Na pełny etat
„Praca ludzka stoi w pośrodku całego życia społecznego – mówił Ojciec Święty Jan Paweł II na katowickim lotnisku w 1979 roku. – Poprzez pracę kształtuje się sprawiedliwość i miłość społeczna, jeżeli całą dziedziną pracy rządzi właściwy ład moralny. Jeśli jednakże tego ładu brak, na miejsce sprawiedliwości wkrada się krzywda, a na miejsce miłości nienawiść”.
W tym samym roku w Częstochowie wołał do zgromadzonych, że „praca jest podstawowym wymiarem ludzkiego bytowania na ziemi. Dla człowieka posiada ona nie tylko znaczenie techniczne, ale także znaczenie etyczne. O tyle można powiedzieć, że człowiek przez pracę czyni sobie ziemię poddaną, o ile człowiek sam przez swoje postępowanie okazuje się panem, a nie niewolnikiem ziemi, a także panem, a nie niewolnikiem pracy.”
Pracodawca aż pięć razy w ciągu dnia wychodził, aby zatrudnić robotników. Za każdym razem, mimo różnych godzin dnia, stali w tym samym miejscu na rynku nowi chętni i czekali. Nawet u schyłku dnia byli jeszcze tacy, którzy chcieli pracować. Mimo dramatycznych danych GUS o bezrobociu w Polsce, Bóg zawsze docenia ludzką gotowość do pracy, do współpracy w Jego winnicy. I nawet, jeśli się zdarzy, że przez długi czas musimy czekać na przydział zadania w winnicy Królestwa, to jedno jest pewne: Bóg zawsze nas chce, ma dla nas pracę, stały etat ze ścieżką kariery bez końca. Nie musimy mówić: „Bo nas nikt nie najął” (Mt 20,7).
Wielkoduszność pod krzewem winorośli
Do rabbiego Akiby, niemal współczesnemu Jezusowi, pewnego razu na rynku podejść miał namiestnik miasta. Zapytał o świętość szabatu: „Jak jest różnica między szabatem a pozostałymi dniami?” – dziwił się rządca. Akiba odpowiedział – typowo po żydowsku – pytaniem: „A jaka jest różnica między tobą a mieszkańcami miasta?”. Padła dumna odpowiedź: „Jestem namiestnikiem ustanowionym przez cesarza. Tak mu się podobało”. „Szabat został ustanowiony przez Boga. Tak Mu się podobało” – odpowiedział rezolutnie rabbi.
Właścicielowi winnicy z Jezusowej przypowieści tak samo podobało się zapłacić robotnikom, którzy pracowali godzinę, tak samo jak tym, którzy trudzili się cały dzień: „Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20,13-15). Spoglądanie złym okiem na czyjąś dobroć nie wyszło z mody przez dwadzieścia stuleci. Franz Grillparzer pisał kiedyś, że podstawą zazdrości jest u kobiet miłość, u mężczyzn zaś – próżność. W tym wypadku podstawą zazdrości była nie tyle próżność, co chęć próżnowania.
Jeśli – zgodnie z intencją Jezusa – pod postacią gospodarza winnicy widzieć samego Boga, celem przypowieści jest nie tyle potępienie zazdrości, co pochwała Bożej wspaniałomyślności i wielkoduszności. Pytał kiedyś Jezus: „Zmusza cię ktoś, by iść z nim tysiąc kroków? Idź dwa tysiące! Ktoś chce zabrać twój płaszcz? Oddaj mu i szatę!”. Właśnie tak postąpił właściciel winnicy wobec najemnych pracowników. Właśnie tak postępuje Bóg ze mną…
Uroki rzucane w winnicy
Zabobonni Włosi boją się czarów i uroków. Święcie wierzą w ich moc i uciekają przed nimi jak diabeł przed święconą wodą. Są przekonani, że złe spojrzenie może rzucić na kogoś urok i przynieść mu nieszczęście. Mają na to nawet właściwe określenie: malocchio to „złe oko”.
W urok rzucany za pomocą spojrzenia wierzyli także niektórzy Żydzi czasów Jezusa. Nazywali go tak samo: ajin ha-ra czyli „złe oko”. W ustach Jezusa sformułowanie to ma jednak inny wydźwięk. Swą przypowieść o właścicielu winnicy, który jednakowo nagrodził tych, którzy pracowali cały dzień i tych, którzy trudzili się zaledwie jedną godzinę, kończy pytaniem: „Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20,15). Złe oko jest tu synonimem złości spowodowanej czyjąś dobrocią. Szeroko otwarta dłoń zawsze denerwuje skąpców, a wspaniałomyślność drażni małodusznych. Chyba, że jest okazywana im samym. Tymczasem wielkoduszność jest cechą charakteru Boga. On jest dobry dla dobrych i dobry dla złych. On sprawia, że słońce wschodzi dla sprawiedliwych i dla grzeszników. Kocha nie dlatego, że jesteśmy dobrzy, ale dlatego, że On jest dobry. Przebacza nie dlatego, że jesteśmy święci, ale dlatego, że On jest święty. Udziela nam dobra nie dlatego, że nie grzeszymy, ale dlatego, że jest Ojcem. Nie możemy uczynić nic, by Bóg kochał nas bardziej, bo kocha najbardziej. Nie możemy uczynić nic, by kochał nas mniej, bo nie potrafi kochać inaczej niż najbardziej. Nie możemy sprawić, by nie okazywał nam dobroci i by nie okazywał jej innym.
Możemy co najwyżej spojrzeć na to dobrym okiem. I w tym nasza szansa! A wtedy nie straszne żadne uroki.
Audycja „Głos na pustyni” w Radio „Wrocław” w każdą niedzielę o 6.50
Polub stronę na Facebook