fot. M. Rosik
Jedna z wypraw prowadzi mnie na południe od stolicy, do Parku Geotermalnego Krýsuvík. Pełen lawowych formacji skalnych z położonym na środku jeziorem obszar przenosi wizytujących w zupełnie nieznany świat. Jest tu wszystko, co może kojarzyć się z geologią i termami: gorące źródła i opary siarki, bulgocące strumienie i grząska ziemia, żwir i zakrzepła lawa, czarny piach na brzegu jeziora i głazy pokryte miękkim mchem, wilgoć i para. Jeśli dodać do tego gwiżdżący wiatr, poszarpane klify i skrzek maskonurów – zyskujemy pełen obraz tego niezwykłego zakątka świata.
Nieco gorzej ma się rzecz z wrażeniami na ciele. Gdy zatrzymuję samochód przy gorących źródłach, wiatr jest tak wielki, że nie potrafię otworzyć drzwi. O szyby wielkimi kroplami wali deszcz. Gdy udaje mi się w końcu przełamać opór materii, nie jestem w stanie ubrać kurtki. Wiatr wywija nią na wszystkie strony. Po kilku sekundach jestem mokry od deszczu. Ale tylko z jednej strony. Deszcz bowiem pada dziś poziomo. Pozostałe części ubrań przyjmą wodę w drodze powrotnej do samochodu.
Najtrudniej w takich warunkach robić zdjęcia. Wystarczy wyjąć aparat, a obiektyw jest już zalany wodą. Szukałem na stronach internetowych odpowiedzi, jak radzić sobie w takich wypadkach. Páll Stefánsson, zawodowy fotograf Icelandic Review mówi: „Moja rada dla fotografów: znajdź drzewo i schronienie przed sztormem. Ale tu napotkasz na drugi problem: w Islandii nie ma drzew. I na to nie mam rozwiązania”. Takie doświadczenia zapewne potwierdzić może nie jeden fotograf z Islandii.
Wulkaniczna lawa pokryta mchem
Wracając wybieram dłuższą drogę, aby zajrzeć do Eyrarbakki, która w XII wieku była największą osadą na wyspie. Jest tu jeden z najstarszych drewnianych kościołów w Islandii i kilka domów liczących niecałe dwa stulecia. Stąd też pochodzi być może pierwszy Europejczyk, który odkrył Amerykę i to na pięćset lat przed Kolumbem. Bjarni Herjólfssonprzeniósł się do Norwegii, by oddać się karierze kupieckiej. Co dwa lata przypływał jednak do Islandii, by spotkać się z ojcem. Pewnego razu, gdy dobił do brzegu rodzimej wyspy, dowiedział się, że jego ojciec przeniósł się na Grenlandię. Postanowił go odnaleźć. Silne wiatry zniosły jego statek do nieznanych lądów. Ponieważ były pełne zieleni, w żaden sposób nie pasowały do opisu białej Grenlandii. Bjarni zabronił załodze wysiadać. Po pewnym czasie żeglarz odnalazł ojca. Mieszkał z nim aż do jego śmierci, a potem powrócił do Norwegii. Tam opowiedział o swych odkryciach. Zainteresował się nimi niejaki Leif Eriksson, który dotarł do Nowej Funlandii i tam założył pierwszą europejską osadę w Ameryce. I może tu kryje się odpowiedź na moje rozterki? Nieraz zastanawiałem się, dlaczego zielona latem wyspa nazywa się „ziemią lodu” (Ice-land), natomiast biała jak śnieg Grenlandia nosi miano „zielonego lągu” (Green-land)?
W chwilę po opuszczeniu Eyrarbakki zatrzymuję się w Selfoss, nowoczesnym miasteczku, które oferuje między innymi amerykańską pizzę. Przyznam szczerze, że gdy mam do wyboru Pizza Hut i Domino’s Pizza, decyduję się zawsze na tę drugą. Dlaczego? Z powodu Toma Monaghana. Zrobił zawrotną karierę właśnie na pizzy. Rozpoczynał bardzo niepozornie, ale bardzo ciężka praca, właściwe inwestycje, wymagania stawiane sobie i pracownikom zrobiły swoje. Pierwszą restaurację kupił w 1960 roku. Sieć Domino’s Pizza znana jest dziś na całym świecie. Monaghan jest miliarderem. I to całkiem osobliwym miliarderem. Najpierw założył szkołę prawniczą „Ave Maria” w Ann Arbor. Potem kilka szkół podstawowych prowadzonych przez siostry zakonne. Następnie stworzył katolickie radio. A ostatecznie zainwestował trzysta milionów dolarów w przedsięwzięcie realizowane na Florydzie, nieco na północny zachód od Miami.
