Kohelet – piewca prostych przyjemności

 

Leopold Staff pisał „Przedśpiew” w 1908 roku, gdy miał zaledwie trzydzieści jeden lat. Ta stosunkowo krótka droga życiowa była jednak na tyle bogata i wybrukowana mieszanką radości i cierpienia, że pozwoliła przywódcy skamandrytów na wyrażenie swoistej afirmacji życia. Pochwała prostych przyjemności miesza się w całym zbiorze Gałęzi kwitnącej ze spokojem, który rodzi się z doświadczenia cierpienia. Cierpienia, na które człowiek nie ma wpływu i które uczy się przyjmować z pogodą ducha. Tchnące pogodnym pięknem strofy zawierają na przykład takie wyznanie:

Znam gorycz i zawody, wiem, co ból i troska,
Złuda miłości, zwątpień mrok, tęsknot rozbicia,
A jednak śpiewać będę wam pochwałę życia.

Czy czołowego przedstawiciela młodopolskich poetów nie można nazwać Koheletem naszych czasów? Nie wiem. Przyznam jednak, że gdy pochylam się nad niektórymi kartami jego poezji, nieodparcie pobrzmiewa mi w uszach praktyczna rada Eklezjastesa: Bo nic dla człowieka lepszego pod słońcem niż żeby jadł, pił i zaznawał radości (Koh 8,15). Chociaż w jej tle słychać nieustanne: Vanitats vanitatum et omnia vanitas.

Eklezjastesa ogląd świata

Żyjący przypuszczalnie w IV lub III stuleciu przed Chr. Kohelet (Eklezjastes) zamierzał własnym doświadczeniem odkryć istotę wszystkiego, co się dzieje i co go otacza, wszystko jednak, czego dokonał okazuje się jedynie pogonią za wiatrem. Próbował odkryć naturę mądrości i wydobyć dobro, które płynie z przyjemności i posiadania. Wszystko to wydało mu się jednak głupotą. Ostatecznie wszystkie wysiłki człowieka wraz z jego mądrością zostaną wchłonięte przez nieodwołalny fakt śmierci. Życie człowieka, jego doświadczenie ciągłej walki i wysiłków, które często nie przynoszą zamierzonych skutków, jawi się jako nic nie znacząca para. Świat, jako miejsce zamieszkiwania istot ludzkich, podlega ciągłemu ruchowi, który nic nie zmienia. Pokolenia przychodzą i odchodzą. Ludzkie twarze zmieniają się i przemijają w niekończącej się procesji. Nie wydarza się nic nowego, gdyż Bóg tak postanowił.

Doświadczenie uczy, że za dni życia człowieka nie ma sprawiedliwej odpłaty za jego czyny. Dobrzy czy źli, bogaci czy biedni – wszystkich czeka ten sam koniec. Zwierzęta niczym nie różnią się od ludzi w tym aspekcie. Wartości ważne dla jednych są niczym w mniemaniu innych. Sławni za życia, są zapomniani po śmierci. Ostatecznie więc wszystko jest hewel, „marnością”. Nie oznacza to jednak, że wszystko jest pozbawione sensu. Bojaźń przed Bogiem, jako jedyna forma religijności proponowana przez Koheleta, jest jednocześnie zasadą kontrolującą etyczne zachowania człowieka. Gdy jest to możliwe, winien on szukać szczęścia i dążyć do mądrości, pamiętając jednak, że i tak nie będzie w stanie odpowiedzieć na wszystkie dręczące go pytania, a ostatecznie każdy jego czyn stanie się przedmiotem Bożego osądu.

