VII Niedziela wielkanocna A. Wniebowstąpienie Pańskie

Dekret Cyrusa a dekret Chrystusa

W 538 przed Chr. król perski Cyrus uwolnił żydowskich jeńców, by mogli powrócić do Jerozolimy i zająć się odbudową świątyni. Powracający z niewoli babilońskiej wygnańcy zaczęli tworzyć nową wspólnotę zgromadzoną wokół domu Jahwe, a do całej religii Izraela przylgnął wówczas termin „judaizm”. Cyrus dekretował: „Wszystkie państwa ziemi dał mi Jahwe, Bóg niebios. I On mi rozkazał zbudować Mu dom w Jerozolimie w Judzie. Jeśli z całego ludu Jego jest między wami jeszcze ktoś, to Bóg jego będzie z nim; a niech idzie” (2Krn 36,23).

Słowa Jezusa przed wniebowstąpieniem przypominają w znacznej mierze dekret królewski Cyrusa. Podobieństwa są widoczne. Powraca motyw autorytetu i władzy oraz obietnica trwałej obecności: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 20,16-18). Królewski dekret Jezusa ma jednak zdecydowanie inny charakter niż dokument Cyrusa, gdyż ich królestwa znacznie się różnią. Ziemskie królestwo Persów upadło dwieście lat później, gdy Aleksander Macedoński podjął wyprawę na Wschód. Niebiańskie królestwo Jezusa – choć niewidoczne – wciąż trwa i sięga wieczności.

Dlatego nie musimy chodzić po tym świecie ze zwieszoną głową! Możemy kroczyć z dumnie podniesionym czołem, bo naszym Królem jest Ten, którego królestwo trwa wiecznie. I przypominamy sobie słowa Prymasa Tysiąclecia, który wołał niegdyś:

„Musicie mieć w sobie coś z orłów. Serce orle i wzrok orli. Musicie ducha hartować i wznosić się wysoko, ponad wszelkie inne ptactwo. Pamiętajcie, orły to wolne ptaki, bo szybują na niebie wysoko, a nie pełzają nisko po ziemi”.

Posłuszny senior

Święty papież Jan XXIII słynął nie tylko z uśmiechu i wielkiego dystansu do siebie, ale też z pokornej i systematycznej pracy nad sobą. O trudnościach, z którymi się borykał i o wymaganiach, które sobie stawiał wiemy dużo z wyjątkowego pamiętnika, jaki nam pozostawił. Jest to „Dziennik duszy”, zawierający notatki z jego rekolekcyjnych przeżyć, podejmowanych postanowień, duchowych walk i zmagań. Rozpoczął te zapiski jako czternastoletni chłopak w 1895 roku, a kontynuował przez całe swoje życie kleryckie, kapłańskie, biskupie i papieskie. Ostatnie wpisy pochodzą z 1962 r., na kilka miesięcy przed śmiercią.

W pierwszym zapisie, z roku 1895, z czasów, gdy był klerykiem w seminarium w Bergamo przyszły święty zawarł między innymi takie postanowienie:

„Pierwsza i naczelna zasada: wybrać sobie kierownika duchowego, odznaczającego się życiem przykładnym, roztropnością i wiedzą, do którego ma się pełne zaufanie, całkowicie od niego zależeć, słuchać jego rad i poddać się z ufnością jego kierownictwu” .

W tym samym czasie podjął też liczne postanowienia dotyczące każdego dnia, a także każdego tygodnia, miesiąca i roku. W kolejnych latach życia seminaryjnego prowadził bardzo systematyczne zapisy swoich postanowień, rachunków sumienia, refleksji. W 1950 r., na trzy lata przed tym zanim został mianowany kardynałem i osiem lat przed wybraniem go na papieża, bp Angello Roncalli pisał: „Gdy ma się pod siedemdziesiątkę, nie bardzo można już liczyć na przyszłość. Nie trzeba mieć złudzeń, lecz zżyć się z myślą o końcu; nie z lękiem, który obezwładnia, lecz z ufnością, która utrzymuje w nas chęć życia, pracowania i służenia. Już od dawna postanowiłem trwać wiernie w tym oczekiwaniu śmierci z uśmiechem, którym moja dusza rozweseli się nawet w chwili opuszczenia tego życia. (…) Co do spraw duchowych – muszę ożywić w sobie płomień gorliwości, w miarę jak ubywa czasu na odkupienie win. Stąd: oderwanie od wszystkich spraw ziemskich, dostojeństw, zaszczytów, rzeczy cennych i cenionych. Niech się spełni wola Boża”.

