał się do swojego znajomego o nazwisku Kando, który zgodził się odkupić znaleziska. Kando zdecydował, że zapyta o opinię na temat zwojów monofizyckiego mnicha. Mar Atanazjusz okazał duże zainteresowanie tekstami. Arcybiskup Syryjskiego Kościoła Jakobickiego w Jerozolimie zakupił pierwszą grupę manuskryptów. Siedem lat później, gdy przebywał już w Ameryce, gdzie wyemigrował z powodu walk pomiędzy Żydami i Arabami, ogłosił w „The Wall Street Journal” sprzedaż manuskryptów. Ogłoszenie przeczytał Yigael Yadin, znakomity archeolog, który dzięki swojemu przyjacielowi sprowadził znów do Jerozolimy nabyte zwoje.
Jeszcze wczoraj wieczorem przy kolacji długo rozmawialiśmy z profesorem Emilem Puechem z Francuskiej Szkoły Biblijnej i Archeologicznej w Jerozolimie. Z powodu remontu biblioteki konfiguracja pomieszczeń użytkowych w dominikańskiej mekce uległa przesunięciom. Refektarz wypadł na korytarzu. Smaczna ryba i białe wino są wystarczającą zachętą, by po zakończeniu obowiązków posiedzieć trochę przy miłej pogawędce. Puech należy do grona wybitnych qumranologów. Od dziesiątków lat bada zwoje i artefakty, analizuje, publikuje i zacięcie kłóci się z kontestatorami jego tez. W ostatnim czasie przygotowuje do druku nowe tłumaczenie słynnego Zwoju Miedzianego (3Q15), wokół którego narosły legendy, jakoby wskazywał miejsce ukrycia skarbów świątynnych. Pierwszej datacji (na rok około setny po Chrystusie) i publikacji dokonał polski epigrafik, Józef Tadeusz Milik z Paryża, ściśle współpracujący z École Biblique. Teraz, w poświacie zapadającego już zmroku, który ogarnia także i prowizoryczny refektarz, gdyż jedna z jego ścian jest niemal w całości szklana, Puech mocno gestykulując dowidzi całemu światu, że zwój powstał w 68 roku, tuż przed zburzeniem osiedla esseńskiego. Mówi całym sobą. Okulary przesunęły się na czubek nosa, a lekko przystrzyżona broda śmiesznie trzęsie się z każdym wypowiadanym słowem. Choć podnosi głos, z jego twarzy nie niknie dobroduszny uśmiech. Siła argumentacji jest bardziej emocjonalna niż racjonalna, ale nikt nie śmie się sprzeciwić, choć wszyscy wyglądają na nieco rozbawionych.
Historia zaklęta w grotach
Nie było wątpliwości, że w pobliżu miejsc, gdzie dokonano odkryć, istniała dawna wspólnota eremitów, którzy w poszukiwaniu wyższej doskonałości udali się na pustynię. Tuż przede mną w całym majestacie ukazuje swe blaski pierwsza grota qumrańska. Coraz wyżej wspinające się słońce sprawia, że żółć piaskowca staje się bardziej intensywna. To dobry moment, by wyjąć z plecaka zniszczoną już książkę i zagłębić się w pisma własne wspólnoty. Otwieram Regułę Zrzeszenia: „To jest reguła dla ludzi zrzeszenia chcących dobrowolnie nawrócić się od wszelkiego zła i trwają we wszystkim, co [Bóg] polecił w swej woli. Winni odłączyć się od zgromadzenia ludzi bezprawia” (1Q 5,1-2). „Odłączyć się od zgromadzenia ludzi bezprawia” – powtarzam w myślach. Czy to w ogóle możliwe? Słońce zaczyna doskwierać coraz bardziej.
Tymczasem nadeszła wiosna 1947 roku. Łakomi choćby niewielkich zysków, Mohamed i jego kuzyn, udali się w okolice pierwszej groty, odkrywając następne. Na czarnym rynku w Jerozolimie pojawiły się nowe manuskrypty. Przez jakiś czas łowcom antyków udawało się skrzętnie unikać władz Uniwersytetu Hebrajskiego, Muzeum Archeologicznego Palestyny i dominikańskiej Szkoły Biblijnej i Archeologicznej. Nadszedł maj 1948 roku. ONZ ogłasza powstanie nowego państwa – Izraela. Palestyna nie godzi się na proklamację państwowości dla Żydów, którzy tłumnie napływają z Europy, Ameryki, Afryki i Azji. Przyspieszony bieg wydarzeń politycznych w niczym nie przeszkadza jednak rozprzestrzenianiu się wieści o tajemniczych odkryciach w okolicach Chirbet Qumran. Jeszcze w 1948 roku rozpoczyna się oficjalny program badawczy: dominikanie de Vaux i Herding organizują przeszukiwanie terenów, z których pochodzić miały zwoje. Odnajdują kilka grot, jednak pustych. Buszujący tu wcześniej, żądni zysków beduińscy poszukiwacze fortuny uprzedzili badaczy. Prasa powiadamia czytelników o odkryciu i jego niezwykłym znaczeniu. Chodzi w końcu o pierwsze księgi po hebrajsku, które powstawały w czasach Jezusa. Poszukiwania rozszerzają swój zasięg do tego stopnia, że w 1956 roku znano już jedenaście grot, w których znajdowały się manuskrypty. Grota, którą archeolodzy oznaczyli numerem 4, zawierała ich około czterystu. W 1967 roku pośrednik Beduinów oddał ostatnie zwoje władzom izraelskim za niebagatelną sumę odszkodowania, którą wyznaczono na sto pięć tysięcy dolarów. Plemię Beduinów, do którego należał, wzbogaciło się w ten sposób za sprawą … rzutu kamieniem.
