fot. M. Rosik
Głębokie uczucie do drugiej osoby bywa opatrywane mianem ognistej miłości. W sposób metaforyczny możemy o niej mówić także w przypadku największego przykazania Bożego, które wskazał Jezus.
Jedno z najważniejszych przykazań zapisanych na kartach Starego Testamentu, przykazanie miłości bliźniego, zostało przypomniane przez Jezusa w rozmowie z faryzeuszami. Ewangelista Mateusz notuje:
„Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał Go, wystawiając Go na próbę: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?». On mu odpowiedział: «Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy»” (Mt 22,34-39).
Ogniste języki
W niektórych kręgach chrześcijańskich coraz bardziej powszechna staje się następująca logika w pojmowaniu tego nakazu: powinienem kochać Boga. Jak tę miłość wyrazić? Poprzez miłość drugiego człowieka! W końcu Jan Ewangelista stwierdza: „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1J 4,20).
Czy mogę kochać drugiego, nie kochając siebie? Oczywiście nie! W końcu chodzi o miłość mierzoną zasadą „jak siebie samego”. Oznacza to, że muszę skoncentrować się na sobie, zadbać o własny rozwój i wewnętrzne uzdrowienie. Najlepiej zrobić listę osób, które mnie skrzywdziły i okoliczności, w których to nastąpiło, by każdą z tych sytuacji solidnie rozważyć podczas modlitwy, najlepiej wstawienniczej. W ten sposób miłość Boga sprowadzona została do… koncentracji na samym sobie.
Na szczęście jest też w tradycji chrześcijańskiej inny nurt rozumienia słów Chrystusa. Program Dwunastu Kroków, stosowany przy terapii różnych uzależnień, nakazuje zrobić inną listę – listę osób, które ja skrzywdziłem, by im zadośćuczynić wyrządzone zło i modlić się za nich. Podejmując konkretne kroki, by naprawić wyrządzone krzywdy, przybliżam się ku Bogu, któremu w ten sposób okazuję miłość.
Naszą refleksję na temat miłości Boga i człowieka, której idea na kartach Biblii rozwijała się wraz z rozwojem Objawienia, oprzyjmy na dwóch fragmentach. Pierwszy wyjęty jest ze Starego Testamentu i mówi o ujawnieniu przez Boga swojego imienia Mojżeszowi. Drugi zaczerpnięty został z Ewangelii św. Jana i relacjonuje powierzenie Piotrowi władzy prymatu. Co ciekawe, obydwa te fragmenty łączy motyw ogniska i osoba Ducha Świętego, którego darem jest miłość.
Ognisko pierwsze
W czasach, kiedy Izraelici znajdowali się w Egipcie i ich los stawał się coraz trudniejszy, Bóg postanowił wybawić swój lud z niewoli. Wybrał do tego celu Mojżesza, który w owym czasie był pasterzem. Autor Księgi Wyjścia relacjonuje:
„Gdy Mojżesz pasał owce swego teścia, Jetry, kapłana Madianitów, zaprowadził pewnego razu owce w głąb pustyni i przyszedł do góry Bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. Mojżesz widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego. Wtedy Mojżesz powiedział do siebie: «Podejdę, żeby się przyjrzeć temu niezwykłemu zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?». Gdy zaś Pan ujrzał, że [Mojżesz] podchodził, żeby się przyjrzeć, zawołał Bóg do niego ze środka krzewu: «Mojżeszu, Mojżeszu!» On zaś odpowiedział: «Oto jestem». Rzekł mu Bóg: «Nie zbliżaj się tu! Zdejmij sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą». Powiedział jeszcze Pan: «Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba». Mojżesz zasłonił twarz, bał się bowiem zwrócić oczy na Boga” (Wj 3,1-6).
Scena ta fascynuje i budzi przestrach. Sam Bóg ukazuje się Mojżeszowi i po raz pierwszy w dziejach ludzkości ujawnia swoje imię: „Jestem, który jestem”. Prorok staje się świadkiem niezwykłego fenomenu: widzi płonący krzew, który się nie spala. To, co płonie, powinno ulec spaleniu. To, co jest trawione ogniem, powinno ulec destrukcji i zniknąć. Tymczasem prawa przyrody zostają tu zawieszone. W tym fakcie wielu biblistów dostrzega pierwsze przebłyski objawienia się Boga jako odwiecznej Miłości: uczucia, które nigdy nie wygasa. Zawsze jest świeże i nowe! Odnawia się każdego dnia!
