„Synagoga 22”. Muzyczny dramat Mariana Skutnika

Edyta Stein urodziła się w 1891 roku w rodzinie żydowskiej (a więc rodzinie wyznania mojżeszowego), jednak w wieku czternastu lat wybrała ateizm. Studiowała germanistykę we Wrocławiu i filozofię u Husserla w Getyndze. Swoje nawrócenie na katolicyzm przeżyła w ciągu jednej nocy (choć sam proces zaczął się dużo wcześniej), gdy w domu swej przyjaciółki trafiła na książkę Życie św. Teresy napisane przez nią samą. Zamykając ostatnią kartę powiedziała „To jest prawda i następnego dnia poprosiła o chrzest. Po obronie pracy doktorskiej z fenomenologii i kilku latach pracy nauczycielskiej wstąpiła do Karmelu. Z nastaniem wojny wzmogły się prześladowania Żydów. Teresa Benedykta od Krzyża (to zakonne imię Edyty) uciekła więc z Niemiec do holenderskiego klasztoru w Echt, gdzie jednak trafiono na jej ślad i po odnalezieniu wywieziono do Oświęcimia. Zmarła w komorze gazowej w 1942 roku. 1 października 1999 roku Jan Paweł II ogłosił ją patronką Europy.

Muzyczny dramat Mariana Skutnika poświęcony został właśnie Edycie Stein, dziś świętej Kościoła katolickiego. „Synagoga 22” (to tytuł dramatu) składa się z trzech aktów. Pierwszy rozgrywa się w mieszkaniu przy dzisiejszej ulicy Nowowiejskiej we Wrocławiu, należącym niegdyś do Augusty Stein, matki Edyty. Z tym miejscem wiąże się dzieciństwo i lata młodzieńcze późniejszej świętej. Od 1911 roku studiowała germanistykę na uniwersytecie we Wrocławiu. Po dwóch latach wyjechała, by kontynuować studia w Getyndze. W latach 1913-1917 była we Wrocławiu zaledwie kilka razy. Gdy wybuchła I wojna światowa, zrezygnowała na dwa lata z życia studenckiego, by  pełnić ochotniczą służbę w Czerwonym Krzyżu, w jednym ze szpitali na Morawach. W 1916 roku powróciła do Getyngi, gdzie rychło została asystentką Edmunda Husserla.

Akcja pierwszego aktu rozgrywa się w 1922 roku, podczas wizyty Edyty w rodzinnym domu. W jedenastu scenach niczym w migawkach z kadru filmowego czytelnik staje się świadkiem kilku scen z życia wielodzietnej rodziny, w której główną rolę pełni otaczana szacunkiem swych siedmiorga dzieci wdowa. Bohaterowie opowiadają o osobistych rozterkach, niepowodzeniach, sukcesach i porażkach. Dzielą się planami na przyszłość. Frieda przeżywa swe rozstanie z mężem, Elza cieszy się, że udało jej się wyrwać z „dusznego” domu w Hamburgu. Erna wychwala swą mądrą siostrę Edytę za doskonały wykład we Fryburgu. Z tego samego dumna jest także Róża. Bracia Paweł i Arno dyskutują żywo o interesach, z lekkim lękiem, czy aby matka zaaprobuje ich plany i inwestycje finansowe. Wszystko odbywa się w klimacie familijnym.

Udało się autorowi doskonale oddać relacje panujące pomiędzy rodzeństwem, zarysować silne łączące ich więzi, ale także napięcia i nieporozumienia. Dom przy Nowowiejskiej tętni życiem – dodajmy: życiem Wrocławia sprzed wieku. Wydaje się, że Marian Skutnik potrafi doskonale wyczuć klimat wówczas niemieckiego ośrodka miejskiego i uniwersyteckiego. Pierwszy akt dramatu ma swój moment kulminacyjny. To chwila, w której Edyta przyznaje się przed matką do swego przejścia na katolicyzm. W ostatnim długim monologu bohaterka żywo świadczy o swej wierze i głębokim przylgnięciu do Chrystusa, streszczając swą duchową drogę, która zaprowadziła ją do Kościoła.

