Puerto Rico może się wydawać baśniową krainą. Wieczne słońce, błękitne niebo, szum fal oceanu, uśmiechnięte dziewczęta w jasnych, zwiewnych sukienkach i wszechobecne pobrzękiwanie gitar. Oraz aromat kawy. I smak rumu w herbacie. No i jeszcze kwiaty. Kwiaty we wszystkich kolorach i kształtach. Kwiaty zachwycające, wręcz odurzające zapachami. A wieczorem oczywiście białe wino i frutti di mare.
Tego ranka ośmioletniego Nicky’ego obudziły jakieś krzyki. Bosymi stopami dotknął podłogi i podbiegł do drzwi swego pokoju. Gdy uchylił je cichutko, zobaczył dwóch mężczyzn szarpiących się z długowłosą kobietą.
— Połóżcie ją na stole i trzymajcie – usłyszał zasadniczy głos własnego ojca. W salonie na środku stał duży, masywny stół o podstawie prostokąta. Przy użyciu siły mężczyźni posłusznie wykonali polecenie. Kobieta wciąż szarpała się i krzyczała. Po chwili ojciec Nicky’ego przyniósł jakiś czarny pojemnik wielkości kubka do kawy i zapalił jego dziwną zawartość. Po całym domu rozszedł się mdły zapach. Mężczyzna umocował pojemnik do uchwytu zamontowanego w suficie, dokładnie tak, by kadzidło paliło się nad głową kobiety. Po chwili wyjął z akwarium… dużą zieloną żabę i położył na piersiach nieszczęsnej kobiety. Dwaj pozostali mężczyźni zszokowani tym, co wiedzieli, musieli użyć wszelkich sił, by przytrzymać wijącą się dziewczynę. Ojciec Nicky’ego wziął jakiś proszek i rozsypał go na jej tułowiu. Po chwili wrzasnął, nakazując złym duchom odejść. Żaba jak oparzona zeskoczyła na ziemię, kobieta wyrwała się spod silnych ramion mężczyzn i z krwią oraz pianą na ustach spadła ze stołu, wijąc się przez chwilę. Tylko przez chwilę, bo zaraz potem leżała już bezwładnie.
— Jest wolna – powiedział ojciec chłopca. — Możecie ją zabrać.
Nie dla wszystkich Puerto Rico było krainą rodem z baśni. Nicky Cruz od dzieciństwa był świadkiem takich scen rodzajowych, jak opisana przed chwilą. Oboje rodzice byli szamanami, choć powszechnie nazywano ich cudotwórcami. Ojciec miał największą w tej części wyspy bibliotekę poświęconą magii. Matka nazywała Nicky’ego „synem diabła” i ze śmiechem na ustach chwaliła się koleżankom, również spirytystkom, że spłodziła go z Lucyferem. Szyderczy uśmiech, który pojawiał się wtedy na jej twarzy sprawił, że chłopiec szczerze ją znienawidził. Zdarzało się, że do utraty sił walił pięściami we własne łóżko, krzycząc „Nienawidzę cię!”, albo tarzał się na ziemi przed domem, aż uchodziła z niego wszelka energia. Wybawieniem okazał się dzień, gdy rodzice, nie mogąc już wytrzymać „z tym diabelski bękartem”, postanowili wysłać go do brata do Nowego Jorku.
Nicky nie zagrzał u niego miejsca zbyt długo. Przyłączył się do gangu Mau Mau. Już wcześniej zauważył w sobie dziwną rzecz: na widok krwi coś w nim zaczynało się śmiać. Pewnego razu złapał gołębia i jednym szarpnięciem oderwał mu głowę. Gdy zwierzę wierzgało jeszcze, bryzgając naokoło czerwoną cieczą, Nicky śmiał się jak szalony. Dlatego zaimponowały mu „rozróby”. Lała się wtedy krew, można było kogoś zranić, a potem śmiejąc się, uciekać. Chyba nic go bardziej nie podniecało!