Ogień Ducha miłości
Łukasz Ewangelista relacjonuje wydarzenia z Wieczernika pięćdziesiąt dni po zmartwychwstaniu Chrystusa. O apostołach, Maryi i braciach Jezusa pisze: „Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden” (Dz 2,3). Owocem działania ognia Ducha Świętego w sercach chrześcijan jest między innymi rozwijająca się miłość. Potwierdza to apostoł Paweł. W 67 roku po Chr. pisze swój ostatni list. Jest to jego duchowy testament. Kieruje go do wieloletniego towarzysza podróży i wiernego przyjaciela. To Paweł ustanowił Tymoteusza biskupem w Efezie. W tym ostatnim piśmie przypomina mu, że Bóg dał chrześcijanom Ducha Świętego: „Albowiem nie dał nam Bóg Ducha bojaźni, ale mocy, miłości i trzeźwego myślenia” (2 Tm 1,7).
Otrzymaliśmy Ducha miłości, którą Grecy określali mianem agape. Tej najczystszej, bo będącej odbiciem miłości, którą jest sam Bóg. Jezus postawił swoim życiem bardzo piękną i ważną zasadę dotyczącą kochania ludzi, których spotykamy na naszej drodze. Zasada ta brzmi tak: to, czy kocham, zależy ode mnie (gdyż to moja decyzja), ale to, w jaki sposób miłość okazuję, zależy od ciebie. Jezus okazywał miłość w sposób zróżnicowany. Gdy spotykał ludzi dobrej woli, którzy się nawracali i chcieli żyć blisko Boga, okazywał im swoją czułość i delikatność. Nawracającej się cudzołożnicy mówił: „Ja cię nie potępiam” (J 8,11), i żeby jej nie zawstydzić, nie patrzył jej w oczy, lecz pisał palcem po ziemi. Garnącym się do słuchania Jego nauki mówił: „Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo” (Łk 12,37). Brał w objęcia dzieci i je błogosławił. Uzdrawiającym dotykiem przywracał zdrowie chorym i słabym.
Gdy spotykał ludzi wahających się w zdecydowanym kroczeniu drogą Bożą, napominał ich, stawiając wymagania. Mówił im: „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie” (Łk 9,23). Młodemu człowiekowi przywiązanemu do bogactw nakazał: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, a potem przyjdź i chodź za Mną” (Mk 10,21). Innych napominał: „Kto przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do Królestwa Niebieskiego” (Łk 9,62).
Kiedy zaś spotykał na swej drodze ludzi złej woli, obłudników i hipokrytów, nie wahał się sięgać po bardzo ostre napomnienia: „Jesteście podobni do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa” (Mt 23,27) lub „Węże, plemię żmijowe, jak wy możecie ujść potępienia w piekle?” (Mt 23,33). Jeśli trzeba było, okazywał swą miłość z biczem w ręku (Mt 21,12-17; Mk 11,15-19; Łk 19,45-46; J 2,13-22). Jezus nie mylił bowiem miłości z naiwnością.
Ognisko drugie
Aby odkryć, co znaczy to, że otrzymaliśmy ducha miłości, sięgnijmy do jednej z ostatnich scen Ewangelii św. Jana, wzmiankowanej przy omawianiu sakramentu pojednania. Zaznaczyć trzeba, że sam autor jest jej świadkiem:
„A gdy spożyli śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?». Odpowiedział Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś baranki moje!». I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?». Odparł Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś owce moje!». Powiedział mu po raz trzeci: «Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?». Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: «Czy kochasz Mnie?». I rzekł do Niego: «Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego Jezus: «Paś owce moje!” (J 21,15-17).
Rozważając tę scenę z punktu widzenia psychologii, trudno dziwić się Piotrowi, że się zasmucił. Stał przy ognisku z Jezusem, który je rozpalił, by przygotować posiłek. Patrząc w płomienie, zapewne przypomniał sobie to, co wydarzyło się niespełna dziesięć dni wcześniej w Jerozolimie, kiedy stał przy innym ogniu, wpatrywał się w inne płomienie i również trzy razy usłyszał pytanie: „Czy ty nie jesteś jednym z Jego uczniów?”. Odpowiedział wówczas: „Nie znam tego człowieka”. Teraz ponownie trzy razy słyszy takie samo pytanie. Patrzy w płomienie i nieśmiało wyznaje miłość Jezusowi. W tym potężnym rybaku, pewnie silnym mężczyźnie, jest niezwykła wrażliwość serca. Skąd o tym wiemy?