Apologia Koheleta

Autorowi księgi na przestrzeni dziejów stawiano różne zarzuty. Do najbardziej powszechnych należy zaliczyć tezy, które ogłaszają go ateistą, epikurejczykiem, deterministą, materialistą i sceptykiem. Wnikliwa lektura księgi prowadzi jednak do zerwania każdej z tych etykietek. Eklezjastes, pomimo zarzucanego mu niejednokrotnie przez komentatorów ateizmu, patrzy na życie i świat z punktu widzenia jahwizmu, rozumianego jako wszystko to, co łączy tradycje Izraela. Tradycje te (pierwotne, kultowe, prawne) początkami swymi sięgają historii Mojżesza, później natomiast włączają się w historię narodu wybranego. Doświadczając ich wewnętrznej treści Kohelet próbuje stawiać podstawowe pytania: o sens życia i świata, o cierpienie i śmierć, o początki zła i ludzką skłonność do grzechu. Nawet jeśli nie mówi o bezpośrednich interwencjach Boga w historię Izraela, to wcale ich nie neguje. Wręcz przeciwnie: on je zakłada. Zakłada również ludzką skłonność do zła, co odbija się w jego sposobie argumentacji.

Kohelet nie jest również ateistą. Przeciwnie, wierzy w Boga, w Jego Opatrzność i sprawiedliwość. Autor księgi nie odrzuca kultu; przeciwnie, podkreśla że słuchanie Boga i dotrzymywanie złożonych Mu ślubów ma wartość wyższą niż bezmyślnie składane ofiary (4,17-5,6). Kohelet nie jest epikurejczykiem; akceptuje szczęście, przyjmuje i cieszy się dobrami, które odczytuje jako Boże dary: Bo też, że człowiek je i pije, i cieszy się szczęściem przy całym swym trudzie – to wszystko dar Boży (3,13). Człowiek, pomimo marności, której zewsząd doświadcza, jest wezwany do radości. Niemożność pokonania własnych ograniczeń i zmiany swojego losu, a także świadomość krótkiego czasu trwania życia ma prowadzić do odnajdywania radości również w tym, co trudne i niekiedy przynoszące cierpienie.  Nie czyni jednak Kohelet przyjemności podstawową zasadą życia: Powiedziałem sobie: «Nuże! Doświadczę radości i zażyję szczęścia!» Lecz i to jest marność (2,1). Autor księgi nie jest  materialistą: wierzy zarówno w istnienie innego świata, jak i w ludzką nieśmiertelność: zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu (12,5). Kohelet nie jest deterministą: ludzkie szczęście i ludzka praca zależą od samego człowieka, ten jednak nie może trwać w iluzji, że może kontrolować własne życie nie biorąc pod uwagę woli lub działania Boga. To On jest Panem czasu. Ani przeszłość, ani przyszłość nie są w mocy człowieka, może on jednak wpłynąć na przeżywanie chwili obecnej, świadomy odpowiedzialności przed Bogiem (11,9). Nie jest również Kohelet sceptykiem, ale raczej wierzy w siłę i skuteczność mądrości. Owszem, uznaje ograniczoność ludzkiego poznania (6,10-12), mówi o niemożności zrozumienia tajemnicy Boga (8,17) i zdolności rozumienia świata, nie mówi jednak o całkowitej niemożności poznania. Człowiek winien dążyć do mądrości i za jej pomocą poznawać wszystko, co jest pod słońcem. Jednak nadmiar mądrości prowadzi do cierpienia, gdyż uzdalnia (de facto zmusza) jej posiadacza do uchwycenia absurdalności wydarzeń, które mają miejsce pod słońcem.

Do wspomnianych zarzutów, które nietrudno obalić wnikając w treść Księgi Koheleta, wielu komentatorów dołącza jeszcze jeden: pesymizm. Czy rzeczywiście Kohelet nie umie cieszyć się życiem? Czy pogrąża się w smutku? Czy wszystko widzi w czarnych kolorach? Szukając odpowiedzi, sięgnijmy po księgę, w której zawarto słowa: nic dla człowieka lepszego pod słońcem niż żeby jadł, pił i zaznawał radości (8,15). Powędrujmy szlakiem wyznaczonym przez autora tego wiersza, by – szukając odpowiedzi na pytanie o pesymizm Eklezjastesa – poznać równocześnie smak tych przyjemności – znakomitego jedzenia, wytwornego wina i wspólnego radowania się.

