„Jeśli kiedykolwiek będę świętą – na pewno będę świętą od ciemności. Będę ciągle nieobecna w niebie, aby zapalać światło tych, którzy są w ciemności na ziemi” – pisała Matka Teresa. I dodawała: „Ciemność jest taka, że naprawdę nic nie widzę, ani umysłem, ani rozumem. Miejsce Boga w mojej duszy jest puste. Nie ma we mnie Boga”.
Brian Kolodiejchuk, postulator procesu beatyfikacyjnego Matki Teresy, udostępnił te dramatyczne wyznania świętej w książce „Pójdź, bądź moim światłem”, wydanej na podstawie niepublikowanych wcześniej jej listów. Pełna niespożytej energii noblistka z jasną twarzą, osoba pięknie i prosto mówiąca o Bogu, matka ludzi umierających na ulicach Kalkuty, żywy świadek Boga w slumsach i leprozoriach, zakonnica, której serce płonęło ogniem miłości bliźniego – niemal pół wieku skrywała w swej duszy mroczną tajemnicę. Bóg wydawał się jej daleki. Wręcz nieobecny.
W życiu niemal każdego, kto pragnie szczerze przeżywać swą wiarę, przychodzi moment ciemności. Po doświadczeniu ogromu Bożej miłości, po zachłyśnięciu się Jego bliskością, po chwilach entuzjastycznej radości ze spotkania z Chrystusem – nadejść mogą chwile oschłości, ciemności, pustyni… I właśnie dlatego za najważniejsze zdanie z ewangelii o zwiastowaniu uznaję to: „Wtedy odszedł on Niej anioł” (Łk 1,38).