XV Niedziela w ciągu roku C

fot. archiwum M. Rosik

Kto jest moim bliźnim?

Kleryków nowojorskiego seminarium poproszono pewnego razu o przygotowanie rozważań na temat przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Z iście amerykańskim zapałem zabrali się do pracy. Kiedy eseje były gotowe, prowadzący poprosił ich do innego budynku, w którym mieści się studio telewizyjne. Ich wystąpienia miały zostać zarejestrowane. Na drodze łączącej obydwa budynki leżał ucharakteryzowany aktor – żebrak, który błagał o pomoc. Cztery piąte seminarzystów widząc go, nie okazało żadnej reakcji. Ta swoista prowokacja miała skłonić studentów do osobistej odpowiedzi na pytanie, które z ust uczonego w Piśmie słyszy Jezus: Kto jest moim bliźnim?

Pytaniem na pytanie

Uczeni w Piśmie zajmowali się przede wszystkim kopiowaniem ksiąg świętych. Uznawani byli w Izraelu za religijnych przywódców, doskonale znających Prawo. Skryba nie ma dobrych intencji; pragnie wystawić Jezusa na próbę. Na pytanie o sposób osiągnięcia życia wiecznego Jezus odpowiada typowo po żydowsku – pytaniem: „Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?” (Łk 10,26). Przyparty do muru uczony odpowiada: „Będziesz więc miłował Pana, Boga twojego z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Łk 10,27). Fragment ten wyjęty jest z Księgi Powtórzonego Prawa (Pwt 6,5), tej samej, która dziś zachęca nas do posłuszeństwa Bożym poleceniom. Stanowi codzienną modlitwę wyznawców judaizmu, wzywającą do okazywania miłości bliźniemu. Żydzi jednak nieco inaczej rozumieli termin „bliźni” niż sam Jezus. Na czym polegała różnica? Odpowiedź znajdziemy w przypowieści o dobrym Samarytaninie.

Głębokie wzruszenie

Spośród trzech przechodniów tylko Samarytanin, wróg narodu wybranego, „okazał głębokie wzruszenie” pobitemu przez zbójców człowiekowi. Użyty w tekście przypowieści czasownik „wzruszyć się do głębi” (gr. esplaghnisthe) często w Nowym Testamencie ma za podmiot samego Boga. Użycie więc tego samego czasownika na opis czynu Samarytanina posłużyć może interpretacji, według której otrzymane od Boga miłosierdzie rozciągnąć należy na wszystkich ludzi.

Po wskazaniu na stan emocjonalny Samarytanina („głębokie wzruszenie”) wobec potrzebującego następuje opis konkretnych czynów. Stwierdzenie podejścia przechodnia do rannego stoi w kontraście z „minięciem” leżącego człowieka przez kapłana i lewitę. Typowym środkiem medycznym powszechnie stosowanym była oliwa i wino: wino służyło do odkażenia ran, oliwa natomiast stanowiła środek kojący. Stan zranionego nie pozwalał mu na samodzielne utrzymanie się na nogach, w związku z czym Samarytanin odstąpił mu własne zwierzę. Tak obydwaj trafili do gospody.

Suma dwóch denarów, którą otrzymał od Samarytanina gospodarz za wyżywienie i opiekę nad chorym, wydaje się wystarczająca, jeśli brać pod uwagę fakt, że denar stanowił dzienny zarobek przeciętnego robotnika. Zapewnienie o ewentualnym zwrocie większych kosztów uwypukla hojność Samarytanina.

W kierunku Kościoła

Przenieśmy się na chwilę myślami do egipskiej Aleksandrii. To tam narodziła się alegoryczna szkoła interpretacji tekstów natchnionych. Korzystając z jej osiągnięć, św. Augustyn zaproponował swoje odczytanie Jezusowej przypowieści. Rozbójnicy w interpretacji biskupa Tagasty to diabeł i jego aniołowie. Kapłan i lewita reprezentują kapłaństwo i służbę świątynną Starego Testamentu, które nie mogą posłużyć do zbawienia. Samarytaninem jest sam Chrystus, o którym św. Paweł powie w dzisiejszym czytaniu, iż jest obrazem samego Boga! Olej i wino to oczywisty symbol sakramentów Kościoła – chrztu i Eucharystii. Samym Kościołem jest gospoda, natomiast jej właściciel to duszpasterz. Dwa denary, które gospodarz otrzymał na pielęgnację chorego, to dwa Testamenty, Stary i Nowy. Samarytanin obiecuje powrócić, jak Chrystus zapowiada swą paruzję.

Poprzez przypowieść Jezus redefiniuje pojęcie bliźniego: nie jest już nim tylko członek narodu wybranego, jak sądzili Żydzi, lecz każdy człowiek. I czyni coś jeszcze – odwraca perspektywę. Właściwie postawione pytanie to nie „Kto jest moim bliźnim?”, ale raczej: „Dla kogo ja mogę okazać się bliźnim?”.