Ucztowanie

Ucztowanie w oczach Koheleta jest dobrem pochodzącym od Boga: Bo też, że człowiek je i pije, i cieszy się szczęściem przy całym swym trudzie – to wszystko dar Boży (3,13). Uczty na starożytnym Bliskim Wschodzie były – jak zresztą we wszystkich kulturach – oznaką wspólnoty i wzajemnej bliskości. W Izraelu do dziś w religijnych domach wita się gości słowami: „To jest twój dom”. W pewnych okresach historii praktykowano tzw. podwójne zaproszenie: do gościu już raz proszonych na ucztę gospodarz wysyłał po raz drugi swojego sługę z informacją, że wszystko jest gotowe. Do dobrego tonu należała pierwotne odmowa przyjścia na ucztę i zgoda wyrażona dopiero po usilnych naleganiach samego gospodarza bądź jego sługi.

Już sam rytuał powitania miał wprowadzić serdeczną i pełną szacunku atmosferę. Gospodarz bił przed gośćmi pokłony, niekiedy całował ich szaty i wciąż wypytywał, jak czują się oni sami i członkowie ich rodzin. Składano sobie także powitalny pocałunek pokoju. W czasach Koheleta utarł się zwyczaj rozlewania wonnych olejków, by cały dom biesiadny wypełnił się miłym zapachem. Najczęściej wylewano wonne oleje na płaskie tace i stawiano w centralnym miejscu lub niedaleko ognia, aby bijące zeń ciepło wzmagało unoszącą się woń. Przybywającym gościom podawano wodę do obmycia rąk i niejednokrotnie również ich skronią namaszczano wonnymi olejami. W ten sposób goście czuli się uhonorowani, a miła woń sprzyjała radosnej atmosferze zawiązującej biesiadę. Sam autor potwierdza ten zwyczaj słowami: Każdego czasu niech szaty twe będą białe, olejku też niechaj na głowę twoją nie zabraknie! (9,8). Życzliwa wymiana zdań wyprzedzała podanie posiłku, a serwowanie dań jako akt gościnności oznaczało jednocześnie pragnienie zawarcia przymierza pokoju.

Wino

Kolejną prostą przyjemnością, z której radość czerpie Kohelet, jest raczenie się napojami: Oto, co ja uznałem za dobre: że piękną jest rzeczą jeść i pić, i szczęścia zażywać przy swojej pracy, którą się człowiek trudzi pod słońcem (5,17a). Oczywiście najwięcej upojenia spośród różnych napojów przynosiło wytrawne wino, o którym Biblia mówi, iż rozwesela serce człowieka.

Koheletowa pochwała trunku współgra z przekonaniami mieszkańców dawnej Palestyny. Izraelskie Ministerstwo Turystyki obrało sobie ciekawe logo: dwóch mężczyzn, wysłanych przez Mojżesza, by zbadać Kanaan i powracających z kiścią winogron. Produkcja wina sięga na terenach dzisiejszego Izraela zgoła trzy tysiące lat. Wytwórstwa upojnego trunku o głębokim smaku i barwie rubinu lub przezroczystości kryształu zaprzestano, gdy w Palestynie osiedlili się muzułmanie. Dopiero pod koniec dziewiętnastego stulecia na nowo zasadzono winnice w klimacie, który znakomicie sprzyja ich rozwojowi. A wszystko to za sprawą barona Edmunda Rothschilda, który zaczął inwestować w produkcję wina najpierw w Rishon Le Zion, a potem w Zichron Yaakov, dwóch największych dziś winnicach w Izraelu. Baron wspomógł osiedleńców z Europy Wschodniej, wysyłając do nich ekspertów, którzy uczyli uprawiania plantacji winnych latorośli. Cała rodzina Rothschildów, niemieckich Żydów, zaangażowała się w ruch syjonistyczny, którego celem było przywrócenie potomkom Abrahama niezależnego państwa. Najlepsze pochodzą ze Wzgórz Golan, ale wytwarzano je wszędzie. Nazwa Karmel to dawne Kerem-El, „Winnica Pana”. Dziś najsłynniejsza jest winnica Mizrachi, choć salezjanie z Cremisan też mają się czym poszczycić. Nic lepszego nad ich białe wino o głębokim zapachu, serwowane przy wieczornych świecach do ryb i owoców morza nad brzegami Genezaret! A w szabat przed wychyleniem lampki wina odmówić należy modlitwę: „Błogosławiony jesteś Panie, Boże wszechświata, bo stworzyłeś owoc winnego krzewu!”. I choć Eklezjastes nie wspomina nic o modlitwie towarzyszącej smakowaniu wina, staje się piewcą tej prostej przyjemności.

