wszystkie fot. M. Rosik
Dochodzi 5.00 nad ranem. Każdy, kto choć raz jechał nocą drogą z Tel Awivu do Jerozolimy, nie zapomni nigdy otaczającego go krajobrazu. W mroku widać jedynie zarysy wzgórz. Są łagodne, piaskowego koloru. I gdy zaczyna się już wydawać, że krajobraz jest jednolity, wręcz monotonny, oto nagle zza pagórków wyłania się prawdziwa góra, wyniosła – a na niej tysiące świateł sączących się z okien domów budowanych z białego kamienia. Jerozolima spowita jest głęboką ciszą. Niemal wszyscy mieszkańcy miasta pogrążeni są jeszcze we śnie, gdy ciemność nocy zmaga się już z rodzącym się dniem. Zza horyzontu czerwoną łuną powstaje słońce. Po chwili mrok znika już na dobre, a nad miastem jaśnieje nowy dzień.
Miasto na górze
Miasto. Jerozolima. Zapewne zauroczony takim widokiem Jezus mówił: „Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nikt nie zapala światła i nie stawia go pod korcem, lecz na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu”. W czasach Jezusa widok był zapewne jeszcze bardziej zachwycający, bo światła miasta płonęły żywym ogniem pochodni. Wieki wcześniej, wygnańcy wciąż pozostający pod urokiem tego widoku, który odebrali im Babilończycy, śpiewali: „Nad rzekami Babilonu siedzieliśmy i płakaliśmy, na topolach tamtej krainy zawiesiliśmy nasze harfy. Nasi gnębiciele żądali od nas pieśni: ‘Zaśpiewajcie nam którąś z pieśni syjońskich’. Jakże możemy śpiewać pieśń Pana w obcej krainie?”. Z pełnego tęsknoty psalmu przebija starożytne przekonanie, że Bóg może być czczony tylko na swej własnej ziemi. A ziemią Jahwe jest Jerozolima. Tam obrała sobie mieszkanie Jego boska Szekina. Mury miasta są coraz bliżej…
Jerozolima. Po raz kolejny powracam do Świętego Miasta. Jeruszalaim w umysłowości Żydów jawi się jako miejsce marzeń i tęsknot, miasto święte i majestatyczne, gród, nad którym rozpościera się otoczka świętości i w którym oddycha się atmosferą religijną. Tu rzeczywiście oddycha się świętością. Tę atmosferę można wyczuć wszędzie, na wąskich uliczkach i w przestronnych bramach, w kościołach wszelkich wyznań i różnorakiej maści kaplicach, w meczetach, synagogach, w sklepikach obładowanych tandetnymi pamiątkami i przy wystawach z antykami, na placach o nazwach rodem z Biblii i przy nastrojowym oświetleniu zabytków. Miasto żyje świętością, jakkolwiek to rozumieć. Rozpościera się ona nad nim niczym gęsta zawiesina; otacza je jak płatki bawełny bezładnie rozsypane przez wiatr. Kto przybywa do Jerozolimy, ten po prostu nie może tego nie zauważyć. Karen Amstrong, brytyjska zakonnica, które lata swojego życia spędziła w Jerozolimie, autorka książki Jerozolima. Miasto trzech religii, tak wspomina pierwsze tygodnie swego pobytu: „Przez cały czas w rozmowach przewijało się jedno słowo. W rozmowach świecko nastawieni Izraelczycy i Palestyńczycy twierdzili, że dla ich ludu Jerozolima jest „święta”. Palestyńczycy nazywali nawet miasto al-Kuds, „Świętość”, choć Izraelczycy odrzucali to z pogardą, utrzymując, że Jerozolima najpierw była świętym miastem dla Żydów i nigdy nie miała dla muzułmanów takiego znaczenia jak Mekka i Medyna”.