„Kto jest moim bliźnim?”, Biblioteka Kaznodziejska 4 (2025) 74-76.

***

Między Jerozolimą a Jerychem

Aleksandria w Egipcie. Jeden z najważniejszych ośrodków akademickich starożytnego świata. To tu w III wieku przed Chrystusem powstał przekład Biblii hebrajskiej na język grecki, zwany Septuagintą. Tu istniała największa na świecie biblioteka licząca czterdzieści tysięcy woluminów, które uleciały z dymem, gdy do brzegów Egiptu przybył Juliusz Cezar. Tu alegoryczną myśl rozwijał współczesny Jezusowi historyk i filozof żydowski Filon. Tu wreszcie podwaliny chrześcijańskiej szkoły alegorycznej w interpretacji Biblii położył Orygenes, najpłodniejszy z wczesnochrześcijańskich pisarzy.

W kluczu alegorycznym przypowieść o miłosiernym Samarytaninie wykładał św. Augustyn. Przyznaję, że to moja ulubiona interpretacja. Według biskupa Hippony człowiek napadnięty i pobity to Adam, a w nim – każdy z nas. Rozbójnicy to diabeł i jego aniołowie. Kapłan i lewita reprezentują kapłaństwo i służbę świątynną Starego Testamentu, które – pomimo całych wieków składania ofiar w świątyni jerozolimskiej – nie zdołały zapewnić zbawienia. Samarytaninem jest sam Chrystus. To On nad poszkodowanym „wzruszył się głęboko, podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem” (Łk 10,33–34). Oliwa wskazuje na chrzest święty, gdzie używa się oleju krzyżma. Wino to oczywisty symbol Eucharystii. Gospoda, do której został zaniesiony ranny, to nic innego jak Kościół.

Bo drogę do zbawienia odnajdujemy dzięki Chrystusowi w Kościele poprzez sakramenty.

Samarytanie w sercu Argentyny

W książce pt. Jezuita. Papież Franciszek dwoje argentyńskich dziennikarzy przedstawiło zapis wielogodzinnych rozmów przez dwa lata prowadzonych z prymasem Argentyny kardynałem Bergoglio. Książka jest bardzo osobista i odsłaniająca nie tylko fakty biograficzne obecnego papieża, ale nade wszystko jego wrażliwość, sposób postrzegania świata, odwagę i bezkompromisowość w podążaniu za Bogiem, któremu on ufa i który jemu zaufał.

Odpowiadając na wiele pytań kardynał powtarza, że utrata poczucia grzechu utrudnia spotkanie z Bogiem. Mówi, że są ludzie, którzy uważają się za sprawiedliwych, na swój sposób przyjmują katechezę, wiarę chrześcijańską, ale nie mają doświadczenia bycia zbawionymi. „Bo co innego – tłumaczy – gdy ktoś opowiada, że pewien chłopak topił się w rzece i jakaś osoba rzuciła mu się na ratunek, co innego, gdy to widzę, a jeszcze co innego, gdy to ja jestem tą osoba, która się topi i ktoś mnie ratuje. Są osoby, którym ktoś opowiedział, co się działo z chłopcem. One jednak same tego nie widziały, nie doświadczyły więc na własnej skórze, co to oznacza. Myślę, że tylko wielcy grzesznicy mają taką łaskę. Mam zwyczaj powtarzać za św. Pawłem, że chlubić się możemy tylko z naszych słabości” – mówił przyszły papież Franciszek.

W przypowieści o Samarytaninie na wpół umarły człowiek, pobity i okradziony, leży przy drodze. Nie pomaga mu ani przechodzący lewita, ani nawet kapłan. Każdy z nich jest zajęty swoimi sprawami. Dopiero podróżujący Samarytanin „wzruszył się głęboko, podszedł do niego i opatrzył mu rany” (Łk 10, 33-34). Robi więcej, niż trzeba: zawozi do gospody, pielęgnuje, opłaca pobyt chorego. Robienie więcej, niż trzeba, to zawsze miłosierdzie. Doświadczanie miłosierdzia, to zawsze doświadczanie Boga. Opowiadanie tej historii to dopiero pierwszy krok w podążaniu za Chrystusem. Żeby naprawdę Go spotkać, trzeba doświadczyć bycia nie tylko Samarytaninem, ale przede wszystkim słabym i pobitym, potrzebującym pomocy. Ale to łaska tylko wielkich grzeszników.

