Nadzieja zbawienia wiecznego. Dla kogo?

fot. M. Rosik

Kiedy biblista metodologicznie podejmuje pracę badawczą nad określoną ideą, zazwyczaj pierwszym krokiem jest sporządzenie listy wszystkich miejsc, w których pojęcie określające tę ideę pojawia się w Biblii. Następnie wyszukuje te fragmenty, w których interesująca go idea jest obecna, choć samo pojęcie ją określające się nie pojawia. Po analizie egzegetycznej obydwu grup tekstów jest w stanie zaprezentować w miarę adekwatny obraz danej idei na kartach Pisma świętego.

Postanowiłem zbadać, co o nadziei życia wiecznego mówi Nowy Testament. Grecki termin elpis („nadzieja”) pojawia się w nim pięćdziesiąt trzy razy. Po przejrzeniu wszystkich wystąpień terminu i zatrzymaniu się jedynie na tych, które padają w kontekście życia wiecznego, najbardziej przemówił do mnie fragment z Pierwszego Listu Jana:

„Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec:
zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi
i rzeczywiście nimi jesteśmy.
Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego.
Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi,
ale jeszcze się nie ujawniło,
czym będziemy.
Wiemy, że gdy się objawi,
będziemy do Niego podobni,
bo ujrzymy Go takim, jakim jest.
Każdy zaś, kto pokłada w Nim tę nadzieję,
uświęca się, podobnie jak On jest święty” (1J 3,1-3).

Obecne synostwo Boże chrześcijan nie jest jeszcze ostatecznym stanem ich relacji z Bogiem. Już teraz wierzący stają się dziećmi Bożymi, ostateczna przemiana czeka ich jednak w chwili widzenia Chrystusa w czasach ostatecznych. W ten sposób rodzi się swoiste napięci, które eschatologia zwykła określać terminami „już” i „jeszcze nie”. Chrześcijanie już są dziećmi Bożymi, ale dopiero w misterium oglądania Chrystusa po paruzji staną się w pełni do Niego podobni.

Kto ma na to szansę? Kto znajdzie się w niebie? Komu przeznaczony jest czyściec? I jak będzie wyglądał sąd Boży? A może piekło będzie puste? Poszukajmy biblijnych inspiracji w odpowiedzi na te pytania.

Niebo dla tych, co w czyśćcu

Na pytanie o obecność w Biblii nauczania o czyśćcu uczciwy czytelnik natchnionej księgi musi jasno odpowiedzieć negatywnie. Nie, nie ma w niej wprost wyrażonej myśli o istnieniu takiego stanu po śmierci. Brak w Biblii fragmentów kształtujących przekonanie na temat pośmiertnego miejsca oczyszczenia nie oznacza jednak, że nie znajdują się w niej wypowiedzi, w których upatrywać można podstawy nauki o czyśćcu. Same Ewangelie zawierają kilka fragmentów, w których bibliści dopatrują się aluzji do rozwiniętej później nauki o czyśćcu. Jakie to fragmenty?

Oto pierwszy z nich. Gdy Jezus mówi o grzechu przeciw Duchowi Świętemu, zapewnia, że temu, kto go popełnia, „nie będzie odpuszczone w tym wieku ani w przyszłym” (Mt 12,32). Można stąd wysnuć wniosek, że istnieje możliwość otrzymania odpuszczenia grzechów w życiu przyszłym, czyli po śmierci.

W innym miejscu Nauczyciel z Nazaretu zachęca, by pogodzić się ze swym przeciwnikiem „w drodze”, zanim ten wyda winowajcę sędziemu: „Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz” (Mt 5,25-26). Kontekst tej wypowiedzi jasno wskazuje, że nie chodzi o ziemskiego sędziego. A skoro tak, oznacza to, że po odbyciu kary (czyli spłaceniu ostatniego grosza) można zostać uwolnionym również po śmierci. Pojawiają się też trudne w interpretacji słowa Jezusa: „Bo każdy ogniem będzie posolony. Dobra jest sól; lecz jeśli sól smak swój utraci, czymże ją przyprawicie? Miejcie sól w sobie i zachowujcie pokój między sobą!” (Mk 9,49-50). Wielu badaczy komentuje je w następujący sposób: jeśli uczeń Jezusa nie będzie postępował zgodnie z Jego wolą, jak można go ocalić? Tylko przez eschatologiczny (pośmiertny) ogień.