Tym razem taksówkarz wiezie mnie do Pontifical Biblical Institute przy Emil Botta Street. Choć dochodzi dopiero szósta, a miasto zaczyna budzić się do życia, już teraz cieszę się, że wieczorami z budynku instytutu rozkoszować się można wspaniałym widokiem na tonące w żółtych światłach Stare Miasto. W centrum panoramy widzianej z tej strony jest zawsze Brama Jafska i wieża Dawidowa. Po krótkich powitaniach z bratem Agnello, hinduskim jezuitą, który szczerzy zęby do wszystkich gości, wypijam lurowatą kawę, którą mnich podaje mi nieustannie coś opowiadając – w jego przekonaniu – po angielsku. Ponieważ mogę zostać w mieście tylko kilka dni, nie zamierzam tracić ani chwili. Przy tym skromnym śniadaniu przeglądam prasę, którą już skrupulatni roznosiciele zdążyli dostarczyć do instytutu. Od kilku dni z pierwszych stron nie schodzi temat ostatniej rewelacji archeologicznej – ossuarium Jakuba. Warto przyjrzeć się całej sprawie trochę bliżej.
Szalbierz czy koneser?
Niewielki sklep z pamiątkami i antykami przy Via Dolorosa. Półki uginają się pod tandetnymi figurkami Jezusa i Maryi, glinianymi naczyniami, wyblakłymi pocztówkami i chustami z napisem Jeruszalaim. To właśnie stąd pochodzić ma najstarszy dowód potwierdzający historyczność Jezusa – ossuarium Jakuba. Tej jesieni (2002) świat archeologów obiegła wieść, spopularyzowana przez artykuł Andre Lemaire’a, o odnalezieniu ossuarium brata Jezusa, pierwszego biskupa Jerozolimy. Napis na artefakcie głosi: „Jakub syn Józefa, brat Jezusa”. Właściciel sklepu chciał pozostać anonimowy, jednak już następnego tygodnia po ukazaniu się publikacji Lemaire’a izraelska „Haaretz” podała, że jest nim Oded Golan, inżynier z Tel Avivu. Podobno ponad trzydzieści lat temu Oded zakupił ossuarium – niewielką kamienną skrzynkę, w której złożono kości zmarłego – od handlarza antykami w Starym Mieście, jednak nie przypomina sobie jego nazwiska. O ile dobrze pamięta, znalezisko pochodzi z nekropolii Silwan w pobliżu Jerozolimy, a więc tuż obok tradycyjnego miejsca męczeństwa głowy kościoła jerozolimskiego.
Od sklepików, w jakich znaleźć można by podobne ossuarium, aż się roi w Starym Mieście. Nietrudno dostać zawrotu głowy od zaułków, ciasnoty, muzyki różnych języków i zapachów zamkniętych w szlachetnych murach Jerozolimy. Na wiosnę w powietrzu unosi się zapach delikatnie wypiekanej macy, jesienią Jerozolima pachnie świeżymi gałązkami lulawu, czyli bukietu ułożonego z oliwki, sosny, palmy i mirtu, a zimą w domach unosi się ledwie wyczuwalny zapach wosku z chanukowych świec. I oczywiście pączków, znakomitego przysmaku Święta Świateł. Kto dziś zmierza krętymi uliczkami Starego Miasta ku Bazylice Grobu, łatwo pogubi się w tysiącach zapachów korzeni, przypraw i ziół, które przeróżnymi kolorami wabią przechodzących. A pomiędzy nimi wciśnięte w szczeliny wąskie sklepy z pamiątkami, starociami, zabytkami prawdziwymi i sfałszowanymi. Do jednego z nich trafiło ossuarium, w którym spoczywać miały szczątki Jakuba, brata Pańskiego.