Choć o niektórych ważkich  wydarzeniach z życia Edyty nie ma tu mowy wprost, daje się zauważyć znakomitą znajomość, niekiedy wręcz detaliczną, biografii patronki Europy. Jednym z pierwszych kroków na drodze do wiary okazało się spotkanie z Anną Reinach, żoną profesora, który zginął na froncie pod koniec 1917 roku. Edyta miała uporządkować spuściznę Reinacha. Musiała też w tych dniach spotykać się z wdową. Co miała powiedzieć zrozpaczonej małżonce? Nie wierzyła przecież w życie wieczne. W jaki sposób mogła ją pocieszyć? Jej strach okazał się zbyteczny. Anna Reinach była osobą głębokiej wiary. Spotkania i rozmowy z nią w znacznej mierze zmieniły sposób myślenia i życia Edyty Stein. Tak mówiła o nich do ojca Hirschmanna: „To było moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Boską mocą, która zostaje udzielona tym, którzy go niosą. Widziałam Kościół narodzony ze zbawiającego cierpienia Chrystusa w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. Była to chwila, w której załamała się moja niewiara, wiara żydowską straciła znaczenie, Chrystus promieniował: Chrystus w tajemnicy krzyża”. W monologu (ostatniej scenie pierwszego aktu) Edyta wspomina ogromne wrażenie, jakie zrobiła na niej biografia świętej Teresy z Avila. To ona stała się kroplą, która przeważyła szalę na stronę katolicyzmu.

Akt drugi jest niezwykle wymowny. To scena wspólnej modlitwy rodziny Steinów we wrocławskiej synagodze. Żaden z bohaterów nie wypowiada osobistych kwestii. Słychać jedynie szmer modlitw, świadczących o tym, że Edyta nawet po swej konwersji czuła się Żydówką i nie wahała wstępować do synagogi.

Akt trzeci zawiera osiem scen. Czytelnik staje się świadkiem uroczystego nałożenia welonu nowej karmelitance. Działo się to w Kolonii w 1938 roku. Następnie Marian Skutnik przenosi widzów czy czytelników do Karmelu w Le Paguier w Szwajcarii, gdzie siostry zamierzały przyjąć Teresę Benedyktę, by chronić jej życie przed szalejącym nazizmem. O ratowaniu karmelitanki i jej rodzonej siostry Róży (także karmelitanki) rozmawiają biskupi w siedzibie episkopatu w Holandii. Tymczasem obydwie siostry zamieszkują klasztor w Echt w Holandii. W swobodnej rozmowie wspominają lata dzieciństwa, choć są świadome niebezpieczeństwa zagrażającego ich życiu. Bardzo przejmujący jest także list matki do Edyty. Nawet w starości Augusta Stein nie była w stanie w pełni zaakceptować decyzji córki, choć wydaje się z nią pogodzona. Akt trzeci, a jednocześnie całość dramatu kończy scena pojmania Edyty i Róży w holenderskim Echt. Rozpoczyna się ich droga ku śmierci. Swoista droga krzyżowa.

Edyta przygotowywała się do niej przez lata. Z całą świadomością przeżywała każdy Wielki Tydzień. Od 1928 roku do czasu wstąpienia do Karmelu, wyjeżdżała na ten tydzień do opactwa Beuron. Już wtedy dopuszczała do siebie myśl, że i jej życie może stać się ofiarą zastępczą: „Chrystus, w którym cała pełnia boskiej miłości zamieszkała cieleśnie, jest w istocie jedynym Pośrednikiem wszystkich przed Bogiem i prawdziwą Głową społeczności, scalającą jeden Kościół. Wszyscy inny są członkami Kościoła zdolnymi do działania zależności od udzielonego im Ducha Świętego i Jego darów […]. Jeśli można swoje zasługi ofiarować komuś drugiemu i złożyć je za niego przed tronem Sędziego, to również można wziąć na siebie czyjąś winę, tzn. ofiarować się Bogu za tego, na kogo ma spaść kara”.