Zażywanie radości

Z kart Eklezjastesa pobrzmiewa również ogóle wezwanie do radowania się: Ciesz się, młodzieńcze, w młodości swojej, a serce twoje niech się rozwesela za dni młodości twojej. I chodź drogami serca swego i za tym, co oczy twe pociąga; lecz wiedz, ze z tego wszystkiego będzie cię sądził Bóg! Więc usuń przygnębienie ze swego serca i oddal ból od twego ciała, bo młodość jak zorza poranna szybko przemija (11,9-10). Żydowska tradycja umieściła lekturę Księgi Koheleta w klimacie celebracji Święta Namiotów (Sukkot). Dała w ten sposób wyraz przekonaniu, że odczytano w niej wezwanie do radości. Święto Namiotów, przypadające w pięć dni po Dniu Pojednania, należy do świąt o początkach rolniczych i było celebrowane przy końcu roku, właśnie w czasie, gdy zbierano zboże i tłoczono wino. Świętowanie trwało siedem dni. Izraelici przybywający na święto do Jerozolimy winni mieszkać w namiotach i cieszyć się zebranymi owocami ziemi, zgodnie z nakazem:

„Weźcie sobie pierwszego dnia owoce pięknych drzew, liście palmowe, gałązki gęstych drzew i wierzb nadrzecznych. Będziecie się weselić przed Panem, Bogiem waszym, przez siedem dni. Przez siedem dni będziecie mieszkać w szałasach. Wszyscy tubylcy Izraela będą mieszkali w szałasach, aby pokolenia wasze wiedziały, że kazałem Izraelitom mieszkać w szałasach, kiedy wyprowadziłem ich z ziemi egipskiej” (Kpł 23,40.42-43).

Ze Świętem Namiotów wiąże się jeszcze jedna okazja do zażywania radości – specyficzny obrzęd wody, zwany Simhat Bet Ha-Szoevah (Radość Miejsca Czerpania Wody). W czasach Jezusa pieczołowicie pielęgnowany był przez faryzeuszy, a odrzucony przez saduceuszy, ze względu na brak jednoznacznych podstaw biblijnych. Faryzeusze powoływali się na dziękczynny hymn zapisany przez Izajasza, w którym padają słowa: „Wy zaś z weselem czerpać będziecie wodę ze zdrojów zbawienia” (Iz 12,3). Kapłan czerpał więc wodę z sadzawki Siloe, zanosił ją na wewnętrzny dziedziniec świątyni i wylewał na ołtarz całopalenia. Na dziedzińcu świątynnym zapalano trzy wielkie świeczniki i „nie było w całej Jerozolimie miejsca, które nie odbijałoby światła Bet Ha-Szoevah” (Suk. 5.2-3). Widok taki przysparzał radości, więc w radosnej atmosferze

„mężczyźni pobożni i o dobrych czynach zwykli tańczyć przed nimi z latarniami w rękach, śpiewając pieśni pochwalne. Nieprzeliczeni lewici [grali] na harfach, lirach, cymbałach i trąbach, i [innych] instrumentach muzycznych, wzdłuż piętnastu stopni, które prowadziły od dziedzińca Żydów na dziedziniec kobiet, zgodnie z liczbą piętnastu Pieśni Wstępowania w Psalmach [Pss 120-134]; ponad nimi lewici zwykli zatrzymywać się z instrumentami muzycznymi i wygrywać melodie” (Suk. 5,4).