Pisząc te słowa nie spodziewał się ile jeszcze trudu będzie musiał podjąć, aby tę wolę wypełnić. Jak inni gorliwi apostołowie poszedł jednak „tam, gdzie Jezus im polecił” (Mt 28,16). I spotkał Go.

Jasne wieki średnie

Interesujący się filozofią Tomasz Merton zauważył pewnego razu na wystawie nowojorskiej księgarni książkę Etienne Gilson’a „Duch filozofii średniowiecznej”. Szybko ją kupił i pobiegł na dworzec kolejowy, by zdążyć na pociąg. Dopiero rozsiadłszy się w przedziale otworzył stronę redakcyjną i przeczytał „Nihil obstat”. W pierwszym odruchu postanowił otworzyć okno i pozwolić książce frunąć niczym wolny ptak! Merton żył wtedy z dala od Kościoła, a eklezjalną cenzurę uznawał za wyraz obskurantyzmu.

Aby jednak nie wypaść na osobę mało zrównoważoną w oczach pasażerów, powstrzymał się od wyrzucenia dzieła Gilson’a. Zaczął przewracać jej karty i z każdą stronicą oburzenie ustępowało fascynacji. Po lekturze całości, Merton przylgnął całym sercem do katolicyzmu. Żadna religia i żadne wyznanie nie dawało mu tak wielkiej pewności i intelektualnej jasności, jak nauka Kościoła katolickiego ubrana w filozoficzne formuły rodem ze średniowiecza! A niczego nieświadomy Gilson okazał się znakomicie wypełnić Jezusowe wezwanie: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28,19).

Przy tej jednej lekturze życie Tomasza Mertona zmieniło się diametralnie. Po latach w „Znaku Jonasza” wyznał:

„Bóg nigdy nie robi nic połowicznie. Nie uświęca nas kawałek po kawałku. Nie czyni nas kapłanami ani świętymi nakładając nadzwyczajną egzystencję na nasze zwykłe życie. Bierze całe nasze życie i podnosi je do poziomu nadprzyrodzonego, przeobraża całkowicie od wewnątrz, a zewnętrznie pozostawia takim, jakie jest – najzwyklejszym”.

Edukacja z plecakiem

Pewien wileński rabin znał na pamięć cały Talmud. Gdy ktoś rozpoczął dowolne zdanie księgi, rabin bez zająknięcia potrafił je dokończyć i recytować kolejne. Swym uczniom wyjaśniał jednak, że jego nauczyciel, również rabin z Wilna, znał Talmud o wiele lepiej niż on sam. „Rabbi – odważył się zapytać w końcu jeden z uczniów – jak można znać Talmud lepiej od kogoś, kto zna go na pamięć?” „To proste – odpowiedział znad swych wielkich rogowych okularów – ja znam Talmud od początku do końca i mogę zacząć go recytować w dowolnym miejscu. Mój nauczyciel jednak znał go także od końca”.

Kiedy Jezus – rabin dwunastu uczniów – po swym zmartwychwstaniu zaprosił ich na górę w Galilei, była to przypuszczalnie Góra Błogosławieństw. Wzniesienie nad Jeziorem Galilejskim było świadkiem najbardziej wzniosłej mowy Jezusa – Kazania na Górze. Uczniowie, którzy przybyli na miejsce najbardziej rewolucyjnej i niezwykle radykalnej nauki Jezusa, usłyszeli wezwanie: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”(Mt 28,19).

Kim jest uczeń Jezusa w świetle tej wypowiedzi? Jest przede wszystkim człowiekiem w ruchu! Jego zadanie to „iść”! Nie może być uczniem Jezusa ten, kto jedynie zasiada na katedrze, kto ślęczy nad książkami przy bibliotecznej lampie i wczytuje się w teologiczne księgi w kościelnej ławie. To jeszcze nie uczniostwo. Uczeń Jezusa to ten, kto podejmuje inicjatywę, kto pierwszy wychodzi do świata, kto z dynamizmem odpowiada na potrzeby innych. Jego misja dosięgnąć ma „wszystkich narodów”. To pełne werwy kroczenie nie ma wcale prowadzić do nauczania na pamięć nauk Jezusa. Grecki czasownik użyty przez ewangelistę znaczy nie tyle „nauczać”, co „czynić uczniami”. Uczeń Jezusa winien czynić uczniami tych, których spotyka. A czynić uczniem Jezusa to znaczy przyprowadzić do osobistej, głębokiej i intymnej z Nim więzi. Bo chrześcijaństwo nie jest religią księgi. Jest spotkaniem.

***

„Głos na pustyni” na żywo w każdą niedzielę o 6.50 w Radio „Wrocław”.

Serdecznie zapraszam!

Polub stronę na Facebook