Znalezione zwoje, które pokrywają okres od ekspansji hasmonejskiej (ok. 150-120 r. przed Chr.) do destrukcji wspólnoty przez Rzymian (ok. 70-72 r. po Chr.), a więc również okres życia Jezusa, stanowią niezastąpione źródło badań nad historią i przekonaniami religijnymi Żydów tamtego czasu. W przeważającej części są to fragmenty ksiąg biblijnych Starego Testamentu, ale oprócz Biblii wiele zwojów do dokumenty wspólnoty monastycznej, która zamieszkiwała Qumran oraz pisma uznane później za apokryficzne. Te ostatnie dotyczą głównie czasów ostatecznych.
Esseńczycy czy qumrańczycy?
Pomimo nielicznych już dziś sprzeciwów, identyfikacja tzw. esseńczyków (znanych między innymi z pism żydowskiego historyka, Józefa Flawiusza) z członkami monastycznego ugrupowania z okolic Qumran nad Morzem Martwym, jest niemal powszechnie przyjmowana. Tajemniczy budynek na tyłach ogrodów Szkoły Biblijnej kryje w sobie wiele tajemnic. Długie miesiące spędza tam Mariusz, archeolog z Warszawy. To właśnie on ma na co dzień dostęp do ceramicznych skarbów wydobytych z grot i ze stanowisk w Qumran. Mółby godzinami opowiadać o ceramice. Robota jest żmudna: każdy kawałek, każdą skorupę należy dokładnie narysować w różnych rzutach i opisać. Tak przygotowuje się publikacje. Mariusz jednak nie ma żadnych wątpliwości: gminna esseńska musi być utożsamiona z Qumran. Mówi o tym wszystkim, przygotowując herbatę w prowizorycznych warunkach swojej pracowni. „Gdyby była tu moja żona, wszystko wyglądałoby inaczej” – uśmiecha się. A potem przynosi fragmenty znalezisk ceramiki z Qumran. „Identyczne znaleziono w grotach” – tłumaczy – „Ta sama ręka, ten sam kształt, ta sama datacja. Nawet glina pochodzi z tego samego źródła. Zanim jednak uda się wszystko to przebadać – tu pokazuje ręką na ogromny magazyn – i przygotować do druku, powstanie jeszcze pewnie ze sto kuriozalnych teorii na temat tego, że qumrańczycy nie mieli nic wspólnego z gminą esseńską”.
Jestem już przy stanowisku archeologicznym. Najbardziej fascynuje mnie zawsze skryptorium, w którym powstawać miały zwoje. Wąskie, długie pomieszczenie, a w nim równie długi stół, przy którym ślęczeli skrybowie. Znajduje się w samym sercu osiedla. Tuż obok postawiono wieżę, a niedaleko cysterny służące jako mykwy do rytualnych oczyszczeń. Fascynujący jest także system doprowadzający wodę do cystern. Na pustyni była przecież najcenniejszym skarbem. Kiedy w połowie drugiego stulecia przed Chr. stało się jasne, że opór przeciw Seleucydom i hellenizmowi stracił na swej ostrości, a potomkowie Machabeuszy skłaniali się ku kompromisom, niektórzy spośród chassidim („pobożnych”) zdecydowali się na zerwanie więzów z reżimem. Udali się na pustynię w okolice Morza Martwego, by tam oddać się ascetycznemu życiu, wypełnionemu szczegółowym zachowywaniem przepisów Prawa. Qumrańczycy prowadzili na Pustyni Judzkiej życie oparte o zasady wyprowadzone ze Starego Testamentu i porządkowane przez przyjętą regułę zrzeszenia. Samych siebie uważali za eschatologiczne zgromadzenie kapłańskie. Utarło się przekonanie, że wszyscy zrzeszeni we wspólnocie zobowiązani byli do celibatu. Przekonanie to ma za podstawę trzy przyczyny: esseńczycy trzy razy w ciągu dnia udawali się do domów zgromadzeń, czynili to jednak bez kobiet i dzieci; pozostawali bezżenni przynajmniej do dwudziestego roku życia, podczas gdy ich rówieśnicy od kilku lat posiadali już własne rodziny; mogli posiadać nie tylko jedną, ale jedyną żonę. Nowych członków do zrzeszenia przyjmowano po podwójnym okresie próby (pierwszy trwał rok, drugi dwa lata) i pomyślnie zdanym egzaminie. Adept przekazywał gminie wszystkie swoje dobra, zobowiązując się do posłuszeństwa regule i przełożonym. Esseńczycy, podobnie jak wszyscy żydzi, za podstawę swych przekonań religijnych przyjmowali Torę. Zasadniczą nowością wspólnot esseńskich było uzależnienie zbawienia Izraela od jego pobytu w Ziemi Obiecanej. Diaspora traktowana była jako część narodu odrzucona przez Boga. Jedynym sposobem jej nawrócenia był powrót do Ziemi Świętej.
Choć słońce jest jeszcze wysoko na niebie, zmrok zapadnie niespodziewanie szybko. Przede mną jeszcze długa wędrówka piaskami pustyni. Na zakończenie mojego „dnia eremity” powracam jeszcze na chwilę do skryptorium. Pięciometrowej długości stół przeznaczony do pisania odkryty został w 1951 roku. Ujawnia on jedną z najważniejszych dla nas form działalności mnichów, którzy oddawali się pracy kopistów. To właśnie dzięki ich pracy i dzięki suchemu klimatowi, sprzyjającemu zachowaniu zwojów, dzisiejsi bibliści, archeolodzy i historycy mają pełne ręce roboty. I ciekawy materiał do hipotez, niektórych niemal rodem z kosmosu.
Polub stronę na Facebook