Zwyczaje pogrzebowe w Jerozolimie I wieku
Pamiętam wyprawy archeologiczne sprzed czterech lat, które odbywaliśmy w ramach studiów na Uniwersytecie Hebrajskim. Przewodziła im Ann Killebrew z Chicago, która zadomowiła się już na dobrze na izraelskiej ziemi. Była trochę postrzelona – tak ją przynajmniej postrzegaliśmy – a przy tym bardzo sympatyczna. Pewnego razu przyszła na wykład cała umorusana, w zakurzonych spodniach, podwiniętych do łokci rękawach koszuli i z wysoko upiętymi włosami. Ledwie odeszła od stanowiska, na którym kopała od samego rana! Potrafiła zatopić się w pracy. Gdy brała do ręki łopatkę, cały świat przestawał istnieć! A ponieważ, pomimo pewnego wieku (nikt nie jest pewien jakiego…), jej uroda wciąż robiła wrażenie, stawała się obiektem ukradkiem rzucanych spojrzeń przez izraelskich żołnierzy, którzy mieli pilnować bezpieczeństwa na tellach. Wędrowaliśmy pod wprawnym okiem Ann po całej Jerozolimie i okolicach. Byliśmy przy sadzawce Betesda i określaliśmy wiek murów jerozolimskich, rekonstruowaliśmy świątynię i wytyczali bieg rzymskiego cardo, rozbudowywaliśmy twierdzę Antonia i z niedowierzaniem patrzyliśmy na szczątki stawianego z rozmachem pałacu Heroda w Jerychu Pewnego razu wybraliśmy się na groby królewskie na terenie kampusu uniwersyteckiego. Stało się to dobrą okazją do opowieści o zwyczajach grzebalnych.
W I wieku stosowano praktycznie dwa rodzaje grobów: były to groby kopane w ziemi, oraz groby drążone w skale na sposób izby. Wchodząc do nich, należało się pochylić. Niekiedy zawierały przedsionek, który prowadził do kilku komnat grobowych. W komnatach znajdowały się kute w kamieniu ławy, na których kładziono namaszczone balsamem ciała zmarłych.. Uboższe groby zamykano sposobem murarskim, bogatsze zaś zastawiano kamieniem. Zamknięcie grobu miało chronić spokoju zmarłych między innymi przed włóczącymi się psami czy hienami, ale także przed rabusiami. W tym też czasie do Palestyny zawędrował zwyczaj stawiania nagrobnych pomników. Działo się tak pod wpływem rzymskim. Stosowano również ossuaria. Po kilku lub kilkunastu miesiącach po złożeniu ciała w grobie, kiedy uległo ono już rozkładowi, zbierano kości do kamiennych skrzynek, które następnie wsuwano do przeznaczonych na ten cel nisz. Jedna nisza mieściła niekiedy sześć takich ossuariów, co pozwalało na pochowanie w grobie większej liczby zmarłych. Ossuaria za czasów Chrystusa zazwyczaj nie były zdobione, lecz często wypisywano na nich imiona zmarłych. Inskrypcje wskazywały niekiedy na koligacje rodzinne lub przedstawiały zawód zmarłego. Powstawały one najczęściej po aramejsku, ale także po hebrajsku i grecku.
„Jakub syn Józefa, brat Jezusa”
Tym, co czyni archeologa najszczęśliwszym z ludzi na ziemi jest znalezienie artefaktu opatrzonego inskrypcją. I nie chodzi tylko o monety, ale o kamienne tablice, miedziane zwoje, nagrobne płyty czy stele. Datacja jest wtedy znacznie ułatwiona, a przecież datacja to jeden z najistotniejszych kroków, by sklasyfikować przedmiot, a dalej na tej podstawi stawiać hipotezy.