Muzyka pobudzająca radosne usposobienie towarzyszyła Izraelitom w życiu codziennym bardzo często. W Biblii zachowały się opowiadania o pożegnaniu przy muzyce (Rdz 31,27). Towarzyszyła ona powracającym do domu po długiej nieobecności (Sdz 11,34). Słychać ją było w tle sal biesiadnych, w których odbywano uczty (Iz 5,12). Pieśni śpiewano chętnie przy pracy. Stary Testament wspomina pieśń kopiących studnię (Lb 21,17-18), pieśń stróża (Iz 21,12) czy pieśń tych, którzy wytłaczają winogrona (Jr 25,30; 48,33). W związku z okresem potyczek Izraela z państwami ościennymi, znane są pieśni zwycięstwa (Wj 19,20-21; Sdz 5; Sdz 15,16).

Król Dawid, który objął panowanie nad Izraelitami na dziesięć wieków przed Chr., znany jest nie tylko jako świetny władca, ale również jako twórca Psałterza. To jemu tradycja przypisuje całą Księgę Psalmów. Jest to oczywiście tylko tradycja, wiele bowiem psalmów powstało wieki później. Nie można jednak zaprzeczyć, że przynajmniej niektóre z nich sięgać mogą kręgów dworskich czasów Dawida. Natchniony autor opowiada o zdarzeniu, które psychologowie uznać by mogli za biblijne początki muzykoterapii. Saula, którego opuścił Duch Pański, „opętał duch zły, zesłany przez Pana” (1Sm 16,14). Z pomocą udręczonemu Saulowi przyszedł właśnie Dawid. Potrafił oddalić złego ducha poprzez dźwięki muzyki: „Kiedy zły duch zesłany przez Boga napadał na Saula, brał Dawid cytrę i grał. Wtedy Saul doznawał ulgi, czuł się lepiej, a zły duch odstępował od niego” (1Sm 16,23). Ta biblijna wzmianka pozwala na konstatację, że starożytni Izraelici doceniali pozytywny wpływ muzyki na ludzką duszę. Poprzez śpiew i muzykę zbliżali się do Boga, wyrażali swe uczucia, integrowali się z narodem i rodziną. Cóż, przecież muzyka łagodzi obyczaje…

Konkluzja

Koheletowi już w niedługi czas po powstaniu jego dzieła stawiano wiele zarzutów. Księga stała się na tyle kontrowersyjna, że rabini w środowisku Jawne pod koniec I stulecia wahali się, czy można ją przyjąć do kanonu Biblii Hebrajskiej. Okazuje się jednak, że przy wnikliwej lekturze treść księgi broni jej autora. Wnikając w nią, w miarę łatwo powiedzieć, kim Kohelet nie jest. Nie jest ateistą, nie jest epikurejczykiem ani deterministą, nie jest materialistą ani sceptykiem. Kim więc jest? Czy pogrąża się w pesymistycznej wizji świata? Czy tonie w smutkach i beznadziei?

Uciekając od odpowiedzi zbytnio filozoficznych, można o Kohelecie powiedzieć jedno: jest piewcą życia i propagatorem prostych przyjemności. Bo jak inaczej określić wyznawcę poglądu, według którego nic dla człowieka lepszego pod słońcem niż żeby jadł, pił i zaznawał radości (8,15)? Owszem, Eklezjastes potępia nadmiar przyjemności, bogactw czy sławy; nadmiar rodzący się z pragnienia zmiany biegu wydarzeń wyznaczonego przez Opatrzność: Poznałem, że wszystko, co czyni Bóg, na wieki będzie trwało: do tego nic dodać nie można ani od tego coś odjąć (3,14). Jednak refleksje zawarte w księdze jako całości poprowadziły jej autora do trafnego spostrzeżenia: Zobaczyłem więc, że nie ma nic lepszego nad to, że człowiek cieszy się ze swych dzieł, gdyż taki jego udział (3,22a). Jakby chciał powiedzieć: Znam gorycz i zawody, wiem, co ból i troska […] A jednak śpiewać będę wam pochwałę życia.