W Eyrarbakka
Rozpoczęło się od założenia uniwersytetu, któremu Monaghan również nadał miano „Ave Maria”. Jest to katolicka uczelnia, ale wcale nie trzeba być katolikiem, by na niej studiować. Kampus uniwersytecki szybko zaczął się rozrastać. Najlepszą kawę serwuje lokal przy rogu ul. Zwiastowania i Bulwaru Jana Pawła II. Kilka kaplic wewnątrz budynków uczelnianych to za mało – pomyślał miliarder. Ostatnio wystawił katedrę. Katedrę, bo kampus rozrósł się w całe miasto. Zamieszkują je nie tylko studenci. Osiedla się w nim coraz więcej ludności, która pragnie wieść życie spokojne, w oparciu o tradycyjne chrześcijańskie wartości. W ciągu najbliższych lat ma przybyć jedenaście tysięcy domów. Takie są plany.
A Monaghan? Każdy dzień rozpoczyna lekturą Biblii i uczestnictwem w Eucharystii. Codziennie przesuwa w palcach paciorki różańca. Wielu uważa go za fanatyka. On tylko uśmiecha się, patrząc na rozrost miasta i mówi, że przypomina ono ziarno gorczycy. „Gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane, wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu” (Mk 4,31-32). W każdym razie dobrodziejstwa biznesu Monaghana dotarły na Islandię, co dziś jest dla mnie ratunkiem.
W pizzerii jest Wi-Fi, więc sięgam po tablet, by poczytać nieco o mieście. Natrafiam na statystyki dotyczące rodzin. Islandia to kraj, w którym nieślubnych dzieci procentowo jest najwięcej na świecie. Taki kryzys rodziny (proszę wybaczyć dopowiedzenie – rodziny rozumianej jako związek mężczyzny i kobiety, choć taka definicja nie odpowiada islandzkiemu prawodawstwu) uwidacznia się na przykład w coraz bardziej powszechnej chorobie – depresji. Związki często są przypadkowe i krótkotrwałe. To paradoksalnie podwyższa psychologiczny wskaźnik „poczucia szczęścia”, ale niedługo później nabija kiesę producentów leków psychotropowych.
Lodowiec Eyjafjallajökull
Monika Danielewicz, Polka, która wystarczająco dużo czasu spędziła na Islandii, by stać się wiarygodną w swych opiniach, twierdzi: „Wydaje mi się także, że problem zdrad i ‘przypadkowo poczętych dzieci’ to tutaj chleb powszedni. W nocy bowiem wszystko się może w Reykjaviku zdarzyć. Po ostro zakrapianych imprezach przychodzi jednak czas na wytrzeźwienie. Islandzcy mężczyźni wracają do swoich domów, a telefony kobiet prawie nigdy nie dzwonią ponownie. Brzmi to trochę jak bajka o kopciuszku, któremu los sprzyjał jedynie do północy. Z mojego doświadczenia, potwierdzić mogę sądy Islandek, narzekających na niesamowitą wylewność u Islandczyków, która ma swoje podłoże w alkoholu”.
Późnym wieczorem, wciąż przy pełnym słońcu, docieram do Kópavogur. Kto nie zatrzymał się w Iceland Comfort Apartments, ten chyba nie zrozumie, czym jest próba przespania to burzowej nocy. Okiennice walące o ściany jak oszalałe, woda wlewająca się przez szczeliny w parapetach, dom chwiejący się w posadach, świst docierający do każdego zakamarka przez ciąg w łazience, strzelanie błyskawic na szarawym niebie, grzmoty docierające kilka sekund po nich… Koszmar! Nie ma to nic wspólnego z szekspirowskimi obrazkami pełnej mgły smutnej Anglii, gdzie w deszczowych okolicznościach nalewa się z nostalgią kolejną filiżankę herbaty. A tak właśnie myślałem przed przylotem do Islandii.
Co robić w taką pogodę latem, gdy zarówno w dzień jak i w nocy jest jasno? Odważni starają się wyściubić nos zza czterech chwiejących się i trzęsących ścian i wybrać się do kawiarni. Tak też uczyniłem następnego dnia. Polecam przytulną kafejkę Kaffibrebbslan przy Laugavegur 21 w Reykjaviku. Urocza Kirstin nalewając herbatę uśmiecha się i tłumaczy: „Nic dziwnego, że przy takiej pogodzie Islandczycy okazują się mistrzami w ilości przeczytanych książek rocznie na osobę, ale także w ilości czasu spędzonego przy Internecie. Nie wspominając o tym, że przodujemy w rankingach ilości pisarzy na tysiąc osób”.
Pierwszą drukowaną książką na Islandii była Biblia. Ostatni katolicki biskup Jón Arason sprowadził na wyspę prasy drukarskie, jednak nie mógł całkowicie poświęcić się przygotowaniu tłumaczenia i wydania Pisma Świętego, był bowiem zajęty walką z protestantyzacją. Biskup został zamordowany w 1550 roku, a maszyny drukarskie przejął Gudbrandur Thorlaksson, luterański biskupa w Hólar w latach 1571 – 1627. Jego współpracownicy zajęli się przekładem natchnionej księgi, która ukazała się drukiem w 1584 roku. Siedmiu składaczy i drukarz poświęcili ponad dwa lata na przygotowanie druku. Pojawienie się Biblii drukowanej okazało się krokiem milowym dla kultury Islandii. Dotychczas książki pisano ręcznie na pergaminie, więc powstawały w jednym czy najwyżej kilku egzemplarzach. Biblii wydrukowano pięćset egzemplarzy i w ten sposób rozpowszechnił się pisany język islandzki. Podkreślmy jeszcze raz, że Biblia była pierwsza drukowaną książką na Islandii, ale nie pierwszą drukowaną książką po islandzku. Otóż jeszcze zanim reformacja została przyjęta na wyspie niejaki Oddur Gottskalksson w Skálholt przetłumaczył w tajemnicy przed biskupem Jónem Arasonem Nowy Testament na język islandzki. Opublikował go w Danii w 1540 roku.
