XVII Niedziela w ciągu roku B

W kolejce po chleb

Uskarżał się niegdyś S. Sawayana w Opowiadaniach o religii: „Niech się łudzą dalej niektórzy chrześcijanie, że kochają Boga, gdy jednocześnie nie kochają się nawzajem, gdy są obojętni wobec innych ludzi, którzy cierpią, giną z głodu, umierają na cholerę i ospę, są prześladowani i wyzyskiwani przez możnych tego świata. Dopóki wydawać będą miliardy na zbrojenia, miliony na wycieczki w kosmos, tysiące na zachcianki, gdy równocześnie widzę ludzi umierających na ulicach Benares z głodu, spotykam dzieci z puchliną wodną w Somalii, ginących w nieludzkich warunkach pracy i wyzysku górników w kopalniach diamentów w Afryce, dopóty nie uwierzę w ich miłość do Najwyższego”.

Jednym z przesłań opowiadania o cudownym rozmnożeniu chleba na pustkowiu jest wezwanie do dzielenia się. Jezus w obecności tłumów stawia Filipowi pytanie, sprawdzając jego wiarę: „Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” (J 6,5). Truizmem stało się już powiedzenie, że gdy człowiek potrafi dzielić się nawet czymś niewielkim, Bóg może dokonywać cudów. Dzielenie się jednak musi być mądre. Pierwsi chrześcijanie – jak głosi starożytne pismo z II wieku – mawiali: „Niech pot zrosi jałmużnę w twoim ręku”. Czyli inaczej: zastanów się dobrze, komu i dlaczego dajesz. Być może można pomóc w inny sposób?

Z dzieleniem się związana jest ważna umiejętność – umiejętność przyjmowania. Matka Teresa opowiadała, że pewnego razu zbliżył się do niej żebrak, aby ofiarować jej kilka rupii na potrzeby prowadzonego przez nią instytutu. „Pomyślałam wtedy – mówi Matka Teresa – że jeśli wezmę od niego te pieniądze, odejdzie ode mnie głodny. Jeśli nie wezmę, odejdzie upokorzony”. Wzięłam tę skromną ofiarę. Kiedy trzymałam ją w ręce, poczułam, że jest więcej wart niż otrzymana przeze mnie Nagroda Nobla”.

Jezus rozmnażając kilka bochnów chleba dla tysięcy ludzi uczy nas dostrzegania potrzeb innych i dzielenia się z nimi. A dzielić się można … nawet z Bogiem.

Charles de Foucauld, założyciel wspólnot ludzi żyjących i modlących się wśród najuboższych, mawiał: „Gdy przyjdzie nam pokazać Bogu ręce, ważne jest nie tylko, aby były one czyste, bo nikomu nic złego nie zrobiliśmy, ale by nie były one puste”.

Ze słownikiem w ręku

Przed cudownym rozmnożeniem chleba Jezus zadaje Filipowi pytanie: „Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” (J 6,5). Ewangelista dodaje, że Jezus mówił to, wystawiając apostoła na próbę. Gdybyśmy sięgnęli do słownika, okazuje się, że greckie peiradzo znaczy tyle co „kusić”. Z tego samego rdzenia pochodzi rzeczownik „pokuszenie”, który pojawia się w dyskutowanej często prośbie Modlitwy Pańskiej. Czy Jezus „kusił” Filipa? Jak rozumieć prośbę: „nie wódź nas na pokuszenie”? Przecież św. Jakub zapewnia w swym liście, że Bóg nie kusi nikogo.

Odwołać się trzeba do pierwotnych form religii Izraela, gdy Żydzi jeszcze nie byli w stanie przyjąć prawdy o istnieniu szatana jako ducha całkowicie sprzeciwiającego się Bogu. Gdyby taką myśl dopuścili, nie uchroniliby się od oddawania czci również szatanowi jako duchowi silniejszemu od człowieka, by nie ściągnąć na siebie jego gniewu. W takiej sytuacji monoteizm nie mógłby się ostać. Bóg więc prawdę o naturze złego ducha objawiał stopniowo. W pierwotnych formach religijności Izraelitów wszystko, co się wydarzało – dobro i zło – przypisywano Bogu. Stąd w Starym Testamencie znajdują się karty, na których to Bóg jest sprawcą nieszczęść. Dopiero wówczas, gdy monoteizm był już silnie utwierdzony, Bóg objawił prawdę, iż szatan jest całkowitym przeciwnikiem tak człowieka, jak Niego samego (Boga), i że to właśnie ów zły duch stoi ostatecznie za każdym złem. W czasach Jezusa prawda ta była już znana, aczkolwiek czasem posługiwano się jeszcze dawnym językiem najstarszych ksiąg Biblii Hebrajskiej, w których Boga widziano także jako autora pokus czy nieszczęść.