Sięgnijmy także do ostatniej księgi Nowego Testamentu – do Apokalipsy. Jan Apostoł był najmłodszym spośród uczniów Jezusa. Ktokolwiek sięga po Janowe wizje opisane na kartach ostatniej księgi Nowego Testamentu, ten szybko zauważy, że przed Bogiem nie może się ostać nic nieczystego. Zbawieni oddający cześć Bogu „opłukali swe szaty i w Krwi Baranka je wybielili” (Ap 7,14). Każdy grzech musi zniknąć przed Jego obliczem. Ostoi się przed Nim tylko to, co święte, czyste i nieskalane.

A skoro tak – oznacza to, że ludzie, którzy odchodzą z tego świata w stanie grzechu powszedniego, muszą zostać oczyszczeni, zanim staną przed Bogiem. Najmniejsze przewinienie musi zostać wymazane. Każdy brud grzechu – wybielony. Na to wskazuje logika. Właśnie ów moment oczyszczenia nazywamy czyśćcem. Wielu teologów skłania się ku tezie (choć to tylko hipoteza), że dokonuje się ono w chwili śmierci. Ich zdaniem jest to chwila, w której Bóg „wypala” wszelkie zło, aby umierający mógł stanąć przed Nim oczyszczony.

Również w Pierwszym Liście do Koryntian można znaleźć pewne podstawy nauki o stanie czyśćca: „Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. I tak jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drzewa, z trawy lub ze słomy, tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień [Pański]; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest. Ten, którego dzieło wzniesione na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak jakby przez ogień” (1 Kor 3, 11-15).

Zachęcając Koryntian, by budowali życie wiary na mocnym fundamencie, Paweł wymienia sześć materiałów budowlanych, które poddane zostaną próbie ognia: złoto, srebro, drogie kamienie, drewno, trawę i słomę. Łatwo się zorientować, że trzy pierwsze są odporne na działanie ognia, podczas gdy trzy następne łatwo się palą. Wielu egzegetów sądzi, że jest to aluzja do czyśćca jako procesu oczyszczenia przed osiągnięciem pełnego zjednoczenia z Bogiem. Przemawiać ma za tym metafora ognia.

W tym samym Pierwszym Liście do Koryntian apostoł narodów mówi o tajemniczej praktyce „chrztu za zmarłych”. Według niektórych teologów i ona może stanowić biblijną podstawę nauki o czyśćcu. Niektórzy sądzą, że „chrzest za zmarłych” (1Kor 15,29) to zwykły chrzest przyjmowany po to, by powstać z martwych; inni twierdzą, że chodzi o praktykę przyjmowania chrztu przez pewnych chrześcijan za swoich bliskich zmarłych; jeszcze inni sądzą, że chodzi o sytuację, gdy ktoś przyjmował chrzest „przez wzgląd na zmarłych”, którzy za życia modlili się o jego nawrócenie. Choć dyskusje do dziś nie zostały rozstrzygnięte, większość biblistów sądzi, że była to praktyka, która miała w jakiś sposób dopomóc zmarłym. Jeśli więc w pierwotnym Kościele praktykowano tego typu formę pomocy zmarłym, oznacza to, iż wierzono, że można w jakiś sposób wpływać na ich los po śmierci.

Wielu biblistów jest przekonanych, że fragment listu Pawła do Tymoteusza, którego to ustanowił biskupem w Efezie, zawiera modlitwę o miłosierdzie dla zmarłego: „Niech Pan użyczy miłosierdzia domowi Onezyfora za to, że często mnie krzepił i łańcucha mego się nie zawstydził, lecz skoro się znalazł w Rzymie, gorliwie mnie poszukał i odnalazł. Niechaj mu Pan da w owym dniu znaleźć miłosierdzie u Pana” (2 Tm 1,16-18a).

Onezyfor był przyjacielem Pawła. Według tradycji apokryficznej pochodził z Ikonium. Towarzyszył Apostołowi w trudnych chwilach uwięzienia w Rzymie – był dla niego wsparciem podczas oczekiwania na wyrok. W końcowym pozdrowieniu listu znajdują się słowa: „Pozdrów Pryskę i Akwillę oraz dom Onezyfora” (2 Tm 4,19). Apostoł narodów nie wspomina samego Onezyfora, ale jego dom. Wzmianka ta zdaje się sugerować, że w chwili, gdy pisze te słowa, jego przyjaciel już nie żyje. Paweł więc prosi Pana o miłosierdzie dla niego w dniu sądu. Oznacza to możliwość wstawiennictwa za zmarłymi, a pośrednio dowodzi praktyki modlitwy za zmarłych już u początku istnienia Kościoła.