Zawartość podróżnej apteczki

Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że Samarytanin z Jezusowej przypowieści nie odbył kursu pierwszej pomocy. Zobaczywszy pobitego nieszczęśnika, „wzruszył się głęboko, podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem” (Łk 10,34). Samarytanin nigdy też nie należał do Czerwonego Krzyża. W przeciwnym razie wiedziałby, że najpierw należy użyć wina, by odkazić ranę, a dopiero później nałożyć na nią oliwę jako środek kojący ból. Wino użyte przez Samarytanina to nie doskonałe Orvietto Classico, ani nawet kuszące bukietem zapachów Chianti, lecz pewnie zwykłe cierpkie wino stołowe, które do posiłku obficie przyprawiano wodą. Zdjęty litością mieszkaniec Samarii wykorzystał jego naturalne właściwości. Środkiem leczniczym była także oliwa. Gęstemu płynowi wytwarzanemu z ciemnozielonych owoców drzewa oliwkowego, przypisywano róże właściwości uzdrawiające. Dlatego w starożytnym Babilonie lekarzy nazywano „piewcami oliwy”.

Powróćmy jednak do medycznych zabiegów miłosiernego mieszkańca Samarii. Czy była to rzeczywiście zwykła pomyłka dobroczyńcy, iż najpierw użył oliwy, a później wina? Czy może lapsus samego Jezusa, który opowiadał przypowieść? A może wreszcie błąd ewangelisty, który niedokładnie zapamiętał słowa Mistrza?

Po odpowiedź na te pytania warto udać się do egipskiej Aleksandrii. To tam narodziła się alegoryczna szkoła interpretacji tekstów natchnionych. Korzystając z jej osiągnięć, św. Augustyn zaproponował swoje odczytanie Jezusowej przypowieści. Rozbójnicy w interpretacji biskupa Tagasty to diabeł i jego aniołowie. Kapłan i lewita reprezentują kapłaństwo i służbę świątynną Starego Testamentu, które nie mogą posłużyć do zbawienia. Samarytaninem jest sam Chrystus. Olej i wino to oczywisty symbol sakramentów Kościoła – chrztu i Eucharystii. Samym Kościołem jest gospoda, natomiast jej właściciel to duszpasterz. Dwa denary, które gospodarz otrzymał na pielęgnację chorego, to dwa Testamenty, Stary i Nowy. Samarytanin obiecuje powrócić, jak Chrystus zapowiada swą paruzję. Przy takim spojrzeniu na Jezusową przypowieść kolejność „medykamentów” nie może być inna: najpierw oliwa, potem wino, bo najpierw przecież przyjmuje się chrzcielne namaszczenie olejem krzyżma, a później dopiero uczestniczy w eucharystycznej przemianie wina w Krew Pańską.

Samarytanka z Katowic

„Przyjechałam na Śląsk w latach osiemdziesiątych. Tam trafiłam na ulicę. To ciągnie się już ponad dwadzieścia lat. Pochodzę z Mazur. W wakacje poznałam mężczyznę, który przyjechał na urlop. Na co dzień pracował w jednej ze śląskich kopalni. Zakochaliśmy się w sobie. W domu było nas siedmioro rodzeństwa. W takiej sytuacji każdy grosz jest wiele wart. To wpłynęło na moją decyzję, żeby dom opuścić. Wyjechałam z tym mężczyzną na Śląsk. Miał kawalerkę, zamieszkaliśmy w niej oboje. Wszystko było dobrze, dopóki nie zaszłam w ciążę. Zaczęliśmy się kłócić, pojawił się alkohol. Wyrzucił mnie na ulicę. Szukałam jakichś możliwości funkcjonowania. Na dworcu zaopiekowali się mną obcy. To byli werbownicy. Będąc w ciąży, musiałam świadczyć usługi seksualne” Tak pisała w jednym z rozdziałów książki, pt. „Kobieta nie jest grzechem” s. Anna Bałchan, która od wielu lat zajmuje się pomocą dla kobiet uwikłanych w prostytucję.

Takich historii, jak ta opisana w książce jest zbyt wiele. Od 1999 roku siostra Anna zajmuje się pomocą osobom uwikłanym w prostytucję. Szuka na ulicach tych, dla których jest to miejsce pracy i życiowej udręki, a potem zaprasza do domu, który stworzyła w Zgromadzeniu Sióstr Maryi Niepokalanej. W 2001 roku została jednym z założycieli i prezesem Stowarzyszenia im. Marii Niepokalanej na Rzecz Pomocy Dziewczętom i Kobietom w Katowicach, którego celem jest pomoc kobietom i ich dzieciom zagrożonym lub dotkniętych przemocą seksualną, fizyczną i psychiczną, ofiarom handlu kobietami, ofiarom przymuszonej prostytucji oraz ich rodzinom.

„Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany” (Łk 10, 33-35). Dokładnie to samo robi na co dzień siostra Anna pracując jako streetworker. Widzi potrzebującą, podchodzi do niej i proponuje opatrzenie ran serca. Nie ocenia i nie pyta, kto je zrobił, dlaczego wybrała taka drogę. Wie, że pod grubą warstwą ostrego makijażu ukrywa się twarz pełna ran i smutku. I ludzkie serce, które skrzywdził drugi człowiek.

Polub stronę na Facebook