Różne odcienie miłości
Grecy znali różne terminy oznaczające miłość i choć praktycznie są one synonimami, to jednak każdy z nich podkreśla nieco inny jej aspekt. Agape zasadza się na tym rodzaju miłości, który Grecy określali terminem filia. Doskonale widać to na przykładzie dialogu Jezusa z Piotrem w scenie nadania prymatu. Kiedy Jezus po raz pierwszy i po raz drugi zadaje pytanie: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz mnie?” (J 21,15.16), ewangelista sięga po grecki czasownik agapan. Termin agape uwypukla bowiem bezinteresowność i zdolność do największych poświęceń w miłości. Nawet do ofiary z życia. Odpowiadając Jezusowi, Piotr jest świadomy swojego problemu. Tym razem nie odważa się szafować deklaracjami, które mogą okazać się bez pokrycia, używa więc terminu filein, który oznacza raczej miłość natury emocjonalnej. Agape to akt woli: kocham, bo chcę kochać i świadomą decyzją tę miłość wybieram. Filia to raczej akt emocjonalny: kocham, bo jestem mocno z tobą związany uczuciowo i bardzo wiele dla mnie znaczysz. Piotr znał siebie na tyle, iż bez wahania mógł potwierdzić emocjonalną gotowość nawszystko dla Jezusa. Zapewniał Go przecież kiedyś, iż odda za Niego życie. Jednak w chwili próby nic z tych zapewnień nie wyszło. Dlatego teraz jest mądrzejszy. Zna swoją słabą wolę, która w tym czasie nie jest jeszcze gotowa do miłości agape. I Jezus szanuje szczerość Piotra. Dlatego, gdy po raz trzeci pyta go o miłość, używa terminu filein. Akceptuje obecny etap duchowego rozwoju apostoła z nadzieją, że dzięki Duchowi Świętemu Piotr coraz pilniej będzie uczył się miłości agape.
Jezus przyjmuje Piotrową miłość jak drogocenny skarb, największy klejnot, nawet jeśli nie jest to miłość doskonała. Skąd o tym wiemy? Bo pomimo niedoskonałej miłości Piotra, powierza mu przewodzenie Kościołowi: „Paś owce moje!” (J 21,17). Także każdemu z nas daje inne zadanie w naszych wspólnotach. Każdego z nas chce uczyć, tak jak Piotra, wrażliwości serca. Duch Święty przychodzi dzisiaj, aby uczyć nas tej najpiękniejszej miłości, jaką jest agape.
Taka miłość – choć wiąże się z uczuciem – jest nie tylko i nie przede wszystkim uczuciem, lecz decyzją naszej woli. Chociaż każdy jej rodzaj wiąże się z uczuciem, niekiedy bardzo pięknym, głębokim i intensywnym, z czasem ujawniają się negatywne emocje. Nie stanowią one istoty bowiem miłości z tego prostego względu, że rodzą się w nas bardzo często niezależnie od naszej woli i po prostu nie mamy na nie wpływu. Gdyby miłość była tylko uczuciem, to nikt z małżonków nie mógłby ślubować współmałżonkowi dozgonnej miłości, a siostry zakonne i kapłani przysięgać Bogu i składać ślubów wieczystych. Nie można bowiem zobowiązywać się do czegoś, co nie zależy do końca od naszej woli. Z tego samego powodu niemożliwa byłaby miłość nieprzyjaciół, bo nie można kochać kogoś, kto nas krzywdzi. Jezus jednak wzywa do takiej miłości, bo wie, że nie jest ona uczuciem, chociaż się z nim wiąże.
Nowe przykazanie
W Ewangelii św. Jana przykazanie miłości bliźniego nazwane jest „nowym”. Jezus deklaruje: „Przykazanie nowe daję wam, byście się wzajemnie miłowali” (J 13,34). Dlaczego jest ono nowe? Czyż nie jest stare, jak stare są pamiętające Mojżesza kamienie na Synaju? Czy nie zapisano go na kartach Księgi Kapłańskiej przypisywanej wyłowionemu z Nilu wybawcy Izraelitów? Czy Żydzi nie odmawiają codziennie Szema, Israel: „Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich sił swoich” ze świadomością, że Księga Kapłańska nakazuje miłować bliźniego jak siebie samego? Dlaczego więc stare przykazanie miłości do bliźniego, gdy tylko pojawia się w ustach Jezusa, określa się mianem nowego?
Nowość przykazania polega właśnie na tym, że Jezusowi już nie wystarcza miłość „jak siebie samego”, bo samych siebie kochamy czasem koślawo i niedoskonale. Podajmy prosty przykład. Łatwo wyobrazić sobie pracoholika, który jedenaście godzin na dobę spędza w pracy, a po powrocie do domu zasiada do komputera, by dokończyć zaległe sprawy. Czy ktoś taki kocha siebie właściwie? Czy narkoman wstrzykujący sobie truciznę kocha siebie w sposób należyty? Czy zaśmiecanie umysłu brudnymi treściami nazwiemy piękną miłością siebie? Nasza miłość jest często słaba i chora, niepełna i niedoskonała. Potrzebuje uleczenia. Właśnie dlatego Jezus nie poprzestał na nakazie „kochaj jak siebie samego”. Poszedł dużo dalej. On nie tylko powtórzył dawne przykazanie, ale dodał doń coś nader ważnego: „Miłujcie się wzajemnie jak Ja was umiłowałem” (J 15,12), ponieważ to On jest probierzem autentycznej miłości, którą należy okazywać innym.
„Tchnienie ognia”, Głos Ojca Pio 136 (2022) 4, 12-17.
Polub stronę na Facebook