135 centymetrów w brązowym habicie

Od chwili wstąpienia do klasztoru pragnął być misjonarzem. Przełożeni zdecydowali jednak inaczej. Przez trzydzieści sześć lat nie opuszczał Padwy. Nie dane mu było nawet zamieszkać u kapucynów w rodzinnych stronach. Leopold Mandić urodził się w 1866 w Hercegu Novim (dziś na granicy Czarnogóry i Chorwacji), a zmarł w opinii świętości właśnie w Padwie w 1942 roku. W czasie jego kanonizacji w 1983 roku Jan Paweł II nazwał go „apostołem sakramentu pojednania”.

Mizernej postury (135 cm wzrostu) chorowity zakonnik potrafił czuwać w konfesjonale piętnaście godzin na dobę. Nie odznaczał się darem wymowy, stąd nie głosił rekolekcji ani kazań. Za to w jego ciasnej celi u krat konfesjonału klękali profesorowie i studenci, urzędnicy i ludzie ciężkiej pracy na roli, politycy i osoby duchowne. Nigdy nie odmawiał penitentom. Wsłuchiwał się w ich serca, które stały się dlań tak bardzo upragnioną ziemią misyjną. 15 maja 1944 roku klasztor kapucynów w Padwie został całkowicie zniszczony w wyniku bombardowania. Ocalała jedynie cela, w której ojciec Leopold jednał ludzi w Bogiem.

Penitentom, „co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili” (Łk 18,9) zwykł mawiać:

„Ukryjmy wszystko, nawet to co może wydawać się darem Bożym, aby nie czynić z tego towaru na sprzedaż. Tylko Bogu cześć i chwała! Winniśmy – jeśli to tylko możliwe – przejść po ziemi jak cień, który nie pozostawia po sobie śladu”.

Słowa, które obejmują byt

Filozof francuski Michel Serres w książce pt. „Umowa naturalna” w następujący sposób mówi o mnichach:

„Zapominamy, dlaczego mnisi benedyktyńscy wstają przed świtem, żeby śpiewać jutrznię i godzinki. Oni nie podążają za czasem, ale go unoszą. Ich ramiona i głosy, w wersetach i modlitwach, podtrzymują minuta po minucie trwanie ulotnej chwili. W ten sposób wiara powraca, krąży, gromadzi ludzi wokół siebie, wciąż na nowo jednoczy, odkrywa i opowiada o mijającym czasie. Religia odtwarza tę drogę, tę tradycję i dbałość o podtrzymanie ciągłości, której przeciwieństwem jest zaniechanie”.

Według uczonych – mówi dalej Serres – słowo religia ma zapewne dwa źródła. Pierwsze pochodzi z łaciny i oznacza: „jednoczyć”. Drugie, zbliżone do pierwszego, bardziej prawdopodobne, mogłoby oznaczać: „gromadzić”, „przynależeć”, „obejmować” i „na nowo odczytywać”. Kiedy

Jezus zaczyna swoją przypowieść o tym, że „dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić” (Łk 18,10), wskazuje tę właśnie definicję religijnego odczytania na nowo i przynależności. Pokazuje dwie różne modlitwy podpowiadając, która z nich bliższa jest Bogu. Chrystus jednak nie potępia, jak chciałoby wielu, ale podsuwa ten przykład, aby czule, choć stanowczo nas napomnieć. Dzięki temu napomnieniu także my, dwa tysiące lat później, możemy odczytywać właściwą dla modlitwy postawę serca. W Chrystusie, najpełniej i najprawdziwiej, dzięki wierze modlących się, dokonuje się religijne zjednoczenie i objęcie wszystkich wymiarów człowieka. Tylko w Nim możemy odczytać siebie na nowo, nawet wtedy, gdy przez jakiś czas źle się modlimy i więcej w nas pychy faryzeusza, niż uniżenia celnika.

Sprawiedliwość w strefie wolnocłowej

Leonard Bernstein, kompozytor, zapytany kiedyś w wywiadzie, na jakim instrumencie najtrudniej jest grać w orkiestrze symfonicznej, odpowiedział: „Drugie skrzypce. Wszyscy chcieliby grać pierwsze, bo wtedy jest się w centrum uwagi, a niewielu jest takich, którzy łatwo godzą się grać drugie skrzypce”. Jego zdaniem dobro czynione z egoistycznych pobudek traci na wartości.

Przypowieść o faryzeuszu i celniku, którzy przyszli do świątyni, by się modlić, jest tego wymownym przykładem. Jezus kończy ją słowami: „Zaprawdę powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, a nie tamten” (Łk 18,13).„Tym” jest oczywiście celnik, „tamtym” – faryzeusz. Faryzeusz należał do silnej religijnie frakcji, która miała przemożny wpływ na wiarę społeczności Izraela. Celnik, choć również był Żydem, uznany został za sprzedawczyka, bo pobierał podatki na znienawidzonych Rzymian. Faryzeusz wierzył w życie wieczne i pośmiertną nagrodę, która czeka pobożnych, celnik wierzył w zapewniający szczęście pieniądz. Faryzeusz wierzył w istnienie aniołów, którzy opiekują się ludźmi, celnik był przekonany, że sam musi zadbać o siebie. Faryzeusz dawał dziesięcinę ze swych majętności, celnik zdzierał pieniądze z innych. Faryzeusz pościł dwa razy w tygodniu, celnik chętnie napełniał swój brzuch kosztem innych. Warto jednak spojrzeć głębiej na postawę obydwu orantów, warto przedrzeć się przez zewnętrzny blichtr. Faryzeusz głowę nosił w chmurach, celnik nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu. Faryzeusz potrafił pięknie Bogu dziękować, zwłaszcza za to, że nie jest jak celnik; ten ostatni natomiast jedynie bił się w piersi. Centrum modlitwy faryzeusza był on sam, celnik zaś uniżał się przed Bogiem. Dlatego to on został usprawiedliwiony. Bo Chrystus wzywa do czynienia dobra, nie po to, aby poprawić nasze samopoczucie. Chrystus wzywa do czynienia dobra, nie po to, aby nas ludzie chwalili. Chrystus wzywa do czynienia dobra, nie po to, abyśmy poczuli się lepsi. Chrystus wzywa do czynienia dobra, aby pomóc potrzebującym. Jedynym słusznym motywem czynienia dobra jest miłość.

Profesor Albert Schweitzer przemawiając na jednym z amerykańskich uniwersytetów zauważył: „Nie wiem, jak będzie wyglądało wasze życie, ale wiem jedno: tylko ci spośród was odnajdą prawdziwe szczęście, którzy będą szukać i odnajdą drogę służby braciom”.

Komentarz do Ewangelii na XXX Niedzielę w ciągu roku C

Polub stronę na Facebook