Mając wciąż w myślach poranny artykuł, rozpoczynam wędrówkę ku kanałowi Ezechiasza. I znów powracam do wspomnień sprzed kilku lat, kiedy to wraz z grupą zapalonych studentów przedzieraliśmy się wąskimi szczelinami od sadzawki Siloam do źródła Gichon, a więc w przeciwnym kierunku niż nurt wody wolno płynącej kanałem. Drogę tę po raz pierwszy przebył Edward Robinson, amerykański badacz, który prowadził dokładne pomiary systemu wodnego. Jakież było jego zaskoczenie, gdy okazało się, że zamiast 336 metrów tunel liczy ich 534! Do dziś brak jednoznacznej odpowiedzi, dlaczego Ezechiasz zdecydował się kształt litery S, zamiast prowadzić wodę w linii prostej. Natomiast nikt nie ma już wątpliwości, że tunel jest dziełem Ezechiasza, o którym wspomina Druga Księga Królewska: „A czyż pozostałe dzieje Ezechiasza, cała jego dzielność i to, jak budował sadzawkę i wodociąg, i sprowadził wodę do miasta – nie są opisane w Księdze Kronik Królów Judy?” (20,20).
Sandały na nogach i krótkie spodnie w stylu zdobywców safari sprawiają, że bez przeszkód odbyć mogę tę sentymentalną podróż. Wyruszam od strony Siloam, choć brak całkowitej pewności, e chodzi o tę samą sadzawkę, która przedostała się na karty ewangelii. Przez wieki mieszkanki Jerozolimy przychodziły tu, by prać ubrania, nikomu jednak nie przyszło na myśl zapuszczać się w głąb tunelu. Dopiero pod koniec dziewiętnastego stulecia pewien odważny chłopiec zabrał ze sobą świecę i poszedł dalej niż zwykle. Właśnie wtedy odkrył inskrypcję na ścianie tunelu inskrypcję, która pozwala wyciągnąć na światło gubiące się w mrokach przeszłości początki inwestycji. Hebrajski napis głosi, że dwie ekipy pracownicze kopały tunel z dwóch jego końców, aby spotkać się w połowie drogi. Stało się to możliwe dzięki nasłuchiwaniu odgłosu młotów! Gdyby nie to, obie ekipy mogły z powodzeniem się rozminąć!
Światło latarki ujawnia chropowatą nawierzchnię wilgotnej skały. Gdzieniegdzie pojawia się mech lub glony. Tunel niekiedy ma ponad cztery metry wysokości, innym razem trzeba solidnie się pochylać, aby przecisnąć się przez wąskie przesmyki. Spodziewam się, że w dawnych czasach ciśnienie wody było dużo większe. Pewnie w ogóle nie można było przejść tunelem. Król Ezechiasz kazał wykuć go w skale, aby sprowadzić wodę do miasta, tym samym uniemożliwić korzystanie z niej armiom nieprzyjacielskim. Z tego powodu przykrył źródło Gichon, aby nie było dostępne z zewnątrz. Snop światła mojej latarki zaczyna słabnąć, bo bateria jest już na wyczerpaniu. Na szczęście w chwilę potem dostrzegam już białe okno ujścia tunelu. Do Gichon pozostało zaledwie parę kroków. Gdy tam docieram, jest mi zimno, gdyż w tunelu panuje przejmujący chłód. Przemoczone sandały wydają z siebie śmieszne plaśnięcia na kamiennym bruku. A moja myśl znów wraca do kamiennego ossuarium.
Inskrypcja na znalezisku, o ile można tak nazwać artefakt ze sklepu z antykami, wzmiankuje Jakuba. Według tradycji, Jakub uwierzył w Jezusa dopiero wtedy, gdy Ten ukazał mu się po zmartwychwstaniu. Ze względu na niezwykłą prawość charakteru i wierność żydowskiemu Prawu, nadano Jakubowi przydomek „Cadyk”, „Sprawiedliwy”. Został zabity z rozkazu arcykapłana Annasza. Miał zostać zepchnięty z południowo-wschodniego narożnika świątyni, a jego ciało znalazło się najpierw w Dolinie Cedronu, a następnie pochowano je w Silwan. W V wieku na miejscu pochówku Jakuba postawiono armeńską świątynię. Została ona zburzona trzy wieki później, jednak apsydę wykutą w skale podziwiać można do dziś dnia.