Przytoczone powyżej fragmenty biblijne dały Kościołowi podstawę do rozwinięcia nauki o stanie czyśćca. Katechizm stwierdza jasno: „Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są jeszcze całkowicie oczyszczeni, chociaż są już pewni swego wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba” (KKK 1030). A jeśli o Katechizmie mowa, pamiętać należy, że są tylko trzy rzeczy ostateczne: śmierć, sąd Boży, niebo albo piekło. Czyściec to „przedsionek” nieba i trafiają do niego ci, którzy z całą pewnością będą zbawieni.

Niebo być może dla wszystkich

Wielu ludzi uważających się za chrześcijan nurtuje problem pogodzenia wszechogarniającej miłości Boga i Jego miłosierdzia z istnieniem piekła. Stąd rodzą się pytania: „Jak można pogodzić istnienie piekła z nauką o miłosierdziu Bożym? Czy piekło nie jest zaprzeczeniem prawdy, że Bóg w Chrystusie zbawił wszystkich ludzi? Czy stworzenie istot, których losem ma być piekło, nie jest zaprzeczeniem celowości ich stworzenia?”.

Już w III wieku Orygenes, zmagając się z tymi pytaniami, zdawał się zakładać możliwość pokuty i nawrócenia po śmierci. Kościół jednak nie poszedł za sugestiami aleksandryjskiego uczonego, gdyż w tej perspektywie doczesne życie pozbawione zostałoby charakteru definitywnego, a także straciłaby na wartości ofiara Chrystusa.

Pogląd, iż ostatecznie Bóg w swej miłości zbawi wszystkich ludzi (a nawet szatana) znany był już w starożytności pod nazwą apokatastazy radykalnej. Pogląd ten został najprawdopodobniej potępiony już w 553 roku na Soborze Konstantynopolitańskim II. Nie została jednak odrzucona przez Kościół apokatastaza w formie umiarkowanej, czyli pogląd dopuszczający możliwość zbawienia wszystkich ludzi. Innymi słowy, Urząd Nauczycielki Kościoła odrzucił tezę, która głosi, że z całą pewnością wszyscy ludzie będą zbawieni, natomiast dopuszcza tezę, iż być może wszyscy będą zbawieni, a piekło będzie puste. Taki sposób myślenia zdaje się dopuszczać Jan Paweł II, który w książce Przekroczyć próg nadziei pisał:

„Potępienie wieczne jest z pewnością zapowiedziane w Ewangelii. O ile jest ono jednak realizowane w życiu pozagrobowym? To ostatecznie wielka tajemnica. Nie da się jednak zapomnieć, że Bóg ‘pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy’ [1Tym 2:4]”.

Chrześcijanin może więc mieć nadzieję, że wszyscy ludzie będą zbawieni, aby okazała się w całej pełni Boża miłość.

Niebo dla pragnących dobra

Nie można jednak odrzucać możliwości piekła i wiecznego potępienia. We współczesnej teologii coraz bardziej uwiarygadnia tzw. hipoteza wyboru podstawowego. Głosi ona, iż każdy człowiek przez wybory moralne dokonywane w ciągu całego życia wytwarza w sobie podstawowe nastawienie ku dobru lub ku złu. Jeśli ktoś zasadniczo stara się wybierać dobro i unikać grzechu, to nawet gdy czasem upada, jego sumienie wciąż pozostaje ukierunkowane ku dobru. Jeśli natomiast ktoś zupełnie świadomie, z premedytacją i dobrowolnie wciąż wybiera zło, jego sumienie ukierunkowane jest ku złu. Spotkanie z Bogiem w chwili śmierci to nic innego jak spotkanie z ostatecznym i absolutnym Dobrem. Jeśli ktoś wybierał w życiu dobro, także w chwili śmierci wybierze Boga, który jest Dobrem. Jeśli ktoś wybierał zło, w momencie odejścia z tego świata może odrzucić Boga, gdyż jego podstawowym wyborem jest zło. Ktoś taki sam skazywałby się na wieczne potępienie. W tym sensie piekło nie byłoby odrzuceniem przez Boga, ale własną decyzją odrzucenia Boga. To nie Bóg okazałby się bezlitosny, ale człowiek sam wykluczyłby się ze sfery oddziaływania boskiej miłości.