Procedura przyjęcia do gangu nie była łatwa. Można było wybrać jeden z dwóch sposobów: albo stanąć pod ścianą nieruchomo i pozwolić prezesowi gangu (tak go nazywano) rzucić w siebie nożem, albo pozwolić się okładać pięściami pięciu najsilniejszym chłopakom, bez możliwości bronienia się. Kto wybierał pierwszy sposób, mógł z niego zrezygnować nawet na sekundę przed rzuceniem noża. Jednak wtedy nie było już odwrotu; musiał odejść całkowicie z rejonu danego gangu. W przeciwnym razie groziła mu śmierć. Przed Nickym jeden ze śmiałków próbował przyłączyć się do Mau Mau, stając nieruchomo pod ścianą i czekając na rzut nożem. Gdy jednak zobaczył błysk jego ostrza, przestraszył się tak bardzo, że chciał się wycofać. Było już jednak za późno. Gdy wykonał ruch mający powstrzymać rzut, nóż był już w powietrzu. Ostrze trafiło go w pachwinę i rozlała się krew. Chłopak przy krzyku innych został wyrzucony na bruk z zakazem zbliżania się nawet do pobliskich ulic. Nicky zdał sobie sprawę, że teraz wszyscy żądni są krwi. Gdyby stanął pod ścianą, prezes na pewno celowałby tak, by uderzyć go w tułów. Wybrał więc drugi sposób. Po kilku minutach przyjmowania biernie ciosów, skrwawiony stracił przytomność. Został przyjęty.
I tak zaczęła się jego przestępcza działalność. Nauczył się tak dźgać nożem, aby wbić go po rękojeść, a jednak nie zabić całkowicie swojej ofiary. W czasie bójek gangów dźgnął tak szesnaście razy. Przez kolejne miesiące co chwilę trafiał do więzienia. Był tam dwanaście razy. Kilkadziesiąt razy był aresztowany i wypuszczany z powodu braku ostatecznych dowodów. W gazetach pojawiała się jego fotografia. Matki, gdy widziały go na ulicy, osłaniały swoje dzieci i przechodziły na drugą stronę. Gdy raz został napadnięty przez pięciu członków wrogiego gangu, zaciśnięto mu na szyi pętlę. Ledwo uszedł z życiem. Od tego czasu nie mógł już normalnie mówić. Z gardła wydobywał się jedynie chrapliwy głos.
Pewnego razu, a było to wiosną 1958 roku, kilku chłopaków z gangu Smoków zabiło jednego z Mau Mau. Nicky, który stał już wtedy na czele Mau Mau, wraz z innymi wyruszył, by się zemścić. Takie jest prawo gangu: śmierć za śmierć. Gdy przechodzili na teren wroga, zobaczyli na ulicy dziwaczne widowisko. Jakiś chłopak stał z trąbką i otaczało go kilkudziesięciu młodych ludzi. Okazało się, że w centrum całego zbiegowiska przemawia jakiś pastor. „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” – czytał ze swojej Biblii. A potem zaczął mówić o miłości. To był David Wilkerson. Ciągnął swój wywód: „Czy wiecie, że gdy krzyżowano Jezusa, powieszono z Nim też dwóch członków gangów?” Nicky wrzasnął na swych chłopaków:
— Idziemy stąd! Mamy robotę!
Oni jednak ani drgnęli. Po raz pierwszy go nie posłuchali. Coś się w nim załamało. On, Nicky Cruz, zaczął odczuwać dziwny strach przed tym chudym pastorem:
— Tylko się do mnie zbliż, pastorku, a cię zabiję!
— Nicky, kocham cię – odparł Wilkerson. Jeszcze nigdy nikt czegoś takiego nie powiedział wprost do Nicky’ego Cruza. Nigdy. To było jakby uderzenie obuchem w głowę. I tak powoli Bóg zaczął działać w sercu tego pełnego nienawiści Portorykańczyka, który nota bene wciąż robił błędy w angielskim.