Od początku swego pobytu w Karmelu Edyta była przekonana, że Bóg przygotował dla niej krzyż. Jeszcze jako nauczycielka Instytutu Pedagogiki w Monasterze na wieści o represjach stosowanych wobec Żydów, zdała sobie sprawę, że „Bóg znowu kładzie ciężką rękę na swoim narodzie i że los tego narodu jest także moim losem”. Od dnia złożenia profesji wieczystej, czyli od 21 kwietnia 1938 roku, jej pragnienie ekspiacji przerodziło się w przyzwolenie na śmierć w takiej formie, jaką Bóg sam wybierze. Przyjęcie woli Bożej w tym względzie traktowała jako osobiste posłannictwo: „Rozmawiałam ze Zbawicielem i powiedziałam Mu, że wiem, iż to Jego krzyż zostaje teraz włożony na naród żydowski. Ogół tego nie rozumie, ale ci, co rozumieją, ci muszą w imieniu wszystkich z gotowością wziąć go na siebie. Chcę to uczynić, niech mi tylko wskaże jak […], na czym ma polegać to dźwiganie krzyża, tego jeszcze nie wiedziałam”.

Właśnie ten aspekt duchowego życia Teresy Benedykty od Krzyża i jej gotowość złożenia ofiary za naród żydowski wydaje się genialnie uchwycony przez Mariana Skutnika. Wypływa on w dialogach, w doborze słów, w sposobie nakreślenia charakterów, temperamentów, tonacji zapisanych w dramacie modlitw. To właśnie w Karmelu dojrzała w Stein myśl, aby włączyć się w dzieło zbawcze Chrystusa nie tylko poprzez modlitwę, ale także ekspiację: „Przez krzyż rozumiałam cierpienia ludu Bożego, które się właśnie wówczas zaczęły. Uważałam, że ci, którzy rozumieją, iż to jest krzyż Chrystusowy, w imię reszty powinni wziąć go na siebie”. Rozumiała konieczność niesienia krzyża ekspiacji o wiele głębiej niż inni, stąd oburzała się szczerze, gdy ktoś współczuł jej z powodu jej trudnego położenia: „jak życzyć uwolnienia od Krzyża komuś, kto ma szlachecki tytuł: od Krzyża”.

Trzy miesiące po ślubach wieczystych Edyta „przynaglała” wręcz Boga, aby zechciał przyjąć ofiarę jej życia na swoją chwałę. Była głęboko przekonana, że to cierpienie może ofiarować za Kościół. Prosiła swą przeoryszę: „Matko droga, proszę mi pozwolić oddać się Sercu Bożemu w przebłagalnej ofierze na intencję prawdziwego pokoju, by Bóg złamał panowanie szatana bez nowej wojny światowej i by zapanował nowy porządek”. Swój testament, sporządzony w 1939 roku, zakończyła znamiennymi słowami „Już teraz przyjmuję śmierć taką, jaką mi Bóg przeznaczył, z doskonałym poddaniem się Jego woli i z radością”.

„Zajaśniała jako daleko widoczna pochod­nia prawdy w czasach miłujących bardziej ciemność niż światło” – tak o św. Teresie Benedykcie od Krzyża mówiła przeorysza Karmelu w Kolonii po jej męczeńskiej śmierci w Auschwitz 9 sierpnia 1942 roku. Blask tej pochodni bije jasnym światłem z dramatu, który wyszedł spod pióra Mariana Skutnika. Powinien przeczytać go każdy, kto czuje się duchowo lub kulturowo związany z dziedzictwem Wrocławia oraz szuka nowego spojrzenia na świętą łączącą dziś już nie tylko naród niemiecki, żydowski i polski, ale wszystkie narody Europy.

Wrocławianie już niedługo będą mogli obejrzeć sztukę Mariana Skutnika na deskach teatralnej sceny. Premiera 10 listopada w kościele św. Michała Archanioła, następnie 11 i 12 listopada w tym samym miejscu.

Post Scriptum

Powyższa recenzja dotyczy jedynie scenariusza dramatu autorstwa M. Skutnika, nie zaś przedstawienia teatralno-filmowego w reżyserii R. Skolmowskiego.