(05.06.2016)
Wskrzeszenie bez zdziwienia
Wcale się nie dziwię, że Jezus wskrzesił jedynego syna wdowy. Nie tylko dlatego, że motywowany był współczuciem: „Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: 'Nie płacz!’. Potem przystąpił, dotknął się mar, a ci, którzy je nieśli, stanęli, i rzekł: 'Młodzieńcze, tobie mówię: wstań!'” (Łk 7,13-14). W Palestynie I stulecia zazwyczaj to mężczyźni pozostawali wdowcami. Badania statystyków dowodzą, że w czasach Jezusa średnia długość życia mężczyzn była znacznie wyższa niż kobiet. Kobiety w wieku dwunastu lub trzynastu lat zaczynały rodzić dzieci, które przychodziły na świat najczęściej rok po roku. Bywało, że w wieku trzydziestu lat kobieta była matką kilkunastu pociech. Organizm szybko się wyniszczał, a to zwiększało umieralność. Mężczyzna, który tracił żonę, miał więcej możliwości utrzymania siebie i rodziny niż kobieta, która traciła męża.
Wcale się nie dziwię, że Jezus wskrzesił jedynego syna wdowy. Nie tylko dlatego, że los wdów był w tym czasie w Izraelu nie do pozazdroszczenia. Zgodnie z żydowskim Prawem głową rodziny był ojciec. Gdy ojciec umierał, patriarchalny model rodziny przewidywał, że na jej czele stanie najstarszy jego syn. Jednak gdy syn był tylko jeden i na dodatek on również umarł, wdowa pozostawała bez środków do życia.
Wcale się nie dziwię, że Jezus wskrzesił jedynego syna wdowy. Nie dziwię się przede wszystkim dlatego, że w tym czasie sam był jedynym Synem Wdowy. I doskonale wiedział, co się wydarzy. On umrze, powstanie z martwych i odejdzie do niebios, a Maryja będzie potrzebowała opieki. Na szczęście w odpowiedniej chwili pojawił się Jan, który „wziął Ją do siebie”.