Nicky przyjął Jezusa kilka tygodni później, podczas kampanii ewangelizacyjnej zorganizowanej przez Wilkersona. Jeszcze przed kazaniem, w obecności kilkuset młodych ludzi z różnych gangów otoczonych przez kordony policji, Wilkerson poprosił głośno Nicky’ego i jego chłopaków, by zebrali kolektę. Zabrali się do tego tak ochoczo, że każdy ze zgromadzonych musiał wrzucić pieniądze. Inaczej grozili pobiciem. Gdy mieli już pełne worki banknotów i monet, pastor poprosił, by przynieśli je na scenę. Aby tam wejść, musieli wyjść z głównej sali spotkania i przejść obok wyjścia z całego obiektu. Nikt nie miał wątpliwości, że Nicky i jego ludzie nie dotrą na scenę. Gdy wyszli z sali, wszyscy zaczęli się śmiać, a pastor David Wilkerson pochylił głowę w cichej modlitwie. I wtedy do Nicky’ego dotarła ta prawda: po raz pierwszy w życiu ktoś mu zaufał…
Gdy pojawili się na scenie, by oddać zebrane pieniądze, w całym audytorium panowała cisza jak makiem zasiał. Niedługo później Nicky klęczał na podłodze i powtarzał słowa modlitwy przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Zerwał z gangiem. Zerwał z alkoholem, narkotykami i brudnym seksem. Już następnego lata uczył się w szkole biblijnej na zachodnim wybrzeżu. Miał zostać pastorem.
To właśnie tam dowiedział się o tym „dziwnym chrzcie w Duchu Świętym”. Widział swoich kolegów, z których twarzy promieniowało szczęście. Modlili się tak swobodnie, byli tacy radośni. Mieli w sobie emanujący wokół wewnętrzny spokój. Nicky bardzo chciał to osiągnąć, ale nie wiedział jak. Przez pięć nocy z rzędu przez kilka godzin klęczał w pustej sali i prosił Boga o Ducha Świętego, ale nic się nie stało. Po pewnym czasie był już zrezygnowany. Myślał o sobie, że jest zbyt zły, aby Bóg zechciał udzielić mu swego daru.
Jednego z kolejnych wieczorów, gdy załamany siedział w kaplicy po nabożeństwie, podszedł do niego przyjaciel ze szkoły biblijnej. Nicky myślał wtedy o porzuceniu nauki. Jego zdaniem nie nadawał się do bycia pastorem. Nie miał powołania.
— Nicky – powiedział kolega – Bóg wysłał mnie do ciebie. Wiem, że chcesz stąd uciec, ale wszyscy chłopcy i nauczyciele modlimy się za ciebie. Bóg położył na tobie swą dłoń i wybrał cię do wielkiej służby. Już wkrótce zacznie używać cię w potężny sposób. Nie rezygnuj. Mogę się za ciebie pomodlić?
„Skąd on wiedział?” – myślał Nicky, który miał już nawet spakowane rzeczy, by odejść ze szkoły. W jego oczach pojawiły się łzy. Gdy tylko wyraził zgodę na modlitwę, natychmiast z jego ust popłynął nowy język! Z oczu płynęły mu strumienie łez, a z ust strumienie wody żywej! Były to najpiękniejsze dźwięki, jakie kiedykolwiek słyszał. Poczuł w sobie oczyszczającą moc Ducha Świętego. Odczuł Jego bliskość i świętość. Gdy po chwili otworzył oczy, wciąż mówiąc językami, zobaczył, że poza jego przyjacielem nikogo nie ma w kaplicy.
— Gdzie są wszyscy?
— Jacy wszyscy? Chłopie, od ponad dwóch godzin jesteś tu sam i wciąż modlisz się w językach – zaśmiał się kolega.
Nicky Cruz pomyślnie ukończył Instytut Biblijny w La Puente w Kalifornii. Tam poznał swoją żonę Glorię. Gdy został kaznodzieją, wrócił do Nowego Jorku i zaczął spotykać się z dawnymi przyjaciółmi z gangu Mau Mau. Opowiadał im o swoim nawróceniu i o chrzcie w Duchu Świętym. Założył organizację o nazwie „Nicky Cruz Outreach”, która zajmuje się trudną młodzieżą. Obecnie działa ona nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale także w Europie i Ameryce Łacińskiej. Jej program łączy ewangelizację, która prowadzi do przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela, z nauczaniem o ważności chrztu w Duchu Świętym.
(źródło: youtube)