Niebo po sądzie ostatecznym

Przekonanie o sądzie ostatecznym było powszechne wśród wyznawców judaizmu. Potwierdzają to nie tylko liczne teksty Biblii Hebrajskiej, ale także literatura apokryficzna. Rozwijając motyw sądu z perspektywy chrześcijańskiej, autorzy listów Nowego Testamentu łączyli go z paruzją. Spójrzmy na fragmenty listów trzech spośród autorów natchnionych Nowego Przymierza: Pawła, Piotra i Judy.

W korespondencji z Tesaloniczanami Paweł wyjaśnia naturę sądu: „Bo przecież jest rzeczą słuszną u Boga odpłacić uciskiem tym, którzy was uciskają, a wam, uciśnionym, dać ulgę wraz z nami, gdy z nieba objawi się Pan Jezus z aniołami swojej potęgi, w płomienistym ogniu, wymierzając karę tym, którzy Boga nie znają i nie są posłuszni Ewangelii Pana naszego Jezusa” (2Tes 1,6-8). Kara, która spotka ludzi uciskających chrześcijan, to „wieczna zagłada”. W ten sposób prześladowcy i prześladowani otrzymają odpowiednią odpłatę.

Św. Piotr w kontekście sądu ostatecznego wspomina fakt ogłoszenia dobrej nowiny umarłym: „Oni zdadzą sprawę Temu, który gotów jest sądzić żywych i umarłych. Dlatego nawet umarłym głoszono Ewangelię, aby wprawdzie podlegli sądowi jak ludzie w ciele, żyli jednak po Bożemu. Wszystkich zaś koniec jest bliski” (1P 4,5-7a). Chociaż niekiedy chrześcijanie mogą czuć się opuszczeni przez Boga, to jednak ich prześladowcy i odstępcy zostaną ostatecznie ukarani za czynione zło. Niektórzy sądzą, że obraz sędziego odnosi się raczej do Chrystusa, nie do Ojca, gdyż tak bywa częściej w Nowym Testamencie. Wydaje się jednak, że akurat w tym miejscu Piotr odnosi się do Ojca, gdyż postać Chrystusa posłużyła mu raczej za wzór osoby prześladowanej i doznającej niesłusznego cierpienia; Ojciec w takim kontekście widziany jest nie tylko jako sędzia, ale jako Ten, który wyzwala. Określony jest On jako sędzia „żywych i umarłych”.

Juda apostoł, kierując różne przestrogi i ostrzeżenia do adresatów swego listu, rozpoczyna je od przypomnienia, że nieposłuszni aniołowie oczekują dnia sądu ostatecznego: „[…] i aniołów, tych, którzy nie zachowali swojej godności, ale opuścili własne mieszkanie, spętanych wiekuistymi więzami zatrzymał w ciemnościach na sąd wielkiego dnia” (Jd 6). Wzmianka ta poprzedzona jest innym przykładem Bożej kary; dotknęła ona tych, którzy, choć wyszli z Egiptu pod wodzą Mojżesza, nie pozostali wierni Bogu. Apostoł przypomina także doświadczenie Sodomy i Gomory. Te trzy przykłady mają stanowić dla czytelników argumenty za czujnością i ostrzeżenie przed nadchodzącym sądem.

Niebo dla kochających

W kwestii sądu ostatecznego i roli, jaką odegra w nim Boże miłosierdzie, wciąż pozostaje więcej pytań niż odpowiedzi. Warto sięgnąć po jeszcze jedną z hipotez opracowanych przez teologów. Nosi ona miano zbawienia zastępczego. W ogromnym uproszczeniu hipotezę tę sformułować można w następujących słowach: możliwe, że Bóg obdarzy zbawieniem tych, którzy żyją pogrążeni w grzechu z dala od Niego nie z powodu ich wiary, ale ze względu na miłość, którą otaczają ich najbliżsi.

Myśl taka zrodziła się z egzystencjalnych pytań i biblijnych podpowiedzi. Czy kochająca mama może być szczęśliwa, gdy w niebie nie będzie jej dzieci? Czy wierna żona naprawdę będzie się w pełni cieszyć zbawieniem, gdy na wieki rozłączy się z niewierzącym mężem? Czy możemy liczyć na to, że Bóg uczyni wszystko, abyśmy zabrali do nieba tych, których kochamy?