Lemaire datuje znalezione ossuarium z bardzo dużym prawdopodobieństwem na 63 rok po Chr. i sugeruje, że w inskrypcji chodzi o Jakuba, „brata Jezusowego”, przewodzącego gminie jerozolimskiej. Analiza dokonana przez laboratorium geologiczne uznała starożytność patyny i inskrypcji. Zwyczaj składania kości w ossuariach zgodny jest z wierzeniami szkoły Szammaja, jednego z największych rabbich tamtego czasu. Według jego faryzejskich przekonań, kości zmarłego powinny być złożone około rok po pogrzebie w zamkniętym obiekcie, aby oddzielone od grzesznego ciała oczekiwały dnia zmartwychwstania. Inskrypcje na ossuariach niekiedy zawierały imię ojca zmarłego lub identyfikowały osobę zmarłą przez wskazanie na kogoś znanego w jej rodzie. Lemaire twierdzi, że taki właśnie przypadek dotyczy omawianego znaleziska. Wydaje się jednak, że pierwszy biskup Jerozolimy był postacią na tyle znaną, że nie potrzebował dodatkowej identyfikacji jako „brat Jezusa”, tym bardziej, że badania dawno już obaliły tezę, jakoby chodziło o rodzonego brata. Poza tym analizy statystyczne, wyprowadzone z rachunku prawdopodobieństwa, a bazujące na przypuszczalnej wielkości populacji zamieszkującej Jerozolimę I wieku wskazują, że przynajmniej dwudziestu mężczyzn o imieniu Jakub miało za ojca Józefa, a za brata Jezusa. David Mevorah, kurator Israeli Museum wyjaśnia, że w zbiorach samego muzeum znajdują się dwa ossuaria z wariacjami imienia Jezus w inskrypcjach.
Czy Jezus miał brata?
Przemoczone stopy i drżenie n całym ciele. Obawiam się, że moja przygoda zdobywcy tuneli może zakończyć się przeziębieniem, tym bardziej, że za mną nieprzespana prawię noc, spędzona w samolocie. Aby tak się nie stało, wędruję jeszcze przez chwilę do Jaffa Gate, a tam wstępuję do kafejki internetowej na herbatę z cytryną. Po zalogowaniu się, najpierw czytam kilka sympatycznych maili, na niektóre odpisuję, a później, wiedziony ciekawością, wpisuję w „Googlach” hasło „James ossuary”. Cała plejada najrozmaitszych opinii! Czytam tylko niektóre z nich. Stephen Pfann, amerykański znawca chrześcijaństwa jerozolimskiego twierdzi, że to raczej mało prawdopodobne, by w inskrypcji na znalezionym ossuarium chodziło o Jezusa z Nazaretu: Żydzi bowiem, którzy mogli być autorami inskrypcji, unikaliby wszelkich skojarzeń z założycielem chrześcijaństwa, natomiast chrześcijanie posłużyliby się tytułem „Jezus Chrystus”. Robert Eisenmann natomiast uważa, że na ossuarium pojawiłby się napis „Jakub Sprawiedliwy” bądź „Jakub, brat Pański”. Pomijając dywagacje na temat znaczenia i użycia rzeczownika „brat” w Palestynie I w., wystarczy przytoczyć scenę śmierci Jezusa, kiedy to umierający Skazaniec oddaje swą Matkę pod opiekę Janowi. Sytuacja taka byłaby nie do pomyślenia, gdyby Jezus miał jeszcze żyjącego brata. Poza tym od 1967 roku nie są prowadzone żadne wykopaliska w miejscu, gdzie tradycyjnie lokalizuje się grób Jakuba; pewne trudności budzi więc twierdzenie, że ossuarium zostało wykopane wcześniej, a światło dzienne ujrzało dopiero teraz. Zbyt duża ilość przypuszczeń, do których trzeba się odwołać, umniejsza więc prawdopodobieństwo tezy o odnalezieniu ossuarium pierwszego biskupa Jerozolimy. Umniejsza, lecz nie niweluje go całkowicie.
Polub stronę na Facebook