XXIII Niedziela w ciągu roku A

Amnestia dla celników

Przebaczyć to dać szansę. Jezus zachęca, by szansę nawrócenia dać trzykrotnie. Najpierw rozmowa w cztery oczy, potem przy świadkach, a wreszcie doniesienie władzom Kościoła. Nie po to, by założyć teczkę, lecz by przez oficjalne napomnienie wylać kubeł zimnej wody na głowę tego, kto uparcie trwa w grzechu. Czasem zimny prysznic pomaga. „A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17). To krótkie zdanie kryje Jezusowy klucz do drzwi pojednania: innym kluczem otwiera się bramę przebaczenia tym, którzy trwają we wspólnocie Kościoła, innym dla „pogan i celników”.

Kto należy do wspólnoty chrześcijańskiej i deklaruje się naśladowcą Chrystusa, z tym należy rozmawiać – w cztery oczy, przy świadkach czy na oficjalnej drodze. Trzeba przekonywać i uświadamiać. Trzeba odwoływać się do nauki Jezusa. Na tym polega droga przebaczenia. Jeśli jednak nie odnosi skutku – należy przebaczać tak, jak przebacza się poganom, czyli tym, którzy do Kościoła nie należą. Przebaczać bez zbędnych słów. Bez tracenia czasu na dyskusję. Bez powoływania się na Chrystusa i Ewangelię, bo dla poganina i tak to nic nie znaczy. A przebaczyć trzeba i to nie tylko dlatego, że tak nakazuje Jezus, ale zwyczajnie dlatego, że brak przebaczenia niszczy nas samych. A czyż nie o to chodzi tym, którzy nas krzywdzą?

Greckie słowo „przebaczyć” brzmi afiemi. Ma ono także inne znaczenie: „puścić kogoś wolnym”, „pozwolić odejść”. Myśl o tym, kto nas krzywdzi, często tkwi w naszym sercu niczym cierń. A ciernia należy się pozbyć, by nie powodować większych ran. Trzeba pozwolić mu odejść. Bez złości, bez krzyków, bez drwiny i cynizmu. Zwyczajnie przebaczyć temu, kto nas krzywdzi – wypuścić go wolnym.

Pieśni w tyglu huraganu

Żyjący w XVIII w. John Wesley skończył Oxford i wybrał się w podróż do Ameryki. Gdy na oceanie rozszalała się burza, która złamała maszt ich statku, Wesley dostrzegł wśród panikujących pasażerów grupkę kilku ludzi, którzy z niewiarygodnym spokojem śpiewali pieśni uwielbiające Boga. To doświadczenie odmieniło jego życie. Otworzył swe serce przed Chrystusem i stał się wędrownym kaznodzieją. Gdy po latach pewnego dnia jechał konno od wioski do wioski głosząc ewangelię, zauważył rzecz bardzo niepokojącą. Zaczął się modlić: „Panie, proszę, pokaż, co zrobiłem nie tak. Już od tygodnia nikt mnie nie prześladuje. Nikt nie obrzuca wyzwiskami, nikt nie wyrzuca z kościoła, a wszyscy chętnie mnie słuchają. Musiałem Cię zdradzić, skoro moje głoszenie ewangelii nie powoduje sprzeciwu”. Gdy modlił się w ten sposób, nagle spadł mu na głowę grad kamieni. Wieśniacy z pobliskiej wioski wdali się w rolę prześladowców. Wesley uśmiechnął się i zaczął dziękować Bogu za to, że znów jest prześladowany i że ma możliwość praktykowania przebaczenia.

I właśnie z przebaczeniem jest pewien kłopot. Uczył bowiem Jezus, że inaczej przebaczać należy „bratu”, a inaczej temu, kto „bratem” nie jest: „Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch lub trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik!” (Mt 18,15-17). W dziele Mateuszowym rzeczownik „brat” ma jasno określone znaczenie. Oprócz typowego dla mentalności żydowskiej użycia tego terminu na określenie krewnych, przyjaciół i współtowarzyszy, Mateusz odnosi go niejednokrotnie do osób przynależących do wspólnoty Kościoła. Wspólna wiara w Jezusa stanowi o braterstwie ludzi. Przebaczenie braciom, a więc członkom tej samej wspólnoty, łączy się koniecznością wyjaśnienia nieporozumienia. Najpierw na osobności, a gdy to nie przynosi efektu – w obecności świadków, a nawet władz kościelnych. Przebaczenie poganom polega po prostu na rezygnacji z zemsty i odwetu. Nie ma sensu wyjaśniać kwestii spornych, gdy ktoś przyjmuje odmienną hierarchię wartości. I pozostaje nam tylko pozazdrościć pierwszym chrześcijanom. Ci wiedzieli dokładnie, kto jest bratem, a kto poganinem.

A dziś?

W białym sari

Wiele dzieł napisano o Matce Teresie z Kalkuty. Niektóre z nich, zwłaszcza w ostatnich latach, próbowały nawet otworzyć dyskusję o tym, czy rzeczywiście Albanka żyjąca w Indiach powinna być wyniesiona na ołtarze, skoro przyznała się, że przez lata żyła w ciemności i oschłości duszy. Wielu widziało w trosce Misjonarek Miłości o chorych i ubogich jedynie formę pracy charytatywnej i opieki społecznej. Zachwycano się posługą sióstr i Matki. Jednak dobro i pomoc, które niosą siostry najbiedniejszym tego świata, to tylko konsekwencja miłości do Jezusa i sposób jej wyrażania. Matka Teresa wielokrotnie podkreślała, że prawdziwym celem założonego przez nią zgromadzenia są spotkania z Jezusem, którego siostry odnajdują w każdym cierpiącym.

Misjonarek Miłości nie można wynająć do pracy. Na pięciu kontynentach, na których dziś są ich domy, zawsze same wybierają miejsce posługi. Tam, dokąd przybywają, pragną móc codziennie uczestniczyć we Mszy Świętej i modlić się przed Najświętszym Sakramentem. Godzą się na życie w bardzo surowych warunkach. Wstają o wpół do piątej rano. Przez półtorej godziny wspólnie się modlą i uczestniczą w Eucharystii. Codziennie piorą sari noszone poprzedniego dnia. Ich śniadanie składa się z chleba, margaryny, owoców i herbaty. Potem idą nieść pomoc ubogim. Nie tylko pielęgnują chorych i słabych, czy pomagają im w domowych czynnościach. Zdarza się, że żebrzą o jedzenie dla ludzi, którzy nic nie mają. Wędrując pomiędzy podopiecznymi odmawiają różaniec.

Zadaniem, które zostawiła im Błogosławiona Matka, nie jest zwalczanie biedy poprzez pomoc socjalną czy medyczną, ale dawanie miłości wszystkim odrzuconym i niekochanym: nędzarzom, alkoholikom, prostytutkom, dzieciom ulicy, trędowatym. Najpierw siostry przynoszą Boga, potem chleb. Najpierw miłość, potem lekarstwa. Zgromadzenie ma charakter zakonu kontemplacyjnego i modlitwa jest w nim sprawą podstawową, nie działanie, nawet na rzecz najbardziej potrzebujących. Matka Teresa uwierzyła Jezusowi, który mówił, że „gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20).

Audycja „Głos na pustyni” w Radio „Wrocław” w każdą niedzielę o 6.50

Polub stronę na Facebook