W welonie na Syberii 

Usole Syberyjskie. Dom polskich sióstr albertynek, w którym prowadzą przedszkole. Zgromadzenie zostało założone przez Alberta Chmielowskiego, zmagającego sięz nieszczęściem, które obserwował wokół siebie. W swoich zapiskach zanotował:

„Już nie mogłem dłużej znosić tego złego życia, którym nas świat karmi. Świat, jak złodziej, wydziera co dzień i w każdej godzinie wszystko dobre z serca, wykrada miłość dla ludzi, wykrada spokój i szczęście, kradnie nam Boga i niebo”.

Tonąc w błocie, bo dzień jest akurat deszczowy, docieram przed niewysoki budynek położony kilka metrów za niskim płotem. Sprawdzam adres. To tutaj. Już po chwili wita mnie szeroki uśmiech promieniujący zza welonu. Dobrze oświetlona sala sprawia bardzo przytulne wrażenie. Kontrast między domami rodzinnymi wychowanków a przedszkolem u sióstr jest ekstremalny. Na dwadzieścioro jeden dzieci tylko jedno ma obojgu rodziców. Większość mieszka w budynkach przypominających hotele robotnicze. Długi korytarz i kilkadziesiąt pokoi po obu stronach. Pokoje mają po dwanaście metrów kwadratowych. Niezależnie od tego, ile osób liczy rodzina, każda ma do dyspozycji tylko jedno pomieszczenie. Łazienka jest jedna, wspólna dla wszystkich, na końcu korytarza.

W „dietskim sadie” zbliża się pora posiłku. Uśmiechnięta wychowawczyni w welonie, jak mama zaprasza dzieci do stołu. Pewien chłopczyk natychmiast na czworaka wchodzi pod stół i wyczekuje. „Misza, siadaj ze wszystkimi przy stole” – zaprasza siostra, a mnie wyjaśnia: „Misza całymi dniami siedzi w domu tylko z psem. Matka pije. Gdy wieczorem wraca do domu, karmi psa i swoje dziecko pod stołem. Ale zdarza się, że Misza się uśmiechnie”.

Uzdrowiony przez Jezusa trędowaty „wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do Jego [Jezusa] nóg i dziękował Mu” (Łk 17,16). Albertynki z Usola twierdzą, że uśmiech dziecka jest najcenniejszym podziękowaniem za ich pracę.

Mowa wdzięczności

Aby pojawił się zachwyt, trzeba umieć wzruszyć serce. Papież Paweł VI posiadał niezwykły dar zachwycania się.  W testamencie, który nam pozostawił, pisał tak:

„Ten świat, nieprzebrany, nieodgadniony, ten wszechświat miotany tysiącem cudów, tysiącem głębi. Ten świat jest zachwycającym pejzażem. Nieograniczonym w swej szczodrości. Patrząc na niego teraz, retrospekcyjnym spojrzeniem, ogarnia mnie smutek, że nie potrafiłem dostatecznie podziwiać jego obrazów, że nie potrafiłem przyglądać mu się tak, jak na to zasługiwały jego nieprzebrane cuda natury, zadziwiające skarby makro – i mikrokosmosu. Dlaczego nie zachwycałem się wystarczająco, nie wnikałem w cuda przyrody, przebywając przez większą część życia w pomieszczeniach? Cóż za przerażające roztargnienie! Zasłużyłem na naganę za swoja powierzchowność!” – wołał następca św. Piotra.

Chrystus w drodze do Jerozolimy uzdrawia wołających o pomoc dziesięciu trędowatych. Nie wykonuje żadnych gestów, nie przemawia. Nakazuje im tylko, aby poszli pokazać się kapłanom. W drodze zdarza się cud. Ich prośba zostaje wysłuchana i mężczyźni zostają oczyszczeni z trądu. Jeden z nich, Samarytanin, wraca i pada na twarz przed Jezusem oddając hołd Bogu, który go wysłuchał i uleczył. Tylko jeden z dziesięciu zawrócił z drogi, choć oczyszczeni zostali wszyscy. „Gdzie jest dziewięciu?” – pyta Jezus (Łk 17,17).

Aby pojawił się zachwyt, aby pojawiła się wdzięczność, trzeba umieć wzruszyć serce. Bóg, obdarowując nas bezgranicznie i hojnie każdego dnia – tym, o co prosimy, i tym, o czym nawet nie potrafilibyśmy marzyć, uprzedzając nasze pragnienia i potrzeby – nie oczekuje naszej wdzięczności – w swych darach jest przecież bezinteresowny. Jednak to my potrzebujemy Mu dziękować. Kształtowanie w sobie tej postawy przemienia nas i uświęca, wyzwala z powierzchowności.

Smutna historia dziewięciu malkontentów

Po 11 września perspektywa widzenia świata rysuje się odmiennie niż dotychczas. Tak w życiu społeczeństw, jak i indywidualnych ludzi. Pewien mężczyzna, który w ostatniej chwili został przeszkodzony i nie wsiadł do feralnego samolotu, powiedział w wywiadzie: „Od tej chwili każdy dzień mojego życia traktuję jako dar; jako wielki niczym niezasłużony dar”.

Wdzięczność to postawa, która każe widzieć życie jako dar. Dlatego wciąż pozostaje zasadne pytanie Jezusa po dokonaniu cudownego uzdrowienia trędowatych: „Czyż nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzież jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu?” (Łk 17,18). Jedynym, który okazał wdzięczność, był Samarytanin, przedstawiciel pogardzanej rasy, do którego najlepiej się nie zbliżać, by nie zaciągnąć nieczystości rytualnej. Nie na darmo tradycja talmudyczna głosi, że kto je chleb Samarytan równy jest temu, kto spożywa wieprzowinę. Żydzi czasów Jezusa unikali Samarytan. Wędrując do Jerozolimy, omijali Samarię, naddając drogi. Jezus budził zgorszenie, gdy prosił Samarytankę o wodę. Dlatego Jego słowa brzmią niczym proroctwo: jedynie jeden na dziesięciu potrafi dziękować. Jedynie co dziesiąty umie oddać chwałę Bogu.

Czy nasze modlitwy nie przypominają często listy zakupów? Prosimy często. Tymczasem badania psychologów uniwersytetu w Los Angeles dowodzą, że osoba, która umie dziękować, wytwarza wokół siebie specyficzny klimat – klimat wdzięczności. Taka postawa przyciąga innych, promieniuje, przemienia. Taka postawa pozyskuje przyjaciół. Taka postawa zaskarbia sobie Boże dary. Może więc warto o brzasku dnia lub przy wieczornej lampie powiedzieć Bogu proste słowo: „dziękuję”. Wysłać uśmiech w stronę nieba.

Charles de Foucould, założycie wspólnot ludzi żyjących i modlących się wśród najuboższych, mówił:

„Gdy przyjdzie nam pokazać Bogu ręce, ważne jest nie tylko, aby były one czyste, bo nikomu nic złego nie zrobiliśmy, ale by nie były one puste”.

Polub stronę na Facebook