fot. M. Rosik
Bardzo szczęśliwie wizytę w Kanadzie rozpoczynam 1 lipca, dokładnie w 140 lat po utworzeniu państwa. Canada Day, urodziny kraju, o którego granice uderzają szeleszczące wody trzech oceanów. Kraju, który stał się dla wielu symbolem wolności i spokoju, otwartych przestrzeni i ciągnących się setkami kilometrów śnieżnych dywanów i zielonych tkanin utkanych z lasów.
Gdy patrzę na mapę gęstości zaludnienia, wygląda na to, jakby wszyscy umówili się, by zamieszkać na nitce łączącej Kanadę ze Stanami. Może jest to złota nitka? A może chodzi o to, by północną część kraju pozostawić czystą, niemal nie dotkniętą ludzką cywilizacją? Im bardziej na północ, tym mniej ludzkich osad. Za to więcej lasów, a jeszcze dalej niskiej roślinności i wreszcie śniegów.
Fascynujący kraj, który dziś jak w zaczarowanym tańcu, cały obsypany jest confetti. Chyba nie ma tu nikogo, kto nie byłby ogarnięty atmosferą festy.
Hymn śpiewany ze łzami w oczach, przemówienia angielsko-francuskie, lokalne kolorowe stroje, indiańsko-eskimoski koloryt, koncerty, światło, śmiech i wszechogarniająca radość. Canada Day w rozkwicie.
Ksiądz Andrzej od kilkunastu lat mieszka w Toronto. Wcześniej kilka lat spędził w Afryce. Był misjonarzem na Wybrzeży Kości Słoniowej do momentu, w którym w jego nogę swój jad wpuściło dziwaczne zwierzę, którego nazwy nie znali nawet tubylcy. Gdy noga stała się gruba jak spiżowa kolumna i czarna jak wydobywany na Spitsbergenie węgiel, został przewieziony do szpitala w Belgii. Tak skończyła się misyjna przygoda.
Wczoraj opowiedział z niej dwa epizody. Pierwszy dotyczy czternastoletniej dziewczynki, która przez kilka lat przypatrywała się pracy sióstr misjonarek. Pochodziła z licznej pogańskiej rodziny. Gdy mała napomknęła, że może w przyszłości stanie się chrześcijanką i wstąpi do zakonu, by być jak siostry, matka bez skrupułów otruła ją. Pogrzeb dziecka był potężną manifestacją wiary.
Noemi – tak miała na imię – stała się męczenniczką za wiarę, jeszcze zanim przyjęła chrzest. Na tym jednak historia się nie kończy. Wyrodną matkę spotkał los, którego mogła się spodziewać, znała bowiem dokładnie zwyczaje panujące w plemieniu. Została wywleczona poza wioskę i przywiązana do drzewa, by tam skonać. Tego typu samosąd to prawo panujące w plemiennym klanie.
Drugi przypadek dotyczy kleryka. Od chwili wstąpienia do seminarium Victor ani razu nie był w rodzinnej wiosce. Głównie z powodu strachu. Jego ojciec miał dwie żony, z każdą po kilkoro dzieci. Pierwsza żona była poganką, druga katoliczką. Victor urodził się z katolickiej żony swego ojca, jednak jego wstąpienie do seminarium ojcu było nie w smak. Obiecał, że otruje syna. W młodym sercu ścierały się jak nawałnica dwa pragnienia: pragnął zobaczyć swoją rodzinę i pragnął uniknąć śmierci.
Pewnego razu przyszedł do księdza Andrzeja z prośbą, by pojechali razem do jego rodzinnej wioski. Od ponad dwudziestu lat nie było w niej księdza. Od tego czasu nikt tam nie odprawił Maszy świętej. Ksiądz Andrzej zgodził się. Poinformowano mieszkańców, że naznaczonego dnia będzie okazja do spowiedzi i do uczestnictwa we Mszy świętej. Gdy kapłan i kleryk pokonali kilkaset kilometrów, wszystko było gotowe. Po zakończonej Eucharystii, sprawowanej tego dnia z największym wzruszeniem, przygotowano – zgodnie z tubylczym zwyczajem – ucztę. Victor rozpływał się ze szczęścia, że po tylu latach zobaczył swą matkę, siostry i braci. Rozmawiał z nimi, dotykał, opowiadał o swoim życiu.
W jednej tylko rzeczy nie potrafił się przełamać: groźba otrucia tak zaciążyła nad nim, że przez całe dwa dni pobytu w swej miejscowości nie wziął do ust ani żywności, ani napoju. Wyjeżdżał stamtąd umęczony fizycznie, ale szczęśliwy, że zobaczył swoich.
Kilka dni później wyruszam nad Niagarę. Do najpotężniejszego na świecie wodospadu przystęp otwiera się z dwóch stron: od Kanady i Stanów Zjednoczonych. Huczące wody szerzej rozłożyły swe ramiona po malowniczej stronie kraju klonowego liścia. Przyjeżdżających ze strony północnej ciekawskich tego cudu natury wita huk spadających ton wody i delikatna mgiełka roztaczająca swój mokry cień nad okolicą.
Opadająca rzeka wyzwala chmurę, która drobnymi kropelkami osiada na twarzy, na ramionach, na włosach, dłoniach, powiekach… Po kilku minutach wszystko jest mokre, a delikatne muśnięcia miniaturowych kropelek wciąż dają odczuć swą słodką obecność na skórze. Kto chciałby przybliżyć się do spadających wód, nie może uniknąć tego doświadczenia. Wszechobecne żółte i niebieskie płaszcze przeciwdeszczowe nie zawsze okazują się skuteczne.
Niagara roztacza zupełnie inną aurę niż brazylijskie Iguassu czy Gulfoss na Islandii. Jest bardziej skomercjalizowana, choć przecież cudownie wpisuje się w płaskowyż wielkich jezior. Sieć hoteli i cały przemysł turystyczny może gubi nieco odczucia romantyczne, jednak nie można tego powiedzieć o odczuciu absolutnej małości i wrażeniu bycia otoczonym przez potężną siłę, wobec której jedyną postawą pozostaje wyczekiwanie i niema prośba o litość.
Odczucia takie towarzyszą zwłaszcza tym, którzy decydują się na wyprawę statkiem do serca wodospadu. Przybliżającym się do jego ścian huk opadających ton wody wdziera się do uszu na równi z rozpryskującymi się wszędzie kroplami wody. Statek wydaje się być rzucony jak pudełko zapałek na taflę rozszalałego oceanu i pozostaje tylko jedno – liczyć na jego litość, na litość natury, której człowiek przecież i tak jest częścią.
Uczucie bezsilności i zachwytu mieszają się ze sobą. Poczucie wtopienia w szalejący wir natury staje się przytłaczające.
Pierwszym dyrektorem Parku Narodowego Niagara był Polak, Kazimierz Gzowski, który schronił się na kontynencie amerykańskim po klęsce powstania listopadowego. Gzowski urodził się z polskich rodziców mieszkających w Rosji.
Gdy rozpoczęły się prześladowania uczestników buntu przeciw zaborcy, przybył do Kanady w 1841 roku. Jako genialny inżynier, kierował najpierw budową sieci kolejowej łączącą Toronto z Sarnią, a następnie nadzorował prace nad międzynarodowym mostem rozpiętym nad rzeką Niagara w Fort Erie. Założył Kanadyjskie Stowarzyszenie Inżynierów. W ten sposób polski akcent na stałe wpisał się w historię jednego z najpiękniejszych zakątków świata.
Polub stronę na Facebook