Nawet bez pogłębionej analizy warto sięgnąć po kilka biblijnych miejsc, które dały podwaliny hipotezie zbawienia zastępczego. Jezus odpuścił grzechy człowiekowi sparaliżowanemu, jeszcze zanim go uzdrowił, że względu na wiarę jego przyjaciół (Mk 2,5). Może sam paralityk takiej wiary nie miał?Może doznał uzdrowienia i przebaczenia tylko ze względu na wstawiennictwo przyjaciół? Paweł apostoł przekonuje: „Niewierzący mąż uświęca się bowiem dzięki żonie i uświęca się niewierząca żona dzięki mężowi” (1Kor 7,14). I dodaje: „Gdy cierpi jedna część ciała, cierpią pozostałe części, a gdy jedna część odbiera chwałę, cieszą się wszystkie części” (1Kor 12,26).

Idea zbawienia zastępczego nie jest zresztą całkiem nowa. Podwaliny dał jej poeta i mistyk żyjący na przełomie X i XI stulecia, św. Symeon Nowy Teolog. W jednej ze swych mów pisał: „Znałem człowieka, który tak bardzo pragnął zbawienia swych braci, że często we łzach serdecznych prosił Boga, żeby albo bracia ci zbawieni byli razem z nim, albo by on był potępiony razem z nimi. Był on bowiem złączony z nimi w Duchu Świętym taką więzią miłości, że nie chciałby nawet wejść do królestwa niebieskiego, jeśli miałby być przez to od nich odłączony” (Oratio 21). Niczym echo pobrzmiewa ty wyznanie Szawła z Tarsu: „Wolałbym być sam odłączony od Chrystusa dla moich braci, którzy z pochodzenia są moimi rodakami” (Rz 9,3).

Jeśli zbawienie zastępcze jest możliwe, to hipoteza ta otwiera całkiem pocieszającą perspektywę. Dlaczego? Bo jeśli miłość jednego człowieka do drugiego może wyjednać mu zbawienie, to cóż dopiero wszechogarniające miłosierdzie Boga, nieskończenie większe niż każdy ludzki akt miłości. A przecież On „pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1Tm 2,4). Im bardziej kocham moich bliskich, tym większą mogę mieć nadzieję za wieczne z nimi świętowanie.

Konkluzja

Chrześcijańska nadzieja według przytoczonego na początku naszych refleksji fragmentu Pierwszego Listu Jana Apostoła (1J 3,1-3) to proces dorastania wierzącego do pełni dziecięctwa Bożego na wzór Chrystusa. Dorastanie to odbywa się za pomocą umacniania wiary przez karmienie się słowem Bożym i przez wyznawanie grzechów. Kto z entuzjazmem wkroczy na tę drogę, dzięki nadziei uzyska podobieństwo do Chrystusa, którego ujrzy w bezpośredniej wizji takim, jakim jest.

Kroczenie tą drogą – jak mówi Benedykt XI – łączy się z realizacją małych, doczesnych nadziei, które ostatecznie prowadzą do tej jednej, największej nadziei eschatologicznej:

„[…] potrzebujemy małych i większych nadziei, które dzień po dniu podtrzymują nas w drodze. Jednak bez wielkiej nadziei, która musi przewyższać pozostałe, są one niewystarczające. Tą wielką nadzieją może być jedynie Bóg, który ogarnia wszechświat, i który może nam zaproponować i dać to, czego sami nie możemy osiągnąć. Właśnie otrzymanie daru należy do nadziei. Bóg jest fundamentem nadziei – nie jakikolwiek bóg, ale ten Bóg, który ma ludzkie oblicze i umiłował nas aż do końca: każdą jednostkę i ludzkość w całości. Jego królestwo to nie wyimaginowane zaświaty, umiejscowione w przyszłości, która nigdy nie nadejdzie; Jego królestwo jest obecne tam, gdzie On jest kochany i dokąd Jego miłość dociera. Tylko Jego miłość daje nam możliwość trwania w umiarkowaniu, dzień po dniu, bez utraty zapału, który daje nadzieja w świecie ze swej natury niedoskonałym. Równocześnie Jego miłość jest dla nas gwarancją, że istnieje to, co jedynie mgliście przeczuwamy, a czego mimo wszystko wewnętrznie oczekujemy: życie, które prawdziwie jest życiem”.

„Nadzieja zbawienia wiecznego. Dla kogo?”, Życie Konsekrowane 141 (2020) 1, 68-77.

Polub stronę na Facebook