Bez niuansów
Jeszcze kilkanaście lat temu w każdej polskiej diecezji był jeden, czasem dwóch egzorcystów. Dziś jest ich w naszym kraju niemal stu pięćdziesięciu. I to wciąż nie wystarcza. Niektórzy przestali już pełnić oficjalnie tę posługę, a wciąż mają ręce pełne pracy. Przy Konferencji Episkopatu Polski działa Zespół Ekspertów ds. Egzorcyzmów.
Pewnego razu Jezus „przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi” (Mk 6,7). Korzystanie z tej władzy okazuje się nie mniej potrzebne po dwóch tysiącach lat niż za czasów samego Jezusa. I to oczywiście nie tylko w Polsce. W kwietniu 2014 roku odbyło się w Rzymie kilkudniowe kolokwium na temat posługi uwalniania. Wzięło w nim udział nie tylko wielu teologów, ale także praktyków – egzorcystów. Jego pokłosiem jest wydany niedawno dokument zatytułowany „Posługa uwalniania”, pod którym podpisała się Komisja Doktrynalna Międzynarodowych Służb Odnowy Charyzmatycznej.
Czy temat egzorcyzmów i posługi uwalniania naprawdę jest dziś tak istotny, że konieczny jest oficjalny dokument, do którego wstęp napisał sam kard. Kevin Farrell, Prefekt Dykasterii ds. Świeckich, Rodziny i Życia? Niech odpowie sam papież Franciszek, słowami z homilii z 11 października 2013 roku: „Nie ma tu miejsca na niuanse. To jest walka, w której stawką jest wieczne zbawienie. Zawsze musimy mieć się na baczności przed oszustwem, przed uwiedzeniem przez zło”.
15 lipca dawno temu
Jan Długosz pisze w swych kronikach o tym, że rankiem, 15 lipca 1410 roku, w dniu Rozesłania Apostołów, ksiądz Bartłomiej, kapelan króla Jagiełły, odprawił mszę namiocie kaplicznym. Było to tuż przed bitwą. Święto Rozesłania Apostołów istniało w średniowieczu. Zniósł je Sobór Trydencki. W starym mszale trydenckim można znaleźć formularz De Divisione Apostolorum. Później funkcjonowało ono tylko dla niektórych polskich diecezji.
Rozesłanie Apostołów musiało być trudną chwilą. Chrystus przygotował swoich uczniów na misję, niczym wieki później Jagiełło przygotowywał swych żołnierzy do walki. Jezus podał uczniom bardzo jasne kryteria misji: co mają zabrać, co zostawić, jak się zachowywać wobec mieszkańców domów, w jaki sposób dawać świadectwo i głosić Dobrą Nowinę: „I przykazał im, żeby nic ze sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie” (Mk 6,8). Chrystus wiedział, że posyła ich na pracę bez nagrody. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi, a więc dopuścił, by toczyli walkę nie tylko z trudnościami widzialnymi, ale też ze światem niewidzialnym.
Dziś w kalendarzu pozostaje wspomnienie po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem. Zabrakło w nim jednak Święta Rozesłania Apostołów. Tylko od nas zależy, czy nie zabraknie samych apostołów.
Proch strząsany na ziemię
W czasach, gdy głosiciele ewangelii nie spędzali godzin na lotniskach, ani nie jeździli jeszcze volvo, lecz podróżowali konno, pojawił się w Anglii wędrowny kaznodzieja. Żyjący w XVIII w. John Wesley skończył Oxford i wybrał się w podróż do Ameryki. Gdy na oceanie rozszalała się burza, która złamała maszt ich statku, Wesley dostrzegł wśród panikujących pasażerów grupkę kilku ludzi, którzy z niewiarygodnym spokojem śpiewali pieśni uwielbiające Boga. To doświadczenie odmieniło życie Wesleya. Otworzył swe serce przed Chrystusem i stał się wędrownym kaznodzieją.
Gdy po latach pewnego dnia jechał konno od wioski do wioski głosząc ewangelię, zauważył rzecz bardzo niepokojącą. Zaczął się modlić: „Panie, proszę, pokaż, co zrobiłem nie tak. Już od tygodnia nikt mnie nie prześladuje. Nikt nie obrzuca wyzwiskami, nikt nie wyrzuca z kościoła, a wszyscy chętnie mnie słuchają. Musiałem Cię zdradzić, skoro moje głoszenie ewangelii nie powoduje sprzeciwu”. Gdy modlił się w ten sposób, nagle spadł mu na głowę grad kamieni. Wieśniacy z pobliskiej wioski wdali się w rolę prześladowców. Wesley uśmiechnął się i zaczął dziękować Bogu za to, że znów jest prześladowany.
Nakaz misyjny w słowach Jezusa nierozłączny jest z zapowiedzią prześladowań. Jezus, wysyłając apostołów, by głosili dobrą nowinę, zapewnia ich tym samym, że spotkają się ze sprzeciwem. Wskazuje jednocześnie, w jaki sposób uczniowie winni reagować na odrzucenie: „Jeśli w jakimś miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd, strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich” (Mk 6,11). Ewangelia rodzi sprzeciw, bo Chrystus był znakiem sprzeciwu. Zapowiadał: „Jeśli Mnie prześladują, to i was będą prześladować”. Chyba warto od czasu do czasu w rachunku sumienia postawić sobie pytanie Wesleya: Czy, gdy żaden kamień nie leci w moją stronę, wciąż jeszcze jestem uczniem Chrystusa?
Bez placebo
Profesor Herbert Benson z Harvard Medical School zauważył dziwną prawidłowość: wśród pacjentów chorych na AIDS, którzy nie praktykują modlitwy stwierdzono trzy razy więcej zgonów niż pośród osób żywej wiary, dotkniętych tą samą chorobą. W leczeniu AIDS specjalizuje się Centrum Medyczne California Pacific w San Francisco. Pewnego razu osoby należące do grupy modlitewnej przy pobliskim kościele, głównie studenci, postanowili przekonać się o mocy modlitwy. Wybrano losowo dwudziestu pacjentów i podzielono ich na dwie dziesięcioosobowe grupy. Modlitwy o uzdrowienie wznoszono do niebios tylko za jedną z grup, jednak wszyscy wylosowani pacjenci byli pod baczną obserwacją lekarzy. A trzeba dodać, że nikt z pacjentów nie tylko nie wiedział, do jakiej grupy został zaliczony, ale w ogóle nie miał pojęcia, że ktoś modli się za wybrańców.
Po upływie wyznaczonego czasu przystąpiono do podsumowań. Rezultat? Grupa, za którą się nie modlono potrzebowała pięć razy więcej antybiotyków i trzy razy częściej pojawiały się w niej komplikacje w procesie leczenia.
Pewnego razu Jezus postanowił wysłać apostołów z misją głoszenia dobrej nowiny i czynienia cudów. „Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali” (Mk 6,12-13). Po prostu uwierzyli słowom Jezusa. Podobnie jak członkowie przyparafialnej grupy modlitewnej w San Francisco.
Polub stronę na Facebook