— To będzie szkoła wolna od obowiązkowych opłat. Chcę być nie tylko jej dyrektorem. Będę także gorliwym studentem – zapewnił młody pastor.
Budynek był okazały. Wzorowany na dawnych angielskich zamkach, układanych z czerwonej cegły i białego kamienia, pełen ozdobnych balustrad, balkonów i framug. Wszystkiemu elegancji dodawały witraże i kosztowne podłogi z najróżniejszych rodzajów wykwintnego drewna. Jedyny szkopuł to ten, że nie dokończono budowy. Jego właściciel, człowiek o nazwisku Stone, zdołał pokryć ściany kosztowną boazerią i oblepić je gustownymi kominkami, jednak na zagospodarowanie pierwszego piętra nie było już go stać. Nic dziwnego, że w mieście nazwano gmaszysko „szaleństwem Stone’a”.
Pastor Charles Parham zdecydował, że ten właśnie dom, usytuowany kilka kilometrów od centrum przemysłowego Topeka w stanie Kansas, doskonale będzie nadawał się na Szkołę Biblijną „Betel”. Dwudziestosiedmioletni wówczas duchowny kupił go jesienią 1900 roku i już w dwa tygodnie później przyjął pierwszych studentów. Jego pomysł był prosty. Chrześcijańskie życie, które obserwował wokół, niewiele miało wspólnego z tym, o czym czytał w dziejach Apostolskich i listach Pawła. Gdzie podziały się cuda? – zastanawiał się. – Co z uzdrowieniami, które towarzyszyły pierwszym głosicielom dobrej nowiny? Albo uwalnianie od wpływu złych duchów?
Charles Parham urodził się w 1873 roku w stanie Iowa, ale wraz z całą rodziną w krótkim czasie przeniósł się do Kansas. Gdy miał dwanaście lat, zmarła mu mama. Jego ojciec, William, w rok po tragedii poślubił Harriet Miller, która wniosła do domu ducha prawdziwie chrześcijańskiego. W wieku dwudziestu trzech lat Charles poślubił Sarę. Małżonkowie zamieszkali w Topeka, gdzie oddawali się pracy ewangelizacyjnej. W swym nauczaniu Parham kładł duży nacisk na uzdrowienie. Wydawał także pismo zatytułowane Wiara apostolska. Ostatecznie zrodził się pomysł na szkołę biblijną i stąd zakup „szaleństwa Stone’a”. Pytania, które nurtowały serce energicznego pastora z eleganckim wąsem, miały stać się przedmiotem studenckich poszukiwań. Parham wiedział, że łatwiej znaleźć odpowiedź we wspólnotowym studium Biblii. Stąd pomysł na szkołę.
Pomysł był nieco szalony i wymagał wiele odwagi. Parham rozesłał zaproszenia po całym kraju do „chrześcijan, którzy byli gotowi opuścić wszystko, sprzedać to, co posiadają, rozdać ubogim, a następnie przybyć do szkoły, by oddać się studiom i modlitwie”. Na tak odważnie sformułowane zaproszenie odpowiedziało około czterdzieści osób. Z początkiem roku akademickiego „szaleństwo Stone’a” wypełniło się nie tylko gwarem studenckich rozmów, ale krzykami dzieci i wszelkimi odgłosami gospodarstwa domowego. Wielu słuchaczy przyjechało z całymi rodzinami. Mieszkańcy miasteczka czuli rozbawienie, gdy przed wykwintnym wejściem do dworku przemienionego w szkołę pojawiła się krowa.
Studenci od początku wzięli się na serio do pracy. Przyjęto zasadę, że jedynym podręcznikiem będzie Biblia, a jedynym nauczycielem – Duch Święty. Bo o Niego przecież chodziło! Jak uzyskać Jego moc? – pytano. – Tę samą, którą posługiwali się apostołowie. Jak zdobyć pewność, że Duch Święty rzeczywiście nas prowadzi? Jak otworzyć się na przejawy Jego działania?
Pod przewodnictwem Parhama postanowiono szukać kryterium, które miałoby być jawnym potwierdzeniem działania Ducha Bożego w chrześcijańskim życiu.
Gdy skończył się pierwszy trymestr, a było to w grudniu 1900 roku, Parham musiał wyjechać na kilka dni. Zostawił swoim uczniom zadanie:
— W czasie mojej nieobecności przeczytajcie uważnie całe Dzieje Apostolskie. Przestudiujcie każdy opis chrztu w Duchu Świętym i postarajcie się znaleźć jakiś wspólny mianownik dla tych relacji.
Jedną ze studentek była trzydziestoletnia wówczas Agnes Ozman. Jej rodzice byli farmerami w Nebrasce. Od dziecka wraz z sześciorgiem rodzeństwa uczęszczała do kościoła metodystów. Wraz z innymi studentami zabrała się za lekturę Dziejów. Sięgnęli do pięciu opisów chrztu w Duchu. Jakież było ich zdumienie, gdy rychło odkryli wspólną cechę wszystkich pięciu zdarzeń!