Szlaki na południowym wybrzeżu
Dziś egzemplarze Nowego Testamentu z dołączoną Księgą Psalmów otrzymać można darmowo w ramach akcji ewangelizacyjnych lub w chrześcijańskich księgarniach. Nie ma ich w Islandii wiele. Trzeba jednak zauważyć, że w ostatnich latach daje się zauważyć na Islandii pewne przebudzenie charyzmatyczne. Skúli Barkerjest około pięćdziesięcioletnim inżynierem elektrykiem. Bardzo trudno zobaczyć łzy w jego oczach. Jednak to, czego doświadczył podczas posługi Franklina Grahama było absolutnie czymś niezwykłym. „Takie rzeczy na Islandii po prostu się nie zdarzają – mówi Barker. – Gdy to zobaczyłem, zacząłem płakać. Może to poświadczyć moja żona”. Co takiego zobaczył? Kilkaset osób zbliżających się do sceny, gdy ewangelista wezwał do oddania życia Jezusowi. Szli tam, by głośno się modlić. „Islandczycy nie są skorzy do okazywania uczuć. A tym bardziej do głośnej modlitwy. W powiedzeniu, że jesteśmy ‘fozen chosen’ jest wiele prawdy” – kontynuuje inżynier. W małej grupie od pięciu lat modli się o przebudzenie na Islandii. Spotkanie ewangelizacyjne z Grahamem przygotowywali dziewięć miesięcy. „Po dziewięciu miesiącach przyszły na świat dzieci. Dzieci Boże” – śmieje się Skúli. Ewangelizacja miała miejsce w 2013 roku. Od tego czasu charyzmatycznych chrześcijan na wyspie przybywa.
Grunt na to ożywienie zaczęli przygotowywać kilkanaście lat wcześniej świeccy misjonarze. Ethna Parker mieszkała w Darlington w Anglii. Gdy miała siedem lat jej sąsiad zaprosił ją do siebie, więził przez kilka godzin i wykorzystywał seksualnie. Później wręczył jej banknot i ostrzegł, że jeśli komukolwiek powie o tym, co się stało, zabije jej rodziców. Dziecko kupiło całą reklamówkę słodyczy. Mama Ethny od razu domyśliła się, co się stało. Zawiadomiła policję. W tym czasie pedofil zdążył już uciec. W jakiś czas później w związku z inną sprawą został zabity w potyczce przez policjanta. Trauma była okrutna. Dorastając Ethna starała się z tym żyć. Wyszła za mąż za Chrisa. W małżeństwie jednak szybko pojawiły się trudności. Nie było łatwo mężowi co noc słyszeć żonę krzyczącą przez sen o na nowo przeżywającą dramat dziecka.
Wszystko zmieniło się pewnego wieczoru, gdy Ethna zajrzała na spotkanie Assemblies of God w 1991 roku. Odczuła wtedy wewnętrzne przynaglenie, by oddać swoje życie Bogu. Doznała wewnętrznego umocnienia i uzdrowienia. Depresja minęła, skończyły się też koszmary. Jeszcze tego samego wieczora, gdy Ethna wróciła do domu, powiedziała swemu mężowi wprost: „Jeśli się nie nawrócisz, skończysz w piekle”. Chris myślał, że żona oszalała. Jednak – jak stwierdzi później w swoim świadectwie – ziarno gorczycy zostało wrzucone w ziemię. Wzrastało i wzrastało aż do dnia, kiedy Chris również przyjął Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Po pewnym czasie wyjechał jako misjonarz do Gambii w zachodniej Afryce. I właśnie tam po raz pierwszy w jego myślach na modlitwie pojawiło się słowo „Islandia”.
Błękitna laguna
Po powrocie do Anglii zaczął czytać o Islandii. Skontaktował się z Ruchem Misji Nordyckiej (Nordic Mission Movement). W 2001 roku Parkerowie przenieśli się na Islandię. Rozpoczęli pracę ewangelizacyjną wśród ludzi młodych, spośród których bardzo wielu odmieniło swoje życie. „Nawet jeśli w jakiś sposób byliśmy wierzącymi – mówią podopieczni misjonarzy – nasza wiara była jak szara lawa pokryta mchem. Na Islandii wszędzie go pełno. Trzeba usunąć mech, aby dotrzeć do twardej, zakrzepłej lawy. Właśnie taka staje się nasza więź z Chrystusem – twarda i okrzepła”.
Parkerowie wspierani byli przez Royal Rangers Iceland, przez co ich posługa zyskała na skuteczności. W 2006 roku Chris Parker przyjął posadę pastora w Evenwood w Anglii.
Polub stronę na Facebook