Choć więc szata językowa niektórych tekstów biblijnych ukazuje nam Boga, który jest odpowiedzialny za zło, w rzeczywistości od Niego pochodzi jedynie dobro. Bo przecież już po chwili „kuszony” Filip rozdaje tłumom chleb.

Jezusowa lekcja gramatyki

Na kilka miesięcy, a może lat, przed ustanowieniem Eucharystii, otoczony tłumem Jezus, w pobliżu łagodnych fal Jeziora Galilejskiego, nie chciał, aby ktokolwiek ustał w drodze. Tłum, który szedł za Nim był liczny, a żywności do podziału niezwykle mało. Jezus jednak nikogo, kto jest w pobliżu Niego, nie pozostawia głodnym. Cud rozmnożenia chleba stanowi w zamyśle ewangelisty zapowiedź Eucharystii.

Skąd o tym wiemy? Z Jezusowej lekcji gramatyki. Bo gramatyka jest ważna. Opowiadanie o nakarmieniu tysięcy na pustkowiu i o ustanowieniu Eucharystii zawiera tę samą sekwencję czasowników: „I polecił ludowi usiąść na ziemi. Wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym” (J 6,11). Jezusowe gesty nad chlebem, dokonane później w wieczerniku, opisane zostały przez Łukasza przez ciąg tych samych słów: wziąć – czynić dzięki – dawać. Ich następstwo zapewne odzwierciedla praktykę liturgiczną pierwotnego Kościoła: „Następnie wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie połamał go i podał, mówiąc: To jest Ciało moje, które za was będzie wydane”. Jezus więc – poprzez rozmnożenia chleba – świadomie przygotowywał uczniów na dar Eucharystii.

A dziś odwrotnie: to Eucharystia ma nas przygotować i wewnętrznie przysposobić do rozdawania chleba tym, którzy najbardziej go potrzebują. Wystarczy z pokorą „wziąć” w niej udział, po przyjęciu Komunii gorąco „podziękować”, a potem już tylko zacząć „dawać”. I taka to Jezusowa gramatyka.

Chleb połamany

W Ewangelii o cudownym rozmnożeniu chleba najbardziej lubię ten moment, gdy Jezus nakazuje uczniom zebrać pozostałe ułomki do koszy. „Po co Mu one?” – zastanawiam się czasem – „Czy tylko po to, aby pokazać rozmiaru cudu? Aby dowieść, że z kilku chlebów można zebrać całe kosze okruchów?” I myślę sobie, że nie tylko po to. Myślę, że Jezus mówi przez ten gest, że nie przeraża Go to, co połamane.

Wbrew wszystkiemu, Jezusowi potrzebne są nasze połamane serca. Nie przerażają Go zerwane więzi. Nie przestraszają zdruzgotane marzenia i poobijane tęsknoty. Całą te biedę Jezus może zebrać do kosza swego miłosierdzia. Nasza nieudolność, małość, słabość może stać się miejscem, w którym On okaże swą wielkoduszną miłość.

Przekonywał niegdyś o tym mieszkańców Rzymu Paweł apostoł. Pisał do nich, że ludziom miłującym Boga wszystko służy ku dobremu. Wszystko, a więc także połamane serca czy nawet zdruzgotane marzenia i poobijane tęsknoty. Wszystko to mieści się w Jezusowym koszu ułomków, których On tak bardzo potrzebuje. Jeśli więc spełniasz Pawłowy warunek, jeśli w twoim sercu wciąż płonie miłość ku Bogu, biegnij z tym, co połamane do Jezusa. On mówi przecież: „Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło” (J 6,12). Ostatecznie On sam stał się Chlebem, który łamany w Eucharystii, skleja nasze połamane serca.