Podczas Pięćdziesiątnicy zgromadzeni w wieczerniku apostołowie wraz z Maryją zaczęli mówić nowymi językami, głosząc wielkie dzieła Boże. Podobna sytuacja miała miejsce w domu Korneliusza. Gdy Piotr przemawiał do pogan, Duch Święty zstąpił na nich, a towarzysze Piotra słyszeli ich mówiących językami. To samo przytrafiło się pewnym mieszkańcom Efezu, którzy przyjęli chrzest Jana Chrzciciela, ale nawet nie słyszeli o istnieniu Ducha Świętego. Gdy Paweł włożył na nich ręce, natychmiast zaczęli mówić nowymi językami. We wszystkich trzech miejscach – w wieczerniku, w domu Korneliusza i w Efezie – dar języków wspomniany jest wprost. Dwa kolejne opisy pozwalają przypuszczać, że dar ten również towarzyszył osobom przyjmującym Ducha Świętego. Pierwszą z nich był sam Paweł apostoł. Gdy po wydarzeniach pod Damaszkiem przyszedł do niego posłany przez Boga Ananiasz, rzekł mu: „Pan Jezus, który ukazał ci się w drodze, jaką szedłeś, posłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym”. Ananiasz włożył ręce na późniejszego apostoła narodów, a ten po latach zwierzał się, iż mówi językami lepiej niż Koryntianie. Możliwe, że dar języków otrzymał właśnie przy nałożeniu rąk.
I jeszcze jedno wydarzenie. Gdy Piotr i Jan zjawili się w Samarii, modlili się, by Samarytanie otrzymali Ducha Świętego. Wszystkiemu przypatrywał się niejaki Szymon Mag. Sam potrafił uzdrawiać i dokonywać magicznych sztuk. Podpatrywał Filipa, gdy ten uzdrawiał i wyrzucał złe duchy, i wcale go to nie dziwiło. Gdy jednak spostrzegł, że apostołowie udzielają Ducha przez włożenie rąk, zaproponował im pieniądze, by kupić taką moc. Musiało być coś, czego nie potrafił zrobić ten znający tajniki magii człowiek. Musiał być jakiś spektakularny znak zstąpienia Ducha Świętego, którego Szymon nie umiał wywołać. Czy nie był to dar języków? Niemal wszyscy studenci w szkole Parhama twierdzili, że tak.
Gdy pastor po kilku dniach pojawił się na nowo, w szkole panowało podniecenie. Udzieliło się ono samemu Parhamowi. Postanowiono, że od następnego ranka wszyscy będą modlić się o chrzest w Duch Świętym. Jak postanowiono, tak uczyniono. Cały dzień aż do wieczora – a był to pierwszy dzień 1901 roku – trwały modły o nowe zstąpienie Ducha Świętego. Wieczorem Agnes Ozman uświadomiła sobie jeszcze jedną cechę biblijnych opisów: niemal wszędzie mówi się o wkładaniu rąk! Poprosiła pastora, by podszedł do niej i modląc się, położył dłonie na jej głowie. Gdy tylko to uczynił, natychmiast z jej ust popłynęła nieznana mowa.
Studenci trwali na nieustannej modlitwie dwie kolejne noce i trzy dni. 3 stycznia pastor wyjechał na chwilę do kościoła metodystów w Topeka, by tam dać świadectwo o wydarzeniach, jakie działy się w „szaleństwie Stone’a”. Gdy wrócił, zastał w kaplicy dwanaście osób, które stały, siedziały, klęczały… i wszystkie mówiły językami! Przejęty tym, co zobaczył, sam padł na kolana i zaczął żarliwie się modlić. W pewnym momencie odczuł, jakby Bóg pytał go, czy będzie głosił chrzest w Duchu Świętym przez kolejne lata jego życia. Gdy tylko się zgodził, natychmiast z jego ust zaczęły wydobywać się nieznane dźwięki.
Pierwszy dzień nowego stulecia przeszedł do historii jako początek nowego wylania Ducha Świętego! Był to dokładnie ten sam dzień, w którym ojciec święty Leon XIII w imieniu całego Kościoła odśpiewał hymn Veni, Creator Spiritus, przyzywając działania Ducha Świętego na rozpoczynający się dwudziesty wiek. Gdy na Watykanie katolicki papież modlił się o Ducha Świętego, Ten zaczął udzielać swych darów protestantom zebranym w Topeka, w stanie Kansas! To takie Boże poczucie humoru. A gdyby Bożego uśmiechu było jeszcze mało, to dziś na miejscu „szaleństwa Stone’a” stoi kościół katolicki pod wezwaniem Najczystszego Serca Maryi…