fot. M. Rosik
Święte oszustwo?
Arcybiskup Recife w Brazylii, Hélder Câmara, zasłynął z powiedzenia: „Kiedy daję biednym chleb, nazywają mnie świętym. Kiedy pytam, dlaczego biedni nie mają chleba, nazywają mnie komunistą”. Zgłoszony do pokojowej nagrody Nobla hierarcha bywał dość spontaniczny w swoich reakcjach. Gdy dowiadywał się czasem, że jakiegoś biedaka zatrzymała policja, dzwonił na posterunek i mówił: „Podobno zatrzymaliście mojego brata”. Rezolutni policjanci wiedzieli, co odpowiadać: „Na pewno zaszła tu jakaś straszna pomyłka. Nie mieliśmy pojęcia, że to brat ekscelencji. Bezzwłocznie go zwolnimy!” Kiedy zaś ekscelencja udawał się na policję, aby dopilnować zwolnienia, dzielnicowy (również rezolutnie) zauważał: „Ekscelencjo, ależ ten człowiek nie nosi tego samego nazwiska, co ksiądz arcybiskup!” Na to słyszał skromną odpowiedź: „Każdy ubogi jest mi bratem”.
Jezus zwierzał się niegdyś swoim uczniom: „Nikt nie może przyjść do Mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec” (J 6,44). Ojciec pociąga do Chrystusa nie tyle za pomocą marionetkowych sznurków, do których doczepiono nadprzyrodzone wizje czy spektakularne cuda. Nie pociąga za pomocą anielskich objawień, ani znaków pojawiających się na niebie. Pociąga w sposób najprostszy. Jak? Mówiąc o umiłowanym Izraelu, zwierzył się niegdyś Ozeaszowi: „Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go” (Oz 11,4).
Bóg pociąga do Chrystusa więzami miłości. Takimi, jakie łączyły arcybiskupa Câmara z jego najuboższymi braćmi.
Pokarm wieczności na teraźniejszość
Homer dowodził, że ambrozja, przyrządzana na bazie miodu, była pokarmem bogów i herosów. Tych pierwszych czyniła odpornymi na zranienia, drugim zapewniała wieczną młodość, szczęśliwość i nieśmiertelność. Pomimo stwierdzenia Ajschylosa, że „dla człowieka, który raz umarł, nie ma powrotu do życia”, Grecy wciąż snuli marzenia o nieśmiertelności.
Jezus nie zostawił wierzącym w Niego ambrozji, której spożycie zapewnia nieśmiertelność. Zostawił siebie: „Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze” (J 6,50). Przekonali się o tym Kleofas i jego towarzysz wędrujący pewnego wieczoru do Emaus. Nad stolicą powoli zaczynał panować zmrok. Czerwona kula słońca chowała swą głowę za horyzont. W domach zapalały się pierwsze światła. I wtedy oczy im się otworzyły. Rozpoznali Go przy łamaniu chleba. Rozpoznali, że zmartwychwstał, że żyje! Eucharystia otworzyła im oczy na nieśmiertelność. Dlaczego? Bo w Eucharystii Jezus przychodzi z niezwykłym darem – darem otwartych oczu. Zdarza się, że w codzienności rzeczy drobne urastają do kolosalnych problemów, a rzeczy istotne gubią się w gąszczu błahostek. Eucharystia przywraca jasny wzrok. Patrząc z jej perspektywy, wszystko wraca do właściwych rozmiarów. Eucharystia przemienia ludzką ślepotę, przywraca jasność widzenia, pokazuje sprawy w ich właściwych rozmiarach. Eucharystia to pokarm nieśmiertelności, który otwiera oczy i przywraca jasność widzenia. Czasem życie upływa nam na marzeniach o tym, czego jeszcze nie mamy lub na opłakiwaniu tego, czego już nie mamy.
Nie traćmy czasu! Dziś trzeba mieć oczy otwarte. Dziś trzeba dostrzegać dobro i żyć pełnią życia. Przeszłości już nie ma. Nigdy do nas nie wróci. Możemy wyciągnąć z niej mądre wnioski i złożyć z ufnością w ręce Ojca niebieskiego. Przyszłości jeszcze nie ma i nie wiemy, co nam przyniesie. Przyjdzie do nas dopiero wtedy, gdy stanie się teraźniejszością. Liczy się chwila obecna. Liczy się teraz.
Transfuzja wieczności
Leon Wiśniewski opowiadał kiedyś historię o sześcioletnim chłopcu, którego młodsza siostrzyczka była bardzo chora. Rodzina mieszkała w Rochester, gdzie wciąż słychać szum opadających wód Niagary. Rodzice zapytali chłopca, czy nie zechciałby oddać krwi, by ratować życie swojej siostry. Ten zgodził się bez wahania. Nocą, w klinice uniwersyteckiej, dokonywano transfuzji bezpośredniej. Chłopiec i dziewczynka leżeli obok siebie. W pewnej chwili chłopiec zapytał rodziców: „Czy tak właśnie się umiera?” Okazało się, że źle zrozumiał prośbę o oddanie krwi. Sądził, że on będzie musiał umrzeć, aby żyła jego siostra. I nie zawahał się. Na świecie miliony ludzi oddaje i przyjmuje krew. W samej tylko Kanadzie zarejestrowanych jest niemal półtora miliona krwiodawców. W Stanach Zjednoczonych rocznie przetacza się około piętnastu milionów jednostek krwi. Liczba świadomie oddających krew, by ratować innych, rośnie także w Polsce. Gdy spojrzeć na te fakty z perspektywy wiary, narzucić się może pewna analogia. Czyż nie to właśnie uczynił Jezus? Czyż nie umarł na krzyżu, aby Jego krew ratowała nam życie? A dziś czyni to w Eucharystii: „To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata” (J 6,50-51). To ostatnie stwierdzenie stało się hasłem 49 Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego, który odbył się w 2008 roku w kanadyjskim Quebeku: Eucharystia – dar za życie świata. Prowadzący obrady przypominali, że przyjmując Eucharystię nie tylko karmimy się Ciałem Chrystusa, lecz przemieniamy się w Chrystusa. Dlatego rozważając tę tajemnicę, Augustyn z Hippony w „Traktacie o Ewangelii Janowej” mógł napisać: „Cieszmy się więc i składajmy dziękczynienie nie tylko za to, że staliśmy się chrześcijanami, lecz staliśmy się samym Chrystusem”.